W paranormalnej służbie Jej Królewskiej Mości. Recenzja komiksu „Sir Edward Grey. Łowca Czarownic”

Za sprawą wydawnictwa Egmont sierpień dla czytelników w każdym wieku okazał się wyjątkowo magicznym miesiącem. Młodsi miłośnicy komiksów mogli wyruszyć na kolejną przygodę z czarownicą Zorą, a ci starsi otrzymali szansę na poznanie losów sługi królowej Wiktorii, który zyskał przydomek Łowca Czarownic. Sprawdźcie, czy warto spędzić czas w jego towarzystwie.

Sir Edward Grey jest postacią niemal od początku obecną w komiksach z uniwersum Hellboya. Zadebiutował już w „Obudzić diabła”, czyli drugiej opowieści z cyklu, i choć początkowo nie odgrywał zbyt wielkiej roli, to po latach stał się całkiem istotną postacią i dobrze, że na polskim rynku wreszcie pojawiła się jego własna seria.

„Łowcę Czarownic” otwiera krótka opowiastka tłumacząca czytelnikom powody stojące za nadaniem tytułowemu bohaterowi jego przydomku. Wypada ona całkiem dobrze i stanowi klimatyczne wprowadzenie do historii zatytułowanej „W anielskiej służbie”. Napisanie dalszego ciągu niniejszego tekstu okazało się dla mnie zaskakująco wymagającym zadaniem. Kilkanaście razy wprowadzałem większe bądź mniejsze zmiany, a w myślach i słowniku poszukiwałem synonimów pomocnych przy złagodzeniu nieco tonu mojej recenzji. Mimo prób i starań nadal miała ona niemal bałwochwalczy wydźwięk. Czytając sam siebie miałem wrażenie, jakbym poznawał opinię człowieka wciąż będącego na tym cudownym etapie początkującego czytelnika komiksów, dla którego każdy nowo poznany tytuł jest tym najlepszym. Powinienem chyba być wdzięczny Mike’owi Mignoli i Benowi Stenbeckowi za wywołanie we mnie tak dużego zachwytu oraz powrót do dawnych czasów i chwilowe pozbawienie umiejętności krytycznego spojrzenia na dzieło kultury.

„W anielskiej służbie” jest piekielnie dobrą opowieścią o różnych wymiarach zła. Na jej kartach towarzyszymy sir Greyowi, który tym razem zmierzył się z zagadką tajemniczych morderstw, pradawną istotą sprowadzoną do Angli oraz tajemniczą i niebezpieczną organizacją znaną jako Heliopiczne Bractwo Ra. Mignola idzie tutaj na całość i odhacza niemal każdy motyw, jaki można było poruszyć w historii osadzonej na ulicach wiktoriańskiego Londynu. Rewelacyjnie bawi się on znanymi tropami i choć fabuły nie można nazwać nowatorską, to za sprawą bogactwa wątków, korowodu barwnych postaci i świetnego budowania napięcia lekturę uważam za bardziej niż udaną. Bawiłem się przednio i jedynie mógłbym się przyczepić do protagonisty, bowiem czasami wydaje się on nijaki w porównaniu z innymi bohaterami i bardziej zdaje się być dla nich tłem niż towarzyszem lub godnym przeciwnikiem. 

Z zachwytem mogę się wyrażać nie tylko o scenariuszu, ale także o warstwie wizualnej. Ben Stenbeck jest chyba moim ulubionym naśladowcą Mignoli, a do tego prace artysty perfekcyjnie podkreślają duszny i złowrogi charakter danej opowieści. Narysowany przez niego Londyn spowija nie tylko mgła i aura tajemnicy, lecz również budynki i ludzie nikną tu w atmosferze dziwności, mroku i upadku. Na to wszystko pięknie odpowiednie kolory nałożył Dave Stewart. To trio odpowiadało nie tylko za „Mordercze zamiary” i „W anielskiej służbie”, ale też stworzyli opowiastkę o tytule „Strzeżcie się małpy”. W ostatniej z wymienionych Edward Grey zmierzył się z małpą (bo z kim innym miałby w tak, a nie inaczej nazwanej historii), a pod względem klimatu temu starciu blisko do twórczości Lovecrafta. Gdyby recenzowany zbiór zawierał tylko wymienione opowieści, to miałbym kandydata do grona najlepszych komiksów wydanych w tym roku w Polsce. Jednak w pierwszym tomie „Łowcy Czarownic” znalazło się też miejsce dla innych przygód sir Greya.

Sir Edward Grey Łowca Czarownic

W „Odeszli na zawsze” śledztwo zaprowadziło głównego bohatera za ocean. Trop poszukiwanej przez Łowcę osoby urwał się w pewnym małym miasteczku, ale za to na amerykańskiej ziemi pojawiły się nowe sprawy. Z jednej strony nie mogę wiele zarzucić tej historii — jest interesująca i sprawnie poprowadzono. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że na siłę połączono ją z postacią Edwarda Greya (w czym utwierdza mnie fragment przedmowy Mike’a Mignoli). 

