Tego polskiego filmu Netfliksa nie możecie przegapić! Recenzujemy „Dzień matki” z Agnieszką Grochowską

Dziś w ofercie Netfliksa debiutuje kolejna oryginalna produkcja z Polski. Tym razem bibliotekę platformy uzupełnił film akcji pt. „Dzień matki” w reżyserii Mateusza Rakowicza, autora docenionej przez krytykę komedii sensacyjnej „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”. Czy warto zainteresować się drugim pełnometrażowym projektem autora? O tym przekonacie się w naszej recenzji.

Polski film akcji „Dzień matki” od dziś w ofercie Netfliksa. Czy warto obejrzeć?

W gąszczu miałkich comiesięcznych premier Netfliksa na ogół znajdą się dwa lub trzy tytuły warte puszczenia w obieg. Jednym z takich debiutów w maju okazał się „Dzień matki” – polski film akcji, który przy promocji musiał ustąpić większym branżowym nazwiskom. Niech nie zwiedzie Was fabularne podobieństwo do wydanego niedawno thrillera z J. Lo. Obraz w reżyserii Mateusza Rakowicza („Najmro”) to zupełnie inna bajka. To nie jeden z tych zakładowych stempli platformy, który po kilku tygodniach ginie w czeluściach bliźniaczych mu produktów. Dostajemy pieczątkę z podpisem autorskim – bo tak należałoby określić najnowszy film w dorobku naszego rodzimego twórcy. Rakowicz podtrzymuje ściśle gatunkową formułę kina rozrywkowego, przy czym robi to o tyle umiejętnie, że udaje mu się: (a) nakręcić coś zgoła innego niż „Najmro” (b) zachować indywidualny styl. Wiele wskazuje na to, że polskiej popkulturze właśnie objawił się nowy czempion. Jeśli heistowa komedia o „królu złodziei” była obietnicą intrygującej ścieżki artystycznej, to „Dzień matki” jest dotrzymaniem słowa.

Scenariusz Rakowicza i Łukasza M. Maciejewskiego („Najmro”, „Król”) czerpie garściami ze współczesnych klasyków sensacji spod znaku „Uprowadzonej”, „Nobody” czy „Johna Wicka”. Choć fabuła jest zasadniczo pretekstowa, to wybory dramaturgiczne w pełni usprawiedliwiają natłok schematów, z których skorzystali twórcy. Oto Nina (Agnieszka Grochowska, jakiej nigdy nie widzieliście), ex-agentka do zadań specjalnych będąca duchową mieszanką „pitbullowskiego” Despero i Nikity. Korzystanie z atrakcji życia na tajniackiej emeryturze ograniczają się u niej do odgrzanej w mikrofali pizzy i sterty obalanych przed laptopem browarów. Owocna kariera na służbie zostawiła po sobie wrogów rozsianych w różnych miejscach globu. Jednym z nich jest Dragan, tajemniczy i wschodnio brzmiący głos z telefonu, który oznajmia Ninie, że jej syn (Adrian Delikta) został właśnie porwany. Mimo iż chłopak – nie wiedząc o jej istnieniu – wychowuje się w rodzinie zastępczej, protagonistka rusza na samobójczą misję, by go odzyskać. Po drodze musi pokonać zastęp fikuśnych delikwentów, jakich filmowa Warszawa nie widziała od dawna.

Agnieszka Grochowska, jakiej nigdy nie widzieliście. „Nikita” może czyścić jej buty

Wzorem poprzedniego projektu filmowcy wykładają karty na stół tak szybko, jak tylko się da. Już w otwierającej scenie – gdzie Nina przeciwstawia się podsklepowym mistrzom nawijki – bohaterka otrzymuje szansę, by zaprezentować swe niebanalne umiejętności bitewno-awanturnicze. Zabieg ten służy nie tyle fabularnej sprężynie, ile ustaleniu przez twórców reguł gry. Po kilku chwilach doskonale wiemy już, że mamy do czynienia z akcyjniakiem o samoświadomości na poziomie 70-letniego wirtuoza tai-chi. Wiecie, to ten film, w którym na kilka sekund przed starciem z nieba nagle spada deszcz, by podkręcić efekt widowiskowości, a siarczystym kopniakom akompaniuje pulsująca elektronika Zamilskiej. Od pierwszych chwil widać, że brawurowo obsadzona Grochowska odnalazła się w konwencji jak ryba w wodzie. Nina w interpretacji ekranowej Danuty Wałęsy to postać zbita z dezynwoltury i przewlekłego grymasu smutku, który mówi więcej o jej zaszłościach niż parę linijek dialogu. Żeby znaleźć godnego jej cwaniaka, musielibyśmy cofnąć się chyba do najntisów. Swoją drogą nie pamiętam, by Linda w swoim „prajmie” nastawiał sobie palca przy użyciu własnych zębów…

