W grudniu wydawnictwo Egmont wypuściło do sprzedaży komiks „Star Wars. Kanan”, czyli tytuł po jaki powinien sięgnąć każdy miłośnik opowieści rodem z odległej galaktyki. Przekonajcie się dlaczego!
Trwają wojny klonów. Na położonej na Zewnętrznych Rubieżach planecie Kaller oddziały Republiki pod dowództwem mistrzyni Depy Billaby i jej padawana Caleba Dume’a mierzą się z droidami Konfederacji Niezależnych Systemów. Za sprawą umiejętnego dowodzenia Jedi Separatyści muszą się wycofać, jednak w obozie zwycięzców radość nie trwa długo. Krótko po tym, jak opadł bitewny pył, kallerskie pola ponownie rozgorzały wystrzałami z blasterów. Padł bowiem rozkaz 66.
Na treść „Kanana” składają się dwie opowieści. W pierwszej śledzimy losy ocalałego z pogromu młodego Jedi. Caleb widział, jak dawni kompani zamordowali jego mentorkę i to samo chcieli uczynić z nim. Padawan stał się zbiegiem poszukiwanym przez oddziały dopiero co utworzonego Imperium Galaktycznego. Chłopiec w trybie przyspieszonym musi nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości, a jego działania śledzi się z ogromną uwagą. Greg Weisman dobrze oddał atmosferę zaszczucia i niepewności, a w pamięci zostają nie tylko fragmenty ukazujące ucieczki Caleba przed szturmowcami czy jego walkę o przeżycie. Po skończonej lekturze wciąż myślałem o spotkaniu chłopca z byłym generałem Separatystów.
- Zrozum, że jako separatysta walczyłem o wolność… Ale obdarzyłem zaufaniem zdeprawowane dowództwo.
- Sam byłeś dowództwem… Miałeś stopień generała.
- Generałami byli Jedi. Naprawdę sądzisz, że pojmowali sprawę, której służyli? Schowaj broń, chłopcze. Nie jesteśmy już wrogami. Może nigdy nie byliśmy.
Zwłaszcza trudno mi było zapomnieć o słowach wieńczących wypowiedź generała Kleeve’a. W pozycjach rozszerzających uniwersum Star Wars nieczęsto trafia się na treści tak dobitnie wskazujące na bezsens wojny oraz przypominające o tym, że także dowódcy na najwyższych szczeblach mogą być jedynie pionkami w grze, o jakiej nawet nie mają pojęcia. Przytoczona wymiana zdań nie jest jedyną, która wybija się ponad standardy książek i komiksów z logo Star Wars na okładce. Zazwyczaj te pozycje są dobrym źródłem rozrywki i to wystarczy, ale od czasu do czasu przyjemnie otrzymać tytuł mający do zaoferowania coś więcej.
Fabuła drugiej części zbioru została podzielona. W jednej części obserwujemy wydarzenia, do jakich doszło między odcinkami pierwszego sezonu „Rebeliantów”, a w kolejnej poznajemy losy tytułowego bohatera, gdy ten był jeszcze Calebem Dumem. Obie linie czasowe oczywiście zazębiają się ze sobą, a do tego ponownie mamy do czynienia ze sprawnie prowadzoną opowieścią, której poznawaniu towarzyszy sporo emocji. To są jedne z najlepszych historii z odległej galaktyki i nawet jeśli ktoś nie oglądał związanego z nimi serialu (lub z jakiegoś powodu produkcja ta nie przypadła mu do gustu), to podpowiadam, że i tak warto sięgnąć po „Kanana”. Pod względem powagi czy poruszanych tematów komiksowi Weismana blisko do poziomu późniejszych sezonów „Wojen klonów”.
A skoro już poruszyłem temat „Rebeliantów”, to dodam jeszcze, że przed lekturą komiksu absolutnie nie jest wymagana znajomość serialu. Sporo bohaterów zostało wprowadzonych dopiero w omawianym komiksie, a załoga Ducha czy postacie takie jak wielka admirał Rae Sloane (w czasie trwania akcji „Kanana” już wiceadmirał) czy Wielki Inkwizytor pojawiają się tylko na kilka chwil i tak naprawdę nie trzeba wiedzieć o nich nic więcej ponad to, że jedni stoją po stronie Sojuszu a drudzy reprezentują Imperium Galaktyczne. Tu czy tam scenarzysta odwołuje się do wydarzeń ukazanych w „Rebeliantach” lub innych tytułach, ale nie traci się nic, jeśli się ich nie zna. Te nawiązania stanowią jedynie wartość dodaną dla osób lepiej zaznajomionych z uniwersum Star Wars.
Strona wizualna komiksu jest przyjemna dla oka. Za jej stworzenie odpowiada trzech artystów i każdy z nich wypada zadowalająco. Rysunki są dynamiczne, a tła kadrów rzadko kiedy pozostają puste. Na największą uwagę zasługują prace Pepe Larraza i to nie tylko dlatego, że odpowiadał on za prawie całego „Kanana”. Istotne jest to, jak u niego wyglądają postacie. Ucieszyło mnie, że w ich projektach można znaleźć sporo nawiązań do charakterystycznego stylu znanego z „Rebeliantów”. Kilka słów należy się jeszcze Markowi Brooksowi. Jego okładki są jednymi z najlepszych prac, jakie pojawiły się w gwiezdnowojennych komiksach.
Komiks został solidnie wydany. Otrzymujemy miękką oprawę i standardowy format amerykański. Jakość druku, papieru i tłumaczenia są zadowalające. W zbiorze zamieszczono nieco dodatków. W Stanach Zjednoczonych „Kanan” wychodził w czasach, gdy wydawcy (mowa tu głównie o Marvelu i DC) nie zasypywali rynku nadmiernymi ilościami okładek alternatywnych (te oczywiście pojawiały się, ale poza jedynkami bądź nielicznymi tytułami nie było aż takiego zatrzęsienia jak obecnie). Zatem zamiast zwyczajowej galerii wariantów na końcu na czytelników czekają szkice postaci, lokacji i okładek.
„Kanan” to jeden z najlepszych komiksów z logo Star Wars na okładce i pozycja obowiązkowa dla fanów tego uniwersum.
Oceny końcowe komiksu „Star Wars. Kanan”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Scenariusz |
Greg Weisman |
Rysunki |
Pepe Larraz, Andrea Broccardo, Jacopo Camagni |
Przekład |
Jacek Drewnowski |
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron |
276 |
Druk |
kolor |
Data premiery |
4 grudnia 2024 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Egmont / Marvel Comics