„Providence” tom 3 – recenzja komiksu

Pod koniec marca swoją premierę miał trzeci tom serii „Providence” wydany w ramach serii Mistrzowie Komiksu. Jak wypada kontynuacja serii stworzonej przez Alana Moore'a? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Materiał może zawierać treści stanowiące, w ocenie części odbiorców, spoilery do komiksów „Providence” tomów 1 (recenzja) i 2 (recenzja) oraz komiksu „Neonomicon” wydanych przez Egmont.

Tym z Was, którzy nie mieli okazji sięgać do naszych recenzji dwóch pierwszych tomów serii „Providence” Moore'a i Burrowsa, powiem tyle: pierwszy tom był bardzo obiecujący, drugi zdawał się eksploatować do granic wytrzymałości przyjętą przez scenarzystę formułę i jednocześnie gubił trochę unikalności stworzonej na początku serii. O ile bohater dalej podróżował i stykał się z indywiduami do złudzenia przypominającymi te z kart prozy H.P. Lovecrafta, to prowadzony przez niego raptularz z ciekawego dodatku przeistoczył się w męczące podsumowanie prozą wydarzeń, których i tak w większości byliśmy świadkami na kadrach komiksowych. Tom trzeci, jako ostatnie wydanie zbiorcze serii zawierające zeszyty od 9. do 12., miał więc potencjał spiąć całość dotychczasowej historii w jakiś ciekawy lub chociażby sprytny sposób, ale i srogo rozczarować. Do lektury zasiadłem z nieskrywaną ciekawością, aby ze strony na stronę tracić nadzieję na odmianę losu, aż do zeszytu 11., w którym – teoretycznie – wszystko się zmieniło. Pytanie, czy na lepsze...

Nasz protagonista – Robert Black – dziennikarz nowojorskiego „Heralda”, nadal podróżuje celem znalezienia inspiracji do stworzenia własnego, wiekopomnego dzieła, badając okultystyczne tajemnice Nowej Anglii. Pod koniec tomu drugiego dotarliśmy wraz z nim do tytułowego Providence, gdzie poznaliśmy samego H.P. Lovecrafta tuż przed najbardziej płodnym okresem jego twórczości. Dwa pierwsze zeszyty tomiku będą nadal tym, co już doskonale znamy – większość przestrzeni wypełnią dysputy między Blackiem i Lovecraftem sięgające do korzeni procesu twórczego, istoty inspiracji sennych, z odbywającymi się w tle niepokojącymi wydarzeniami z pogranicza kosmicznego horroru, okraszone charakterystyczną dla Moore'a... hmm... erotyką balansującą na granicy dobrego smaku. Dynamika zmieni nam się w zeszycie 11., skonstruowanym niczym konkluzja drogi tragicznego bohatera literatury grozy, który załamuje się pod ciężarem prawdy przekraczającej pojęcie. Jeżeli myśleliście, że dotychczas nawiązań do materiału źródłowego było sporo, to jeszcze nic nie widzieliście, ponieważ w tym zeszycie scenarzysta postanowił wylać nam na głowy mrowie pojedynczych, wyrwanych z kontekstu kadrów przedstawiających wydarzenia, wątki i postacie. Wyłowienie z nich ogromu treści jest szalonym wyzwaniem i niech za komentarz w tym miejscu posłuży fakt, że wyjaśnieniu tych scen poświęcono prawie dwie strony zapisane „maczkiem” w leksykonie nawiązań Mateusza Kopacza stanowiącym nadal – na szczęście – dodatek do wydania. Już sam fakt zabiegu wymagającego kronikarskiej wiedzy o materiale źródłowym wydał mi się konfundujący i zwyczajnie psuł mi płynność lektury, ale – jak się okazało – to, co nastąpiło po nim, było jeszcze bardziej zaskakujące. Otóż na finale serii pojawią się postacie i wątki wprost z innych dzieł okołolovecraftowych Moore'a, w tym „Podwórza” i „Neonomiconu” (w Polsce oba wydano w jednym tomie zbiorczym). Akcja przenosi się do teraźniejszości, a fabuła skupia się na dopowiedzeniu dalszego ciągu zdarzeń toczących się po „Neonomiconie” właśnie. Z miejsca nabrało sensu stwierdzenie wydawcy, że „Providence” stanowi jednocześnie prequel i sequel poprzedniego komiksu Moore'a, natomiast o ile część prequelowa może mieć samodzielną wartość, to finał serii czytany w oderwaniu od „Neonomiconu” może okazać się kompletnie niezrozumiały i pozbawiony sensu. Do tego na finiszu dysputy i wykłady teoretyczne pisarzy o procesie twórczym zastępują wykłady postaci tłumaczące, co się w zasadzie dzieje oraz jak działają istoty wykreowane w relacji do świata rzeczywistego. Na plus – osławiony raptularz prowadzony przez Roberta Blacka otrzymuje wreszcie swoje fabularne uzasadnienie i wykorzystanie, choć ani nie wynagradza nam to czasu spędzonego nad jego lekturą, ani nie czyni konkluzji historii bardziej satysfakcjonującą.

