„Wiedźmin” (2019) – spoilerowa recenzja serialu

Dokonało się, chciałoby się rzec. „Wiedźmin” od Netfliksa zadebiutował na moment przed Bożym Narodzeniem, co nie bardzo sprzyjało szybkiemu obejrzeniu całości, ale że naczekałem się na niego tyle lat, to i trudno było czekać dłużej. Trzy wieczory zajęło mi zapoznanie się z wizją pani Hissrich. Były to, przyznaję, trzy wieczory wypełnione emocjami mocno zróżnicowanymi, ale ich bilans zostawię sobie na koniec. Pora przyjrzeć się bliżej całości – spoilery tuż za rogiem, komu niestraszne, niech czyta dalej.

Nie wiedzieć czemu, autorzy ekranizacji przygód białowłosego zabójcy potworów jakoś boją się zaczynać od pierwszego opowiadania, które przedstawia Geralta dokładnie tak, jak go przedstawić wypada. Zamiast tego na dzień dobry dostajemy więc „Mniejsze zło” wymieszane z kluczowymi dla całej fabuły zdarzeniami związanymi z upadkiem Cintry. I w tym momencie zaczyna nam się zabawa z liniami czasowymi. Wnioskując po tym, co się mówi w Internecie, widzowie zdają się mieć z tym spore problemy. Tymczasem w kolejnych odcinkach nie brakuje sygnałów wskazujących na to, że wątek królewny Ciri (Freya Allan) to wydarzenia „aktualne”, przygody wiedźmina Geralta (Henry Cavill) mają miejsce naście lat wstecz, a losy czarodziejki Yennefer (Anya Chalotra) sięgają jeszcze znacznie dalszej przeszłości. Cóż, zważywszy na to, że znam książki jak własną kieszeń, miałem ułatwione zadanie, ale niektóre wskazówki naprawdę są z rodzaju tych tak oczywistych, że o jeszcze bardziej jednoznaczne byłoby trudno. Bo skoro ktoś zginął, po czym bez słowa wyjaśnienia znowu żyje albo w jednej scenie jest dorosły, by w kolejnej występować jako dziecko, to jest to wyraźny sygnał wskazujący na to, że mamy do czynienia z cofnięciem się w czasie, by pokazać wcześniejsze wydarzenia. Sapkowski żonglował czasem jak chciał, jego opowiadania są chronologicznie wymieszane, a i na przestrzeni całej sagi także nie brakuje zawirowań tego rodzaju. Do końca sezonu wszystko poukłada się w jedną całość, więc można chyba liczyć na bardziej tradycyjną narrację w sezonie drugim, póki co jednak – skupmy się na tym, co oglądamy. Nie jest wcale tak chaotycznie, jak niektórzy próbują sugerować.

Problemy tak czy owak są obecne i nie da się temu zaprzeczyć. Zmian względem materiału źródłowego nie brakuje, część z nich ma jakiś tam sens, inne nie mają go za grosz, niektóre zaś pociągają za sobą nieciekawe dla całości konsekwencje. Już w pierwszym odcinku zmiany, które na pierwszy rzut oka zdają się ledwie kosmetycznymi, sprawiają, że finał odcinka i sławetna rzeź w Blaviken, jak również i związane z nią rozterki Geralta tracą na przejrzystości i budzą szereg wątpliwości. Ledwie drobne zmiany w dialogach i usunięcie, zdawać by się mogło, mało istotnej postaci wójta pociągają za sobą zmianę wydźwięku całości. A to dopiero początek. Drugi odcinek przenosi punkt ciężkości na postać Yennefer, ponieważ twórcy serialu uznali, że należy trzy główne postacie śledzić od początku serii. Założenie teoretycznie nie jest złe, w przypadku Yennefer jeszcze się jako tako sprawdza, gorzej, że kosztem tego cierpią historie książkowe. Kadłubkowa postać adaptacji „Krańca świata” dla każdego fana będzie bolesnym przeżyciem. Wygląda wręcz na to, że historyjka z diabołem i elfami lepiej wyszła w polskim serialu (o którym pisałem parę dni temu w osobnym artykule). Tu ostał się z niej ledwie szkielet. W odcinku drugim na arenę wydarzeń wkracza także Jaskier i tu, przyznam, mamy do czynienia z całkiem trafioną interpretacją postaci barda. Joey Batey daje się lubić, nieźle śpiewa i tworzy udany duet z Geraltem. Ten zaś z niewiadomego powodu w tym jednym odcinku nosi inną zbroję. Kto wie, może nakręcili ten epizod jako pierwszy z pancerzem, który potem wymieniono na inny?

