„Phoenix. Zmartwychwstanie: Powrót Jean Grey” – recenzja komiksu. Wielki comeback

Event „Phoenix. Zmartwychwstanie” idealnie wpisuje się w ogólny poziom komiksów o X-Men w ramach Marvel Now! 2.0. Nie oszukujmy się, nie jest to najlepszy okres w dziejach mutantów, a historie pisane przez Jeffa Lemire'a i Charlesa Soule'a były dla mnie wyjątkowo chaotyczne i przeciętne. Nie inaczej jest z wielkim powrotem Jean Grey, stworzonym przez Matthew Rosenberga.

Mając na rynku komiksowym niedawno rozpoczętą przez Egmont serię „Ultimate X-Men”, a także historie o mutantach wydawane przez Mucha Comics, muszę przyznać, że z trudem przychodzi mi czytanie X-Menów wydawanych w ramach Marvel Now! 2.0. Zarówno seria „Astonishing X-Men” oraz „Extraordinary X-Men” mocno obniżyły poziom, do którego starsze historie o mutantach nas przyzwyczaiły. A jest co wspominać, bo przecież seria „All New X-Men” pisana przez Briana Michaela Bendisa wraz z przeplatającą się „Uncanny X-Men” wypadała bardzo dobrze i wielka szkoda, że poziomu nie udało się utrzymać po zmianie scenarzystów. „Phoenix. Zmartwychwstanie” to event słabo napisany, z niedbałymi i nierównymi rysunkami. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Jean Grey – główna bohaterka całego zamieszania – w swoim kolejnym wielkim powrocie zasłużyła na coś znacznie lepszego.

Zresztą tak to już chyba jest z przywracaniem bohaterów w komiksach superhero. Jeśli ktoś umiera, to tak naprawdę znika na pewien (krótki lub dłuższy) czas z serii tylko po to, by w triumfalny sposób powrócić za kilka tygodni, miesięcy czy nawet lat. W efekcie wszelkiego rodzaju zgony bohaterów są totalnie wyprute z jakichkolwiek emocji i nie robią na czytelnikach żadnego wrażenia. Ze wskrzeszeniami podobnie, szczególnie jeśli nawet okładka eventu głośno krzyczy do czytelnika, że jedna z ikon mutantów triumfalnie powraca na karty komiksu.

Phoenix Zmartwychwstanie. Powrót Jean Grey plansza 01-min.jpg

Początek „Phoenix. Zmartwychwstania” wcale nie zapowiada rozczarowania, jakiego byłem świadkiem w drugiej połowie eventu. Historia rozpoczyna się dość kameralnie i mrocznie, od dwójki nastolatków lewitujących kilkanaście centymetrów nad ziemią z poważnymi urazami głowy. Okazuje się, że w wielu miejscach na świecie dochodzi do niespodziewanych wydarzeń i „aktywności”, które zwiastują przybycie Phoenix. Mutanci tworzą mniejsze zespoły, aby zbadać niepokojące anomalie, zdając sobie sprawę z tego, co za moment nadejdzie. Jednocześnie historię obserwujemy z perspektywy Jean Grey, zupełnie nieświadomej prawdziwych wydarzeń kelnerki pracującej w jednym z przydrożnych barów.

Matthew Rosenberg to całkiem przyzwoity pisarz, dlatego jestem mocno zaskoczony chaosem, jaki zaproponował w kolejnych zeszytach. Czy celem twórców było wrzucenie na plansze „Phoenix. Zmartwychwstania” maksymalnej możliwej liczby muntantów tylko po to, by pobić jakiś rekord? Kompletnie tego nie czułem i mocno przeszkadzało mi to w odbiorze całej historii. Szczególnie że bohaterowie już na początkowym etapie dzielą się na mniejsze grupy, których rozpoznanie przychodziło mi z trudnością. Nie mówiąc już o tym, że przez fatalne rysunki miałem problem z rozpoznaniem niektórych postaci.

Mało tego – Jean powraca do uniwersum bez jakiegokolwiek sensownego wyjaśnienia, czy też wytłumaczenia. Karty komiksu odsłaniają historię, jakoby bohaterka była uwięziona w... halucynacyjnym jajku, gdzie odwiedzali ją zmarli towarzysze, których nie rozpoznawała. Dopiero przybycie Old Man Logana sprawiło, że Jean obudziła się z koszmaru, w jakim tkwiła. Jeśli wydaje Wam się, że to wszystko powinno prowadzić do wielkiego pojedynku w ostatnim zeszycie, tym razem twórcy Was zaskoczą. Nic takiego nie ma miejsca. Zakończenie jest nieco bardziej kameralne i skupione wyłącznie na głównej bohaterce, której powrót zasługiwał jednak na coś znacznie lepszego. Niestety cała historia jest całkowicie pozbawiona emocji. Zupełnie nie ruszyły mnie rozterki bohaterów, w tym Scotta Summersa, dialogi napisane zostały totalnie bez pomysłu i jakiegokolwiek polotu.

Phoenix Zmartwychwstanie. Powrót Jean Grey plansza-min.jpg

W „Phoenix. Zmartwychwstaniu” brakuje też wizualnej spójności. Niemal każdy zeszyt rysowany jest przez innego rysownika i wiecie co? Każdy wypada poniżej przeciętnej. Owszem, są przyzwoite kadry, szczególnie te rysowane na całą stronę, a wśród kolorów dominują barwy Phoenix, czyli czerwień mieszająca się ze złotem. Ale w większości przypadków dziesiątki mutantów zostało narysowanych od niechcenia. W niektórych przypadkach miałem wrażenie, że twórcy zupełnie zapomnieli o poprawkach na drugim planie i jakimkolwiek przyłożeniu się do twarzy bohaterów.

Podsumowanie

Tak jak wspomniałem we wstępie, „Phoenix. Zmartwychwstanie” udanie definiuje formę mutantów w Marvel Now! 2.0. A właściwie jej brak. To historia napisana i narysowana od niechcenia, tylko po to, by w miarę szybko i łatwo znaleźć sposób na przywrócenie do świata dobrze znanej fanom bohaterki. Pytanie tylko, po co? Mam ogromną nadzieję, że za powrotem Jean tkwi jakiś sensowny pomysł, który zostanie nam przedstawiony w kolejnych tomach i okaże się, że ten krótki, 5-zeszytowy event miał sens. Na dziś niestety zupełnie go nie dostrzegam.

Oceny końcowe

2
Scenariusz
3
Rysunki
4
Tłumaczenie
4
Wydanie
2
Przystępność*
3
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Matthew Rosenberg

Rysunki

Carlos Pacheco, Leinil Francis Yu, Ramon Rosanas, Joe Bennett

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

144

Tłumaczenie

Maria Jaszczurowska

Data premiery

2 grudnia 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel