„Wielka woda” – recenzja polskiego serialu. „Czarnobyl” na miarę Netfliksa

Netflix zdecydowanie mocniej stawia w ostatnim czasie na powiększanie polskiej bazy użytkowników i stara się przyciągnąć nowych widzów, oferując im między innymi coraz więcej polskich produkcji oryginalnych. Na październik streamingowy gigant przygotował jeden z najciekawiej zapowiadających się tytułów w jego aktualnym dorobku, miniserial „Wielka woda” nawiązujący do największej katastrofy naturalnej w dziejach powojennej polski. Jak sprawdza się nowa produkcja Jana Holoubka? Sprawdźcie naszą recenzję.

We wrześniu Netflix zaproponował widzom biograficzną opowieść o polskim himalaiście Macieju Barbece, który zapłacił najwyższą cenę za walkę o spełnienie swojego marzenia – zdobycie szczytu Broad Peak. Ci, którzy mieli wystarczająco dużo pecha i nie trafili na ostrzeżenia jasno sugerujące, aby nie sięgać po mało angażującą produkcję Leszka Dawida, mogą z pewną dozą nieufności podchodzić do kolejnej oryginalnej produkcji Netfliksa, z którą film o Berbece łączy zarówno chęć przeniesienia na ekran wydarzeń historycznych, jak i kilka nazwisk z ekipy realizacyjnej, z obsadzeniem w jednej z głównych ról Ireneusza Czopa na czele. Nie musicie się jednak martwić, „Wielka woda” udowadnia, że z polskimi produkcjami Netfliksa nie jest aż tak źle, jak sugerował to ostatni z produktów streamingowego giganta. Nie jest też idealnie, ale po kolei.

Holoubek będący w ostatnich latach zaangażowany w kilka głośnych produkcji małego i dużego ekranu zapracował sobie na opinię solidnego rzemieślnika sprawdzającego się w kryminalnych dramatach. Na jego koncie znajdują się między innymi jeden z największych hitów 2020 roku, czyli film „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” oraz serial „Rojst” powstający początkowo jeszcze jako oryginał platformy Showmax (ktoś jeszcze o niej pamięta?). W drugim sezonie wspomnianego serialu, tworzonego już pod czujnym okiem włodarzy Netfliksa, reżyser umieścił swoich bohaterów w realiach Polski z 1997 roku i nawiązał do tak zwanej Powodzi tysiąclecia, która spustoszyła nie tylko południową i zachodnią Polskę, ale doprowadziła też do gigantycznych strat na terenie Czech, Słowacji, a także wschodnich Niemiec i Austrii. W najnowszej produkcji Holoubek przenosi swoje zainteresowanie tym tragicznym wydarzeniem na zdecydowanie wyższy poziom i czyni z niego pełnoprawne tło dla opowieści. I chociaż nie jest on jedynym twórcą pracującym przy „Wielkiej wodzie” – producentką i pomysłodawczynią projektu była Anna Kępińska, a współreżyserem Bartłomiej Ignaciuk – to właśnie Holoubek jako reżyser formatujący serial nadał nowej produkcji Netfliksa swojego charakterystycznego sznytu.

Wielka Woda fot. Robert Pałka Netflix (7)-min.jpg

Na pierwszy plan wśród bohaterów opowiadanej historii wysuwa się Jaśmina Tremer (w tej roli  Agnieszka Żulewska pracująca z Holoubkiem przy wspomnianym „Rojście”), hydrolożka z równie tajemniczą, co skomplikowaną przeszłością, która na prośbę wrocławskich urzędników tworzących sztab kryzysowy ma sporządzić model fali powodziowej nadciągającej do stolicy województwa dolnośląskiego. Bohaterka musi tym samym porzucić na chwilę swoją idyllę zbudowaną daleko od cywilizacji i zamienić kempingową przyczepę na hotelowy pokój w mieście, od którego chciała jak najdalej uciec. Podążając jasno wyznaczonymi przez gatunek ścieżkami, scenariusz szybko konfrontuje naszą protagonistkę z zatwardziałymi ekspertami stojącymi w opozycji zarówno do jej pojawienia się w szeregach sztabu, jak i wygłaszanych prognoz na temat nadciągającego kataklizmu. Niekompetencja i niechęć miejscowych urzędników oraz otwierające się rany popychające bohaterkę do szybkiego opuszczenia miasta ścierają się z chęcią wypełnienia swojego obowiązku i niesienia pomocy zagrożonym mieszkańcom miasta. Koncentrując się na batalii młodego pokolenia z niereformowalnymi fachowcami tkwiącymi jeszcze w poprzedniej epoce i odkrywaniu przeszłości Jaśminy, scenariusz wprowadza na scenę także innych bohaterów, z którymi spędzimy najwięcej czasu podczas kilkugodzinnego powrotu do wydarzeń z 1997 roku. Do pierwszoplanowych postaci dołączają tym samym Jakub Marczak (Tomasz Schuchardt), zastępca wojewody stojący na czele kryzysowego sztabu, którego z Jaśminą łączy zdecydowanie więcej niż moglibyśmy przypuszczać, a także Andrzej Rębacz (Ireneusz Czop), mieszkaniec podwrocławskiej wsi Kęty, na którą niedługo zwrócone zostaną oczy wszystkich Wrocławian. Na drugim planie meldują się natomiast takie tuzy polskiego aktorstwa jak Tomasz Kot, Jerzy Trela, Tomasz Sapryk, Anna Dymna czy Lech Dyblik.

Obserwując nadciągające wydarzenia zarówno z perspektywy władz Wrocławia próbujących znaleźć kompromis pozwalający na uratowanie miasta i niepogrzebania przy tym własnych karier politycznych, jak i mieszkańców wsi mogącej stać się ujściem dla nadciągającej fali, serial przedstawia nam niejednoznaczny wymiar ówczesnych wydarzeń i nie stając po stronie żadnej ze stron konfliktu, sprawia, że trudno nam odmówić racji obydwu obozom. Oczywiście w moralne dylematy wplątana zostaje też brudna i bezwzględna polityka, chociaż nie znajdziemy tu wcale zbyt wielu nawiązań do największych tuz ówczesnej władzy i dobitnego rozliczenia się z zaniedbaniami. W głównej mierze serial koncentruje się bowiem na opowiedzeniu historii własnych bohaterów, których nadciągająca fala zmusza do skonfrontowania się z własną przeszłością i wyleczenia zaropiałych ran. Scenarzyści (Kinga Krzemińska i Kasper Bajon) tworzą przy tym przekonujące, odpowiednio złożone charaktery skutecznie zatrzymujące nas przy ekranie i sprawiające, że binge-watching staje się wręcz koniecznością – pomaga też stosunkowo krótki format serialu (6 odcinków liczących sobie po około 45 minut). „Wielka woda” radzi sobie też z budowaniem napięcia i zapowiedzią nadciągającego zagrożenia, a sam klimat lat 90. XX wieku twórcom udało się uchwycić wręcz bezbłędnie i to na każdej płaszczyźnie –  począwszy od swojskiej postawy ówczesnych władz, którą można streścić dewizą: jakoś to będzie, przez znakomitą scenografię, która niejednemu widzowi przypomni lata młodości czy dzieciństwa, a skończywszy na absolutnie genialnej sferze realizacyjnej przenoszącej nas dosłownie na zalane ulice Wrocławia. Nowa produkcja Netfliksa udźwignęła nie lada ciężar i chwała twórcom, że postawili przede wszystkim na praktyczne efekty, dla których cyfrowa technologia stanowi jedynie dodatek. Sceny zestawiające naszych bohaterów z żywiołem, a przede wszystkim możliwość podróżowania zalanymi specjalnie na potrzeby serialu scenografiami odgrywa wręcz kluczową rolę w sukcesie „Wielkiej wody”. Równie imponujące wrażenie na tym polu robi połączenie fragmentów scen z archiwalnymi nagraniami z powodzi – po odpowiedniej obróbce stały się integralną częścią serialu.

Wielka woda (4)-min.jpg

Reżysersko, aktorsko czy na gruncie scenariusza „Wielka woda” to przyzwoita pozycja wyróżniająca się w dotychczasowym dorobku Netfliksa, ale mimo wszystko nie obyło się też bez kilku wpadek. Zarówno reżyserski duet, jak i scenariusz nie poradził sobie w zbilansowaniu dramatycznych scen z humorystycznymi wstawkami i poszedł o krok za daleko w próbie rozładowywania napięcia. Czasami twórcom zgrabnie udaje się wywiązać ze swojego zadania, ale często popadają wręcz w karykaturalny ton. Skazy widać też na występie Agnieszki Żulewskiej. Aktorka z jakiegoś powodu w wielu scenach w dosyć specyficzny i nienaturalny sposób spieszy się z odgrywaniem swoich scen i trudno usprawiedliwiać ten zabieg chęcią stworzenia określonego wizerunku granej przez nią bohaterki. Nie mogło też obyć się bez typowo netfliksowych, topornych naleciałości przy nakreślaniu charakteru naszej protagonistki. Daje się również odczuć niedosyt na polu oddania hołdu zarówno ofiarom powodzi, jak i zbiorowej solidarności mieszkańców Wrocławia walczących z całych sił z nadciągającym żywiołem. Na ekranie nie brakuje wlewających w nasze serca nadzieję ujęć przedstawiających zmobilizowane społeczeństwo, ale są one wyłącznie dodatkiem, a wręcz przerywnikiem dla fabuły i przy mocnym skoncentrowaniu się na wątku mieszkańców wsi Kęty, postawa Wrocławian wyraźnie schodzi na dalszy plan. Dlatego siadając do „Wielkiej wody”, nie nastawiajcie się na kronikę wydarzeń z Powodzi tysiąclecia. Nie oczekujcie też pełnego rozliczenia się z ówczesnymi wydarzeniami oraz dogłębnej analizy jej przyczyn. Nastawcie się natomiast na solidny dramat katastroficzny z realizacją na najwyższym poziomie. Pod tym względem nowa produkcja Netfliksa nie powinna Was zawieść, a przy okazji zaserwuje też pokoleniom pamiętającym tamte czasy mocno sentymentalną podróż.

Ocena serialu „Wielka woda”: 4-/6

 

zdj. Netflix / Robert Pałka