
Na platformę Disney+ trafiły dzisiaj dwa premierowe odcinki nowej serialowej adaptacji powieści „Szogun” autorstwa Jamesa Clavella. Czy warto wkroczyć w świat japońskich samurajów? Zapraszamy do lektury recenzji.
„Szogun” – opinie o serialu. Czy warto obejrzeć nowość od Disney+?
Od zakończenia w 2019 roku „Gry o Tron” serialowy widz z utęsknieniem spogląda na kolejne zapowiedzi nowych produkcji, mając nadzieję, że w końcu ujrzy na horyzoncie projekt, który mógłby zabrać go ponownie w tak porywającą podróż, jaką na przestrzeni pierwszych pięciu sezonów oferowała nam słynna produkcja HBO. W 2022 roku doczekaliśmy się „Rodu smoka”, który z racji tego samego rodowodu i solidności wykonania był tak naprawdę jedyną produkcją potrafiącą dorównać ekranizacji „Pieśni lodu i ognia”. Teraz nadszedł jednak drugi tytuł, który domaga się miejsca przy stole dla brutalnych, quasi-historycznych opowieści o ambitnych dążeniach do władzy.
Przeszło cztery dekady po premierze pierwszej serialowej ekranizacji powieści Jamesa Clavella trafia do nas nowa wersja „Szoguna”, za którą odpowiadają Justin Marks („Top Gun: Maverick”) i zupełna debiutantka Rachel Kondo. Ponownie trafiamy do Japonii z 1600 roku, kiedy to Kraj Kwitnącej Wiśni stoi na skraju wielkiej wojny domowej, która przesądzi nie tylko o życiu współczesnych przywódców największych klanów, ale o losie całego kraju i to na kolejne stulecia. Lord Yoshii Toranaga (Hiroyuki Sanada) musi walczyć o własne życie, gdy jego wrogowie z Rady Regentów jednoczą siły w obawie przed jego rosnącą potęgą.
Ich los odmieni jednak pojawienie się tajemniczego europejskiego statku, który właśnie przybija do brzegu w jednej z dalekich prowincji. Zdziesiątkowana załoga dowodzona przez angielskiego pilota, Johna Blackthorne'a trafia do niewoli, ale ich pojawienie się może pomóc Toranadze przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i być przeciwwagą dla wpływów roztaczanych przez ostatnie dziesięciolecia w Japonii przez wrogów Blackthorne'a – chrześcijańskich duchownych i Portugalczyków. Losy Toranagi i Blackthorne’a z każdą kolejną chwilą zaczynają się ze sobą nierozerwalnie łączyć, a do japońsko-brytyjskiego duetu dołącza także wierna Toranadze tłumaczka Mariko.
Recenzja serialu „Shogun”. Ile odcinków? Kiedy premiera?
„Szogun” od pierwszych minut wrzuca nas na głębokie wody, wprowadzając do świata, który jest dla nas równie obcy co dla samego Blackthorne’a. Od początku zanurzamy się w świecie wypełnionym po brzegi politycznymi intrygami pomiędzy władcami największych klanów i ich mniej lub bardziej wiernymi podwładnymi. Niektórzy nie zważając na konsekwencje, kierują się wyłącznie honorem i poczuciem obowiązku wobec swojego pana, a inni próbują kalkulować, grać na dwa fronty i nieco dłużej zastanawiają się, na którego konia postawić w tym wyścigu o wielką władzę.
Mimo że na ekranie nie brakuje istotnych wydarzeń i na nudę narzekać nie można, to serial stawia jednak na powolne rozwijanie głównej opowieści. Stopniowo układa pionki na szachownicy i stroni od spektakularnych scen akcji, zostawiając je na ostatnie dwa epizody – recenzenci otrzymali dostęp do pierwszych ośmiu z dziesięciu odcinków. To właśnie tym „Szogun” mocno wyróżnia się na tle wielu współczesnych produkcji, które od początku chcą gonić za wszechobecną akcją, będąc przekonanym, że jest to jedyny słuszny sposób na utrzymanie widza przy ekranie. Tymczasem nowa produkcja stacji FX pozwala nam chłonąć polityczne przetasowania i poczuć wynikające z nich zagrożenia oraz zanurzyć się w japońską kulturę.
W przeciwieństwie do powieści serial nie stawia w centralnym miejscu naszego protagonisty przybywającego do Japonii zza wielkiej wody. Serialowa wersja opowieści Clavella z trójki: Blackthorne, Toranaga i Mariko tworzy równorzędnych bohaterów, a dodatkowo wypełnia drugi i trzeci plan wieloma interesującymi i przyciągającymi uwagę postaciami, które odgrywają niekiedy równie istotne role, co wspomniana trójka. Galeria postaci robi tutaj imponujące wrażenie, a każdy z bohaterów reprezentuje odmienny stopień bohaterstwa lub nikczemności.
Nie wszyscy z obsady potrafią jednak w pełni skorzystać z tego, jak bogaty jest scenariusz, a właściwie to jego książkowy pierwowzór. Głównym zawodem jest tutaj duet Blackthorne-Mariko, któremu brakuje ekranowej chemii i jest to wina zarówno Cosmo Jarvisa niemogącego przez cały czas wczuć się w rolę zdesperowanego, walczącego na każdym kroku o przetrwanie jeńca, jak i Anny Sawai, która ponownie daje nam średniej jakości występ, chociaż mimo wszystko wypada tutaj nieco lepiej niż w serialu o Godzilli. Jak zwykle nie zawodzi natomiast Hiroyuki Sanada, a na osobną wzmiankę zasługuje też Tadanobu Asano świetnie wypadający w roli ambitnego władcy jednego z regionów podległego Toranadze.
Od strony wizualnej „Szogun” prezentuje nam dwa oblicza. Serial zachwyca głównie kostiumami i przykuwa nasz wzrok minimalistyczną naturą japońskiej scenografii, ale cierpi za każdym razem gdy próbuje prezentować bardziej szerokie plany. Prezentowane wówczas efekty komputerowe nie są w stanie udźwignąć rozmiaru reżyserskich ambicji. Nie jest to co prawda poziom, który wywoływałby grymas na twarzy, ale za każdym razem gdy widzimy wygenerowane w CGI japońskie miasta, opowieść traci nieco z budowanej skrupulatnie autentyczności.
„Szogun” to bez wątpienia tytuł, któremu warto poświęcić swoją uwagę. Jeśli należycie do miłośników japońskiej kultury będziecie nim zachwyceni. Jeśli nie to, otrzymacie przynajmniej dawkę solidnego dramatu o historycznym zabarwieniu, który nie stroni od brutalności i krwawych scen, a przy okazji będziecie mieli okazję, zobaczyć jak dochodzi do cywilizacyjnego zderzenia pomiędzy feudalną Japonią a europejską kulturą.
Serial „Szogun” debiutuje na platformie Disney+ już 27 lutego. W dniu premiery pokazane zostaną pierwsze 2 odcinki sezonu. Kolejne będą emitowane z tygodniowym odstępem.
Ocena serialu „Szogun”: 4/6
zdj. Disney