W kolejnym odcinku dochodzimy do wspomnianego już pierwszego opowiadania. Wyszło ono nieźle nawet w polskim serialu, wyszło dobrze także i tutaj. Niestety, znów nie brakuje scenopisarskiej gimnastyki uskutecznianej chyba tylko na złość purystom, którzy i tym razem będą rwać włosy z głowy, nie tylko ze względu na obecność Triss Merigold (Anna Schaffer), ale i kilka innych (dodajmy – zupełnie niepotrzebnych) modyfikacji związanych z wątkiem głównym. Za to klimat opowiadania oddano należycie, sama strzyga, z którą mierzy się wiedźmin, wygląda całkiem przyzwoicie, a dramatyzm finału podkręcono tu przy pomocy swoistego przekładańca sceny konfrontacji z sekwencją transformacji Yennefer-garbuski w Yennefer, jaką znamy. To nad wyraz udane połączenie skutkuje jednym z najlepszych momentów tego sezonu, a i sam odcinek zaliczam do najmocniejszych jego punktów. Ciekawostka – w roli temerskiej warowni widzimy tu w dwóch ujęciach coś, co wygląda całkiem jak zamek w Niedzicy.

Następnie przychodzi pora na „Kwestię ceny”, a więc zaręczyny królewny Pavetty (czyli matki Ciri, córki królowej Calanthe) – biesiada na cintryjskim dworze i rozgrywające się w jej trakcie kluczowe dla całej opowieści wydarzenia przedstawiono dość wiernie, choć podlano komediowym sosem o z lekka drażniącym posmaku i dorzucono Jaskra (puryści w tym momencie rozdzierają szaty). Mnie bardziej zabolało to, jak prezentuje się Eist Tuirseach – aktor Björn Hlynur Haraldsson z brodą wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać jarl ze Skellige. No, ale widać, byłoby za dobrze, więc zostawiono mu ledwie resztki zarostu i ubrano tak, by nikomu się przypadkiem nie kojarzył z postacią, w którą się wciela. Główna historia tego odcinka prezentuje się mimo drobnych zgrzytów całkiem przyzwoicie, gorzej wypadają za to wątki Yennefer i Ciri. Szczególnie tej ostatniej, której przygody na przestrzeni większej części odcinków sprawiają wrażenie elementu wprowadzonego na siłę. Nie bez powodu Andrzej Sapkowski nie rozpisywał się zbytnio o tym, co się działo z Ciri między upadkiem Cintry a odnalezieniem jej przez Geralta. Twórcy serialu spróbowali uzupełnić tę lukę, ale nic ciekawego z tego nie wynika, a sam wątek jest raczej usypiający i to niemal do samego końca.

Dochodzimy do momentu, w którym wreszcie krzyżują się ścieżki wiedźmina i czarodziejki. Adaptacja „Ostatniego życzenia” to kolejny mocny punkt programu, aczkolwiek pozbycia się motywu ze „starożytnym zaklęciem” i związanego z tym świetnego żartu nie wybaczę. Po co? Dlaczego? Przecież to udany i do tego jakże pamiętny motyw... Zupełnie niepotrzebnym dodatkiem jest także scena niemrawej orgii, która zastępuje oryginalne pierwsze spotkanie Geralta i Yennefer, ale reszta odcinka, a przynajmniej ich wspólnego wątku, wypada już bez zarzutu – jest między nimi niezbędna chemia, dialogom nie brak charakteru, całość trzyma się literackiego pierwowzoru raczej wiernie i całkiem dobrze się na to patrzy, szczególnie gdy wziąć pod uwagę, że Anya Chalotra przez całkiem sporą część czasu ekranowego paraduje topless.

Gorzej mają się sprawy w przypadku „Granicy możliwości”, czyli opowiadanie ze smokiem. Jest to moment, w którym po raz kolejny mam wątpliwości, czy aby Polacy nie poradzili sobie lepiej. Po pierwsze – i Borch Trzy Kawki, i Zerrikanki w rodzimej produkcji zaprezentowali się jakoś ciekawiej. Po drugie – choć nasz smok wykonany był słabo, to jednak przynajmniej wyglądał jak smok. To, co dostajemy tutaj, przypomina bardziej pomalowanego na złoty kolor skeksa z „Ciemnego kryształu” dodatkowo zaopatrzonego w skrzydła. Po trzecie – w kwestii pamiętnej sceny pojedynku rycerza ze smokiem, polski serial wygrywa wręcz bezdsykusyjnie. Razi też (i to mocno) scena potyczki z rębaczami, w której Yennefer wywija mieczem nie gorzej niż Geralt – naprawdę ciekaw jestem czyj to pomysł. Całość odcinka gubi tempo, zaskakuje chybionymi pomysłami i ogólnie rzecz biorąc rozczarowuje. Co to ja jeszcze... a tak, oczywiście – wątek Ciri tradycyjnie usypiający i do zapomnienia.