Klimat znacząco odbiega od tego, co zaprezentowano wcześniej i już sam początek dobitnie uświadamia to czytelnikom. Opowieść nie zdążyła się jeszcze na dobre rozkręcić, a już nasz okultystyczny śledczy wziął udział w rewolwerowym pojedynku w saloonie. Zazwyczaj cieszyłbym się z większej różnorodności, ale odmienność fabularna i wizualna „Odeszli na zawsze” wybija z rytmu, w jaki wprowadzają inne śledztwa, a podczas lektury towarzyszyło mi przeświadczenie, że zamiast sir Greya protagonistą powinna być jakaś nowa postać — wiele ich w uniwersum Hellboya i jedna więcej z pewnością by nie zaszkodziła. Rysunki wyszły spod ręki Johna Severina i jak bardzo dobrze pasują do scenariusza, tak ponownie muszę wspomnieć, że niezbyt współgrają mi z przygodami tytułowej postaci i nawet kolory nałożone przez Dave’a Stewarta tu nie pomogły. Ten brak spójności przejawiający się w niemal każdej warstwie naprawdę mocno przeszkadza.

Na zakończenie dostaliśmy „Tajemnice Bezziemi” i „Pogrzeb Katharine Baker”. W pierwszym z wymienionych opowiadań Edward Grey wyruszył do małego angielskiego miasteczka, a prowadzona przez niego sprawa początkowo wydawała się typowa. Detektyw zmienił zdanie po tym, jak w nocy do jego pokoju hotelowego wtargnęły i zaatakowały go mówiące i latające węgorze. Niestety ów intrygujący początek nie zwiastował równie interesującego rozwinięcia. Odpowiedzialny za scenariusz Kim Newman, zamiast wypływać na szerokie wody, zbyt często brnął w mieliznach. Szkoda, że fabuła okazała się tak nierówna, bo dane śledztwo pasowało do protagonisty i przy lepszym dopracowaniu mogliśmy otrzymać dzieło na miarę „W anielskiej służbie”.  

Na pocieszenie została warstwa wizualna. Odpowiedzialny za nią Tyler Crook po raz kolejny udowodnił, że jak mało który artysta nadaje się on do ilustrowania horrorów. Niezmiernie cieszę się, że oto pojawiła się kolejna po „Hrabstwie Harrow” (Mucha Comics), „B.B.P.O.” i „Czarnym Młocie” (oba od Egmontu) sposobność do podziwiania jego talentu. Styl Crooka jest nieco baśniowy, a przygotowanym przez niego planszom nie brak pełnego grozy klimatu. To głównie za jego sprawą chciało się dalej poznawać tę historię. Za sprawą „Pogrzebu Katharine Baker” bliżej poznajemy człowieka, którego na długo przed Edwardem Greyem nazywano Łowcą Czarownic. Mike Mignola, Scott Allie (scenariusz) i Patric Reynolds stworzyli opowieść udanie uzupełniającą losy tytułowego bohatera (i uniwersum Hellboya w ogóle).

Komiks został solidnie wydany. Podobnie do Joe Golema, grzbiet omawianego zbioru jest wyraźnie cieńszy niż we wcześniejszych dziełach Mignoli wydanych przez Egmont. Jak pokazałem podczas prezentacji, mimo tej zmiany mój egzemplarz „Okultystycznego detektywa” ma się bardzo dobrze i podobnie powinno być w przypadku „Łowcy Czarownic”. Papier oraz jakość druku i tłumaczenia są zadowalającej jakości. Cieszy kilkadziesiąt stron dodatków, wśród których znajdziemy szkice i okładki.

Pierwszy tom „Łowcy Czarownic” to porządna dawka tego, co dobre w twórczości Mignoli i związanych z nim scenarzystów. Poza miłośnikami „Hellboya” szczególnie zadowoleni z lektury powinni być miłośnicy detektywistycznego weird fiction. Przeczytałem, polecam i czekam na drugi zbiór!

Oceny końcowe komiksu „Sir Edward Grey. Łowca Czarownic” tom 1

4+
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
5
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6. 

*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum. 

Sir Edward Grey. Łowca Czarownic

Specyfikacja

Scenariusz

Mike Mignola, John Arcudi, Scott Allie, Kim Newman, Maura Nalini

Rysunki

Tyler Crook, John Severin, Patric Reynolds, Ben Stenbeck

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

444

Tłumaczenie

Jakub Syty

Data premiery

28 sierpnia 2024 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Zdj. Egmont / Dark Horse