W miniony piątek, czyli 22.04.2022 roku na ekrany polskich kin wtargnął „Wiking” – najnowszy obraz Roberta Eggersa. Twórca znany z filmów, takich jak „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” czy „Lighthouse” zaskarbił sobie sympatię widzów niezależnymi, a także nieoczywistym horrorami psychologicznymi. Czy większy budżet pozwolił Eggersowi zachować autorską autonomię? Wszystkich zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z poniższą recenzją.
W krajobrazie współczesnych amerykańskich wytwórni filmowych, przedsiębiorstwo medialne A24 wydaje się prawdziwą wylęgarnią talentów. Niezależne studio, choć posiada w swoim dorobku wiele kameralnych, szalenie oryginalnych dramatów („Ósma klasa” Bo Burnhama lub „Nieoszlifowane diamenty” braci Safdie) to głównie znane jest z produkcji i dystrybucji kina grozy. To dzięki uprzejmości A24 mogliśmy na ekranach kin gościć „Saint Maud” autorstwa Rose Glass, bądź poznać niepokojące spectrum wyobraźni Ariego Astera („Dziedzictwo. Hereditary” oraz „Midsommar. W biały dzień”). Wytwórnia ta w ostatnich latach stała się tymczasowym domem dla jeszcze jednego nieokrzesanego, młodego talentu – jest nim reżyser i scenarzysta Robert Eggers. Po zrealizowaniu absolutnego hitu kin studyjnych, czyli średniobudżetowego „Lighthouse”, przyszedł czas na najbardziej wystawny projekt w krótkiej karierze Amerykanina. Dystrybuowany już przez duże studio, czyli Universal Pictures, „Wiking” posiada większy komercyjny potencjał, niż dotychczasowe pozycje w filmografii Eggersa, lecz zachowuje bezkompromisowy charakter z łatwością wpisujący się w naturalne rozwinięcie jego twórczości.
Najnowszy obraz reżysera jest świadectwem potwierdzającym obsesje i motywy widoczne choćby w wizualnych tropach debiutanckiej „Czarownicy: Bajce ludowej z Nowej Anglii”. Scenariusz powstały na motywach „Hamleta”, został napisany wspólnie z islandzkim poetą i prozaikiem Sigurjónem Birgirem Sigurðssonem, znanym powszechnie jako Sjón. Rozgrywająca się w IX w. opowieść o wojowniku z północy (Alexander Skarsgård), szukającym zemsty na mordercy swojego ojca (Ethan Hawke) jest, rzecz jasna, luźną adaptacją szekspirowskiej tragedii, jednakże twórcy nie zamierzają ukrywać źródeł swojej inspiracji (imię głównego bohatera nie jest zbyt oczywistym anagramem?). „Pomszczę cię, ojcze! Uratuję cię, matko! Zabiję cię, Fjölnirze!” – obietnica wypowiadana niczym mantra przez nastoletniego Amletha podczas ucieczki z jego prawowitego królestwa zostanie wiele lat później przypomniana przez słowiańską wiedźmę (Björk), zwiastując dopełnienie nieubłaganego fatum.
Dzieło Eggersa to kino szorstkie i wyjątkowo brutalne – wystawiające na próbę nie tylko swoich bohaterów, ale również zgromadzoną przed ekranem publiczność. Przynależność gatunkowa „Wikinga”, choć leży daleko od granic stylowego horroru, do którego autor przyzwyczaił widza, to przytłaczającą atmosferą doskonale reprezentuje niebezpieczne środowisko, a także barbarzyńskie początki rozwoju późniejszych cywilizacji. Główna w tym zasługa odpowiednio dobranych lokacji – terenów zarówno dzikich, jak i majestatycznych – oraz precyzyjnych zdjęć Jarina Blaschke. Operator, nie pierwszy raz współpracujący z utalentowanym reżyserem, znów udowadnia swoją klasę i wstrzemięźliwą pomysłowość przy projektowaniu statycznych kadrów lub ruchu kamery między postaciami. Scena ataku wikingów na osadę na ziemiach średniowiecznej Rusi, zrealizowana imponującym mastershotem, jest nie tylko orgią nieokiełznanej ekranowej przemocy, ale również emocjonalnym aktem warsztatowej sprawności twórców. Doświadczenia niestandardowego piękna dopełnia muzyka autorstwa Robiana Carolana i Sebastiana Gainsborough – producentów muzycznych, którzy debiutują w świecie muzyki filmowej. Prócz instrumentów z epoki w ich kompozycjach można usłyszeć popisy smyczków, chór oraz zespół perkusistów – finalnie daje to efekt złowrogiej symfonii; urzekającej ścieżki dźwiękowej z koszmaru.