Jak odcinek szósty był momentem największego zwątpienia, tak w przedostatnim powraca nadzieja. Mamy tu punkt kulminacyjny narracyjnych kombinacji z liniami czasowymi, który to wypada całkiem zadowalająco. Przy okazji pojawia się po raz pierwszy Vilgefortz z Roggeveen (Mahesh Jadu z miejsca mnie do siebie przekonał). Sam odcinek stanowi wprowadzenie do finałowego starcia z siłami Nilfgaardu, które miast na znanym z książek wzgórzu, rozgrywa się w okolicy ruin elfiej warowni (w tej roli między innymi zamek w Ogrodzieńcu, gdzie w kwietniu tego roku miałem okazję obserwować kręcenie jednej ze scen). Finałowa bitwa odbiega dość znacząco od książkowego pierwowzoru, głównie pod względem uczestników – miast starcia armii królestw północy wspieranych przez czarodziejów z potęgą Nilfgaardu, dostajemy potyczkę grupki czarodziejów z oddziałem Nilfgaardczyków. Brakuje tu, co prawda, odpowiedniej skali, lecz mimo to konfrontacja trzyma w napięciu i choć nie spodobał mi się sposób rozstrzygnięcia bitwy (który nie ma oczywiście wiele wspólnego z oryginałem), a moment, w którym Vilgefortz zbiera baty od Cahira, zadziwi niejednego (choć nie wykluczałbym, że zajście to może mieć swoje uzasadnienie), to ogólne wrażenie pozostało pozytywne. Zdecydowanie gorzej wypadły za to ostatnie sceny z udziałem Ciri i Geralta, którym – głównie z braku obecnej w opowiadaniach (czy nawet w polskim serialu) podbudowy – zabrakło zupełnie jakże ważnych w tym momencie emocji. Był to dla mnie mocny zgrzyt, szczególnie że nie doczekałem się nawet kwestii dialogowej, od której odcinek wziął swój tytuł, co uważam za zagranie wręcz niewybaczalne. Gdy jednak zaczęły się napisy końcowe i przyszła pora na chwilę refleksji nad całością obejrzanego właśnie serialu, stwierdziłem, że za sprawą dwóch ostatnich odcinków ostateczna ocena całości, do tej pory wciąż jeszcze niepewna, zaokrągli się jednak w górę.

Owszem, niektóre zmiany i pomysły scenarzystów bywają tu bardzo bolesne. Kłuje w oczy politycznie poprawne obsadzanie w roli przedstawicieli każdej możliwej rasy czarnoskórych aktorów. Tu i tam trafiają się efekty specjalne wątpliwej jakości (silvan, smok), choć miejscami bywają całkiem przyzwoite (strzyga). Ten problem byłem w stanie zignorować w przypadku polskiego serialu, tym bardziej jestem i tutaj. Niektóre wybory obsadowe wciąż budzą wątpliwości, choć w tym miejscu przyznam, że Anya Chalotra, której wyboru nie mogłem przeżyć, choć wciąż nie wpisuje się w moje wyobrażenie postaci Yennefer, zdołała mnie do siebie przekonać swoją grą na tyle, że więcej narzekać nie zamierzam. Z drugiej strony mamy też i role obsadzone bezbłędnie: MyAnna Buring jako Tissaia De Vries czy choćby wspomniany uprzednio Joey Batey. Sprawdza się także obsadzony w roli Geralta Henry Cavill – Superman przemawiający głosem Batmana, który świetnie się prezentuje w scenach walk – te zaś stanowią kolejny plus serialu, choć mam nieodparte wrażenie, że to, co mieli najlepszego w tym zakresie, pojawia się już w pierwszym odcinku. Nieco gorzej ma się sytuacja z Ciri, co jednak nie jest winą aktorki, a tego, co miała do zagrania w swoim niemal zupełnie nieciekawym wątku. Liczę na to, że drugi sezon, w którym wejdzie w interakcję z resztą pierwszoplanowych bohaterów, da jej szansę rozwinąć skrzydła. Zgodnie z oczekiwaniami muzyka nawet nie zbliżyła się do poziomu tego, co na potrzeby polskiego „Wiedźmina” stworzył Grzegorz Ciechowski, choć ballady Jaskra wpadają w ucho. Moje przedpremierowe obawy względem wyglądu całego serialu na szczęście potwierdziły się tylko częściowo, owszem całość wygląda dość kameralnie, czasami wręcz teatralnie i zbyt sterylnie, ale tanio i nieciekawie tylko czasami.  W tym momencie muszę wspomnieć o czymś, co mnie szczególnie zabolało – Brokilon, kręcony w pięknych lokacjach, został kompletnie zepsuty absurdalnym oświetleniem wyglądającym jak rozstawione w lesie reflektory.

Podsumowując: jako fan wiedźmina z dwudziestoletnim stażem stwierdzam, że nie jest źle. Tu i tam kręciłem, co prawda, nosem, na ten czy inny aspekt narzekałem, a w zachwyt nie było okazji popadać, ale w ostatecznym rozrachunku, mimo szeregu niedoskonałości i sporej ilości decyzji, których sensu zrozumieć nie jestem w stanie, jestem zadowolony. A co za tym idzie – z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnego sezonu i powrotu Białego Wilka. Szczególnie że w moim przypadku to saga, nie opowiadania, jest tym, „co tygrysy lubią najbardziej”, i coś mi mówi, że ciąg dalszy tej historii powinien wypaść lepiej niż jej początek.

Ocena końcowa: 4/6

źródło: zdj. Netflix