W starym kinie #15: „Ścieżki chwały”

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu „W starym kinie” omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś skupimy się na „Ścieżkach chwały”, filmie wojennym z 1957 roku w reżyserii Stanleya Kubricka.

Po umiarkowanym sukcesie poprzedniego projektu („Zabójstwo”), Kubrick i jego producent Harris stanęli przed wyzwaniem wypracowania pomysłu na nowy. Ówczesny szef MGM, Dore Schary, zaopatrzył obu panów w stertę niewykorzystanych do tej pory scenariuszy i powieści. Nie było tam nic, co w stopniu zadowalającym zainspirowałoby filmowców do rozpoczęcia poważniejszych prac, ale za namową Schary’ego Kubrick zaczął kreślenie szkiców pod adaptację prozy Stefana Zweiga (wyjątkowo popularny gość w pierwszej połowie zeszłego wieku, którego możecie kojarzyć za sprawą „Grand Budapest Hotel” inspirowanego jego życiem i twórczością). Koncepcja ta upadła jednak wraz ze zmianą zarządu MGM, zatem młodzi gniewni ponownie znaleźli się w poszukiwaniu pracy. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Schary zlecił Kubrickowi pisanie skryptu, reżyser wraz z Jimem Thompsonem (scenarzysta „Zabójstwa”) nocami tworzyli tekst oparty na książce „Ścieżki chwały”, którą twórca „Lśnienia” pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w MGM padła propozycja ekranizacji tego tytułu, lecz z uwagi na niekomercyjność pomysł został odrzucony. Potencjał dostrzegł w nim w końcu Kirk Douglas. Aktorowi udało się namówić United Artists na wsparcie finansowe, w wyniku czego Kubrick i Harris mieli w kieszeni swój drugi wspólny film, a gwiazdor jedną trzecią budżetu.

Pod scenariuszem ostatecznie podpisały się trzy nazwiska: Kubricka, Thompsona i Caldera Willinghama („Absolwent”, „Mały Wielki Człowiek”). Ostatni z nich twierdził, że jest autorem 99% tekstu, jednak w rzeczywistości dzieło było wspólną pracą trzech panów, wspartą wieloma linijkami wziętymi bezpośrednio z książki autorstwa Humphreya Cobba. Akcja „Ścieżek chwały” przenosi nas w czasie do wydarzeń I wojny światowej. W roku 1916 na froncie zachodnim swe starcie kontynuują siły francuskie z armią niemiecką. Z racji braku możliwości dalszych ruchów taktycznych obie strony rozpostarte po przeciwnych częściach ziemi niczyjej większość czasu spędzają w okopach. Jeden z francuskich dowódców wykorzystuje oportunizm swych generałów w celu zdobycia niebezpiecznej pozycji zwanej „Anthill”. Generałowi Mireau (George Macready), któremu obiecano awans, przychodzi zatem dowodzić karkołomnym atakiem, który doszczętnie rozbije jego własną armię. Zadanie poprowadzenia – spisanego na niepowodzenie – szturmu powierza on pułkownikowi Daxowi (Kirk Douglas). Gdy dochodzi do walk, część żołnierzy ginie na polu bitwy, część wraca do okopów, a jeszcze inni nie dają rady się z nich wydostać. Atak kończy się oczywistym fiaskiem. Zbulwersowany Mireau zwołuje sąd wojenny i rozpoczyna poszukiwania kozła ofiarnego. Tragiczny los bynajmniej nie pada na przełożonych – winą za niepowodzenie obarczeni zostają szeregowi. Mireau pragnie ukarać stu żołnierzy za tchórzostwo, ale w ostateczności decyduje się na trzech.

Kirk-Douglas-Paths-of-Glory-Stanley-Kubrick.jpg

Przed sądem stają: wybrany losowo szeregowy Arnaud (Joe Turkel, który powróci w przyszłości do kina Kubricka w roli pewnego barmana), szeregowy Ferol (Timothy Carey) określany przez wyższych rangą jako „społecznie niepożądany” oraz kapral Paris (Ralph Meeker), który swą sytuację zawdzięcza niewygodnej wiedzy na temat jednego z poruczników. Będący przed wojną prawnikiem pułkownik Dax wstawia się za poszkodowanymi, lecz daje to niewiele. Od początku jasne staje się, że szczęśliwego zakończenia raczej nie uświadczymy. Jest to przecież film Kubricka – autora, który już w tamtym momencie swej barwnej kariery dał się poznać jako twórca niepokorny, bardziej zafascynowany zgłębianiem mrocznych aspektów duszy człowieka niż sprowadzaniem na postaci „happy endu” niczym deux ex machina. W „Ścieżkach chwały” reżyser ukazuje wojnę taką, jaką jest. Nie osnuwa jej aurą romantyzmu, nie mitologizuje tudzież nie gloryfikuje konfliktu. Uciekając niejako od tendencyjnych przedstawień wojny w amerykańskim filmie, Kubrick zostawia w tyle hurrapatriotyzm i urok bojowego braterstwa. Zamiast tego przedstawia terror, jaki walka ze sobą niesie – taki, który bezpośrednio dotyka człowieka postawionego w sytuacji bez wyjścia. Film Kubricka wprost naświetla nam paradoks wojny: możesz wyjść z okopów i zostać zabitym przez wroga, ale jeśli zostaniesz, zostaniesz zabity przez jednego ze swoich.