„Wiking” to coś więcej, niż klasyczna opowieść o narastającym gniewie i planowanym odwecie, ale te zdecydowanie napędzają drakkar prezentowanej historii. Wśród maskulinistycznych niuansów rodzi się przypowieść o toksycznej męskości, która niejako stanowi kontynuację wątku z poprzedniego dzieła Eggersa. Chorobliwy honor jest najgorszym wrogiem księcia Amletha – zakaża krew w jego żyłach, otumania umysł nieświadomy niejednoznaczności konfliktu, zamyka na opcję lepszego życia. W perspektywie filmu zemsta to trucizna, a tytułowy człowiek północy jest bohaterem tragicznym zaplątanym w niciach bezlitosnego losu. Alexander Skarsgård w pozie przygarbionej, nieujarzmionej bestii wyraziście oddaje naturę tej postaci – siła, która w swym niepowstrzymanym marszu sieje spustoszenie zdaje się jedną z najbardziej wymagających ról Szweda.
Występ Skarsgårda nie jest wyjątkiem w katalogu uznanych aktorskich nazwisk tej produkcji. Partnerująca mu na ekranie Anya Taylor-Joy zalicza kolejną udaną kreację w swojej dynamicznie rozwijającej się karierze, a o zasobach talentu Nicole Kidman, Ethana Hawke’a, czy brylującego na trzecim planie Willema Dafoe nie trzeba nikogo przekonywać. Nie każdy aspekt filmu lśni jednak podobnym blaskiem – reżyserskich umiejętności Roberta Eggersa nie można podważyć, lecz nie zmienia to faktu, iż stworzył on dzieło dość nierówne. Amerykanin dynamizuje opowieść brutalnymi sekwencjami starć – tymi cielesnymi, jak i psychologicznymi – a wraz z rozwojem akcji skrzętnie budowane napięcie oddziaływa z większą intensywnością, ale jednocześnie nie brakuje w tej opowieści fabularnych przestojów, z których wieje emocjonalną pustką. Sjón, współpracujący przy pisaniu scenariusza do „Lamb” z Noomi Rapace – filmu z genialnym konceptem bez godnego rozwinięcia – w przeciwieństwie do swojego poprzedniego tekstu nie przedstawia tej historii w milczeniu bohaterów. Wiele zagadnień ze świata „Wikinga” wymaga wyjaśnienia, zatem postaci są zmuszane przez twórców do wygłaszania kolejnych kwestii, często w mało pomysłowy sposób. Niemniej – nieuczciwe byłoby nie zaznaczenie, że mimo nadwyżki ekspozycyjnej, dialogi napisane oraz podane są z dramaturgiczną swadą, a dodatkowo podlane zostały chochlą pierwotnego stylu wypowiedzi.
Sekwencje wizji Amletha mogą trącać pretensjonalnością, ale w ostatecznym rozrachunku odniesienia do nordyckiej mitologii nie stanowią plastycznej wariacji o sile artystycznych roszczeń, lecz są przepustką do strefy sacrum postaci zasiedlających chłodny krajobraz. Wierzenia i świat duchowy dopełniają kształtu przeznaczenia tytułowego bohatera, nadając – w jego perspektywie – egzekwowanej zemście ideologiczny wręcz wymiar. Pomimo niedoskonałości dzieło Roberta Eggersa jest fascynującym spektaklem; kinem bezkompromisowym i trudnym, ale dzięki nośnej tematyce – o bardziej mainstreamowym charakterze, niż dotychczasowe jego produkcje. Paradoksalnie estetyka brudu jest świeżym spojrzeniem na tragiczną, szekspirowską historię, a w natłoku gniewnych emocji nie zabrakło miejsca na prostą refleksję na temat istoty prawdziwego dziedzictwa, domu i miłości. Nawet jeśli początkowo reżyser z umiarkowaną gracją rozstawia pionki na swojej planszy, to gdy już znajdują się one na pozycjach startowych – otrzymujemy widowisko nacierające na widza z barbarzyńską mocą.
Ocena filmu „Wiking”: 4+/6
zdj. Universal Pictures