„Pokusa” – recenzja filmu. Sztuka nie-kochania

W kinach możecie oglądać już nowy polski film erotycznyPokusa” w reżyserii Marii Sadowskiej, twórczyni takich obrazów jak „Dziewczyny z Dubaju” czy „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. Jak wypadła ekranizacja powieści Edyty Folwarskiej i czy warto w ogóle zaprzątać sobie nią głowę? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Boom na polskie erotyki trwa w najlepsze. 2020 rok należał do Barbary Białowąs i jej sycylijskiej rape-fantazji. Dwa lata temu Maria Sadowska zabrała nas na seks tournée po Półwyspie Arabskim. W międzyczasie swych sił w rozochoceniu rodaków spróbował sam Patryk Vega, z kolei już za chwilę na ekrany trafi niesławne „Pokolenie Ikea” od Piotra C. Zaskakujący jest przy tym wszystkim fakt, iż przydługą passę triumfów „kina obnażonego” zdołała przerwać u nas jedynie… biografia księdza. Czy w 2023 rodzime sale kinowe znów zaleje fala namiętności? Do gry wróciła przecież wspomniana już reżyserka „Dziewczyn z Dubaju”, która niespełna dekadę temu rozpoczęła trend wysuwającą się przed szereg „Sztuką kochania”. Cóż, jej „Pokusa” z szeregu nawet nie wystaje. To film kopiuj-wklej złożony z ogranych uprzednio schematów, którym na ratunek nie przyjdzie nawet najbardziej sterczący penis. Zaufajcie mi, wiem, co mówię. Jest spora szansa, że po seansie w pamięci najmocniej utkwi Wam wzwód Stiflera (sic), który wyraźnie zaznacza swą obecność w jednej ze scen.

W powodzeniu dumnej erekcji gwiazdora internetu nie ma nic złego. Śmiem jednak wątpić, że to nie ona przyświecała twórcom w ramach nośnika idei obrazu. Bo wiecie, „Pokusa” jest jednym z tych filmów, które – wbrew pozorom – chcą nam o czymś opowiedzieć (tak samo zresztą, jak o zbydlęceniu patriarchatu chciały opowiedzieć nam „Dziewczyny z Dubaju”). Mamy oto Inez (w tej roli po raz pierwszy w tak dużej roli Helena Englert), dziewczynę z przysłowiowej pipidówy, która marzy o karierze większej niż finansowy potencjał Stali Mielec. Dziewczyna celuje w ambitne dziennikarstwo, ale od ósmej do szesnastej serwuje kawę szefowej plotkarskiego molocha. Inez jest jednak szczęściarą, wszak żyje w urojonej rzeczywistości scenarzystów (Tomek P. Chenczke i autorka książkowego pierwowzoru Edyta Folwarska). Dzięki temu awansuje o kilka pozycji z dnia na dzień, podczas gdy o jej względy walczą dwa największe ciacha, jakie widziała stolica. Jeden z nich jest ex-piłkarzem celebrytą (Piotr Stramowski). Drugi… ex-piłkarzem prezesem (Andrea Preti).

Andrea Preti Marysia Sadowska i Helena Englert-min.jpg

Przez większość czasu wszystko przychodzi Inez bez problemu. Hajs się zgadza, liczba followersów też. Koleżanka, co w klubie wygrała na freestyle’u, wydaje singla. Randomowe aktorki o twarzy Klaudii El Dursi komplementują stylówę i oferują współpracę. Generalnie libido na fali wznoszącej, Warszawa płynie mlekiem i miodem. Wystarczy tylko trochę temperamentu. Dryfujemy wraz z twórcami po tym morzu fantazji, kierowani przez kolejne imprezy, trójkąty i festiwale w Cannes, aż tu nagle okazuje się, że jeden ze wspomnianych ex-piłkarzy, to wcale taki spoko koleś nie jest (bez obaw, nie zdradzę Wam który). Jedna pigułka gwałtu goni drugą, urok zamienia się w mrok, a Ty sobie biedny widzu siedzisz w kinie i zastanawiasz się, kiedy przełączyli film. Brzmi znajomo? Podobną ścieżkę narracji Sadowska obrała już przecież w dubajskim hicie, gdzie w myśl kobiecych „Chłopców z ferajny” twórczyni ciskała równie nietrafionymi argumentami. Problem w tym, że – nawet gdyby drastyczna zmiana tonu dała jakikolwiek efekt – ekranowa rzeczywistość obu filmów jest tak iluzyjna, jak pierwszy lepszy pornos.

Ilość kawy przypadkowo wylanej na koszule ekranowych partnerów czy zagęszczenie niespodziewanych spotkań (nieważne czy w Polsce, czy na Lazurowym Wybrzeżu) przyprawia w „Pokusie” o dreszcz zażenowania. Zamiast scenariusza film może się pochwalić co najwyżej splotem luźno powiązanych ze sobą wypadków, których wspólnym mianownikiem staje się nieszczególnie interesująca kariera Inez. Wyzwania w postaci dobrnięcia do napisów końcowych bynajmniej nie ułatwia niewprawne aktorstwo na pierwszym, jak i drugim planie. Podczas gdy znaczna część wyborów castingowych zasługuje na to, by w ogóle o nich nie wspominać, Englert nieporadnie usiłuje przemknąć przez opowieść na jednej minie. Znacznie więcej problemów niż – dostarczone perfekcyjnym angielskim – sceny dialogowe przysparzają jej jednak momenty, w których musi polegać wyłącznie na mimice. Nawet na tle każdego z przytoczonych wcześniej erotyków „Pokusa” sprawia wrażenie jednego z najgorzej zagranych filmów ostatnich miesięcy. Trudno o inny wyrok, jeśli najlepszą kreację zapewnia Joanna Liszowska.

No dobrze, merytorycznie się nie udało. Sens utknął gdzieś między warszawską hulanką, penisem Stiflera i fabularnym nonsensem. To może film dostarczył wizualnie? Może sprawdził się jako rasowy erotyk, skoro w ten sposób promuje go dystrybutor? Nawet jeśli zestawić produkcję z popowym sznytem Sadowskiej, teledyskowością cyklu spod znaku „365” czy pato-narracją Vegi, to koniec końców okaże się, że „Pokusa” jest po prostu nijaka. Scen, w których namiętność odgrywa tutaj jakąkolwiek rolę, jest tyle, co kot napłakał. Zmysłowości wystarczyło jedynie na hasła reklamowe. Wydaje się Wam, że ulegniecie? Mnie się wydaje, że nie.

Ocena filmu „Pokusa”: 2/6

 

zdj. Monolith Films