Odnośnie całości serii mam wrażenie, że tym, co przede wszystkim ma ona do powiedzenia, to wprowadzenie przez scenarzystę swoich „trzech groszy” do zainspirowania H.P. Lovecrafta przy zachowaniu konstrukcji czasu i przestrzeni wyłożonej w ramach „Neonomiconu”, jako że całość finału opowieści skrzętnie rozbudowuje właśnie ten koncept Moore'a. Jednocześnie element kontynuacji „Neonomiconu” w ramach konkluzji „Providence” w zasadzie przedstawia nam to, czego de facto mogliśmy się spodziewać, kończąc lekturę poprzednika, tyle że pokazuje nam te wydarzenia w pewien abstrakcyjny sposób na granicy snu i rzeczywistości. Ostatecznie na płaszczyźnie pomysłów, jakie seria eksploruje, nie sposób odmówić jej kreatywności, a dywagacje o istocie kreacji twórczej i sile opowieści w świecie rzeczywistym są spójne z innymi dziełami tego scenarzysty. Niestety przeładowanie nawiązaniami i tekstem tyrad wygłaszanych przez bohaterów, ewidentnie służących wtłoczeniu informacji do głowy czytelnika, jest zwyczajnie nużące, spowalnia płynność lektury, a czasami pozbawia czytelnika własnych konkluzji przedstawianych wydarzeń. Spotkałem się z opiniami, jakoby „Providence” było dziełem sztuki komiksowej i o ile mogę się zgodzić, że warsztat narracyjny Moore'a jest wybitny, a pomysły ciekawe, to najzwyczajniej w świecie ta historia nie urzekła mnie w stopniu, w jakim się tego spodziewałem, znając inne dzieła tego twórcy.

Oprawa graficzna Jacena Burrowsa nadal jest świetna i pozostaje niewątpliwie mocnym elementem lektury. Grafiki w dalszym ciągu są czytelne, realistyczne, miejscami naturalistycznie brzydkie z idealnie podkreśloną perspektywą. Do tego kadrowanie – które zapewne jest elementem pomysłu na narrację wizualną scenarzysty – jest klimatyczne, miejscami wręcz klaustrofobiczne, nieraz pozwalając właściwej akcji przetaczać się gdzieś w drugim planie. Wszelkie kreatury i monstra stworzone wyglądają fenomenalnie, a detale ich modeli, w tym struktura cielsk, jest zachwycająca.

Wydanie polskie to konsekwentnie twarda, matowa oprawa wzbogacona o wklejkę z mapą tytułowego Providence po wewnętrznej stronie okładki. Powraca „Leksykon nawiązań do Lovecrafta” Mateusza Kopacza, niekwestionowanego znawcy gatunku, i tym razem również zaskakuje objętością i szczegółowością, z uwagi na sute wypełnienie tego tomu wszelkimi nawiązaniami i odwołaniami. Tomik zawiera również – jak to było w przypadku tomów poprzednich – miniatury kilkunastu okładek alternatywnych autorstwa Burrowsa podzielonych na kilka edycji tematycznych.

Podsumowanie

No i tym sposobem, poprzez zeszyty upstrzone nawiązaniami do prozy i biografii H.P. Lovecrafta, dotarliśmy do konfundującego zakończenia serii, które nie tylko wymaga znajomości poprzednich dzieł Moore'a stworzonych w tym uniwersum (o czym nikt szczególnie nie ostrzegał na początku historii), ale wydaje się nie do końca koniecznym epilogiem do jedynego świetlistego punktu kontrowersyjnego „Neonomiconu” – konceptu funkcjonowania czasu i przestrzeni. Po zakończonej lekturze nie jestem w stanie tej serii polecić każdemu. O ile jest tu gigantyczna ilość czasem mało subtelnych odniesień, wątków i klisz charakterystycznych dla kosmicznego horroru, to ostatecznie służy to – mam wrażenie – głównie pokazom erudycji scenarzysty i wplataniu własnych motywów do istniejącej, ugruntowanej mitologii, a nie opowiedzeniu samodzielnej, płynnej historii jako takiej. Sprytne, choć miejscami niełatwe w odbiorze przeżycie w całkiem niezłej oprawie graficznej.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.


Specyfikacja

Scenariusz

Alan Moore

Rysunki

Jacen Burrows

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

168

Tłumaczenie

Jacek Żuławnik

Data premiery

25 marca 2020 roku

źródło: Egmont / Avatar Press