François Truffaut powiedział kiedyś ponoć, że „nie istnieje coś takiego, jak film antywojenny”. Francuskiemu reżyserowi chodziło najpewniej o to, że jakkolwiek przerażający obraz wojny na ekranie by nie był, to i tak kino jako medium zadziała w drugą stronę. Zamiast terroru widz wyniesie z projekcji prędzej poczucie śmiałej przygody i koleżeństwa między żołnierzami. W miejsce dziejących się gdzieś tam w tle okropieństw i ścielącego się gęsto trupa skupienie padnie na adorację męskiego starcia, rywalizacji bądź też chwały i honoru. Przeciwstawnym stwierdzeniem popisał się przed laty Steven Spielberg, który przy okazji premiery „Szeregowca Ryana” zaobserwował, że „każdy film wojenny, niezależnie czy dobry, czy zły, działa jako obraz antywojenny”. Niezależnie od tego, która z teorii jest bliżej prawdy, nie sposób jest nie postrzegać filmu Kubricka jako tekstu kultury kompletnie krytykującego zjawisko wojny. „Ścieżki chwały” (podobnie zresztą jak jego debiut fabularny „Strach i pożądanie”) nie mają w sobie dwuznaczności charakterystycznej dla innego głośnego filmu wojennego autora, czyli „Full Metal Jacket”. Oprócz zdecydowanie potwornych scen, obraz z 1987 roku sprawia niekiedy wrażenie filmu rozrywkowego. Podczas seansu „Ścieżek chwały” naprawdę trudno jest o taki pogląd. Skąpany w czerni i bieli, wyjątkowo ponury i przygnębiający obraz jest od początku do końca antytezą wojny.

Efekt zanurzenia widza w grozie wojny udaje się Kubrickowi między innymi dzięki niezwykle wyczulonemu oku kamery oraz innowacyjnemu potraktowaniu muzyki, a w gruncie rzeczy – jej braku. W „Ścieżkach chwały” reżyser zdecydował się na bardzo oszczędne użycie ścieżki dźwiękowej. Charakterystyczne dla autora klasyczne kompozycje (które tutaj również się pojawiają) przede wszystkim ustępują miejsca odgłosom wybuchów, wystrzeliwanych pocisków, okazjonalnych krzyków czy też werbli będących jednocześnie integralną częścią narracji. W ten sposób lądujemy wraz z żołnierzami w samym centrum bitewnych wydarzeń, od których żadne podniosłe tło muzyczne nie jest w stanie nas odtrącić. Tak samo jest z przejmującymi jazdami kamery. Długie szerokokątne ujęcia przenikają przez zaduch okopów z żołnierzami przyklejonymi do obu stron wątłych drewnianych ścian, a kiedy wraz z Douglasem wyruszymy w bój, obiektyw utrzymuje tempo biegających szalenie bohaterów. Kamera Kubricka jest w „Ścieżkach chwały” tam, gdzie dzieje się najwięcej. Daje poczucie klaustrofobii wojskowych obwarowań i wydaje się prowadzić nas upiornym korytarzem wprost do samego piekła. Wróg jest w filmie właściwie niewidzialny (nie pojawia się żaden niemiecki żołnierz) i straszy za pomocą przeszywającego dym brzmienia karabinów i ładunków wybuchowych. Wobec tego największym antagonistą jest tutaj sama wojna – utrzymana w realistycznym, niemalże dokumentalnym stylu.

W swym filmie Kubrick efektywnie kontrastuje między ciasnymi i depresyjnymi przestrzeniami, w których zmuszeni są egzystować żołnierze, a przestronnymi i bogato zdobionymi lokacjami dowództwa. Szeroka powierzchnia reprezentatywnego pałacu generała zestawiona zostaje z brudem i chaosem służącego do umierania pola bitwy, a także z napakowanymi ludźmi okopami. Dzięki temu reżyser trafnie zaznacza znamienną dla wszelkich działań wojennych nierówność. Wysoko obsadzeni generałowie mogą zajadać się wystawnymi obiadami i uczestniczyć w okazałych balach, podczas gdy najniżsi stopniem służyć mogą jedynie za mięso armatnie, dywagując przed snem o tym, w jaki sposób najwygodniej będzie następnego dnia umrzeć. Jeśli ci pierwsi popełnią błąd, wina spadnie na tych, którzy są poniżej. „Ścieżki chwały” dobitnie opowiadają o bezkarnym wyzysku maluczkich przez ludzi dzierżących władzę. Gdy Mireau mówi w pewnym momencie: „Pokaż mi patriotę, a ja pokażę ci uczciwego człowieka”, reżyser jasno i wyraźnie daje do zrozumienia, co sądzi o patriotyzmie, wkładając w usta Daxa słowa Samuela Johnsona opisujące tę postawę jako „ostatnie schronienie łajdaka”.


Niemiecka śpiewaczka to Christiane Kubrick, druga żona reżysera. Para poznała się na planie.

„Ścieżki chwały” to dzieło wybitne w każdym calu. Pierwsze arcydzieło Kubricka i jednocześnie jedyny film w jego karierze, który podczas premiery niemal jednogłośnie zebrał przychylne opinie. Jest w tym obrazie kilka niesamowicie intensywnych i dojmujących scen, jak choćby sekwencja egzekucji czy też procesu sądowego, jednak ta zamykająca film – którą możecie obejrzeć powyżej – porusza przypuszczalnie najmocniej. Reżyser przypomina w niej o tym, że mundurów nie noszą żołnierze tylko ludzie.

Film „Ścieżki chwały” doczekał się w Polsce jedynie wydań na nośniku DVD. Produkcja trafiła do sklepów w 2008 i 2011 roku za sprawą dystrybutora Imperial Cine Pix. Po wydanie na niebieskim krążku trzeba sięgnąć na amerykański i brytyjski rynek, gdzie film doczekał się wydań od Criteriona i dystrybutora Eureka Entertainment.

81uVo95Jn-L._SL1500_.jpg

zdj. United Artists