DZIEŃ MATKI, Agnieszka Grochowska, reż. Mateusz Rakowicz-min.jpg

W „badassowaniu” odtwórczyni roli głównej na krok nie ustępują zresztą ludzie odpowiedzialni za wizualny całokształt filmu. Na czele z chojracką reżyserią Rakowicza przed szereg wychodzi pełna wymyślnych perspektyw operatorska wyobraźnia Jacka Podgórskiego („Krew Boga”) oraz oszałamiająca kaskaderka pod batutą Jarosława Golca („Miasto 44”) wraz z choreografią autorstwa Anny Jujki. „Dzień matki” to bez dwóch zdań polski masterclass w wykorzystaniu konwencji kina akcji. Sposób, w jaki twórcy dokazują z mechanicznymi szwenkami kamery czy z wykorzystaniem elementów przestrzeni jako broni śmiercionośnej mimowolnie składa ręce do oklasków. Wpływy autorytetów gatunku – takich jak Chad Stahelski czy David Leitch – są doskonale widoczne zarówno w niezwykle płynnej aranżacji scen walk, jak i w zgranym z ich rytmem montażu Sebastiana Mialika („Ślepnąc od świateł”). Każdy z tych elementów pierwszorzędnie skleja Rakowicz, który na naszych oczach kreuje być może najbardziej mocarną heroinę polskiego kina XXI wieku. Zaufajcie mi, nie chcecie z nią zadzierać jeśli w pobliżu znajdują się tak pozornie nieszkodliwe rzeczy, jak sklepowe siatki, korkociągi czy artykuły spożywcze pierwszej potrzeby.

Zapomnijcie o Atomic Blonde. Mamy godny żeński odpowiednik „Johna Wicka

Warto nadmienić, że notorycznie zwiększająca swój kill count Nina (w ciągu 8-miesięcznego treningu Grochowska trenowała judo, kick boxing, ale i strzelanie z broni maszynowej) nie eliminuje wyłącznie armatniego mięsa. Niczym w grze wideo o rysach hack’n’slash protagonistka stawia opór coraz trudniejszym – i coraz bardziej wyszukanym – łachudrom. Zanim trafi przed oblicze ultymatywnego złola filmu, kobieta skonfrontuje się z oprychami, w których wcielają się m.in. Sebastian Dela, Konrad Eleryk czy wreszcie zjawiskowo upiorny Szymon Wróblewski w roli „Woltomierza”. Ten ostatni to psychol z gatunku tych najmocniej popapranych; popylających w wariacji kostiumu kąpielowego Borata i paralizatorami, które służą mu za ekwiwalent pięści. Pamiętacie, kiedy ostatni raz w polskim filmie natknęliście się na kilku zapadających w pamięć antagonistów? (Bo ja też nie). Odtwórczy zmysł w powoływaniu do życia bohaterów pozostawiających po sobie ślad, jawi się jako kolejny element duetu Rakowicz-Maciejewski, który ma szansę zawojować nasze kinowe podwórko. Ptaszki ćwierkają, że pracują nad filmem o niedźwiedziu Wojtku, więc myślę, że jest na co czekać.

Motywem spajającym „Dzień matki” w dramaturgiczną całość jest – jak już się pewnie domyśleliście – rodzicielstwo. To nie jest zatem tak, że film Netfliksa jest jakimś jałowym revenge-thrillerem, które tworzą nocne pasmo programowe TV Puls. Polscy filmowcy skrzętnie odnieśli się do formuły ukochanej choćby przez Jamesa Camerona, który kino akcji nierozerwalnie wiąże z pobudkami rodzinnymi. Każdy wymierzony w filmie cios trafia w zęby rywala z siłą równą matczynej miłości. Każde postrzelenie, blok czy dźgnięcie zrównuje się z troską, żalem i poczuciem winy ze strony Niny i analogicznego jej przeciwnika. Każda minuta pościgu za straconym synem przybliża bohaterkę do wytęsknionego pojednania. W końcu czego się nie robi dla swoich dzieci. Pamiętajcie o swoich mamach, bo przyjdzie Agnieszka Grochowska i nakopie Wam do tyłka.

Ocena filmu „Dzień matki”: 5/6

zdj. Netflix