„Wilkołak nocą” – przedpremierowa recenzja filmu Marvela. Upadek domu Bloodstone’ów

W najbliższy piątek do oferty Disney+ trafi sfilmowany z myślą o tej platformie streamingowej „Wilkołak nocą” – obraz, za który jako reżyser odpowiada Michael Giacchino. Jak sprawdza się pełnoprawny dreszczowiec w świecie superbohaterów? Zerknijcie na naszą recenzję.

Wraz z „Avengersami: Końcem gry” coś skończyło się w Marvel Cinematic Universe. I mowa nie tylko o domknięciu życiorysów kilku kluczowych postaci, a swoistym mojo całego superbohaterskiego uniwersum. Zdaniem części widzów (w tym autora niniejszej recenzji) tego mojo, swoistego polotu franczyzy, nie udało się wytwórni jeszcze reanimować – i to pomimo kilku znakomicie przyjętych produkcji pełnometrażowych i serialowych. To powiedziawszy, w czwartej fazie uniwersum, w którym nie ma już ani Kapitana Ameryki, ani Iron Mana często prezentują się takie obrazy, które szukają koniecznego przedefiniowania w eksperymentach – nie tylko fabularnych, a odnoszących się do samej formy opowiadania. Najciekawsze okazały się do tej pory seriale „Loki” (w którym twórcy zerknęli na dotychczasowe kontinuum MCU z poziomu meta) i „WandaVision” (w którym zwyczajową narrację Marvela zaburzyły odniesienia do dawnych sitcomów). Innymi słowy: im mniej Marvela w Marvelu, tym ostatnimi czasy ciekawiej się go ogląda. Takie podejście widać też w nawiązującym do klasyki dreszczowców „Wilkołaku nocą”, choć najczęściej tylko w warstwie ozdabiającej tę produkcję.

Film, który wprowadza na ekrany kultowego komiksowego wilkołaka to pierwszy tytuł z kategorii tak zwanych Marvel Special Presentations, czyli obrazów szykowanych z myślą o platformie Disney+. Choć produkcje tego rodzaju mamy otrzymywać tylko przy okazji świat w rodzaju Halloween czy Bożego Narodzenia, w Marvelu podobno już myślą o tym, by format upowszechnić (a wręcz powoli zastąpić nim projekty serialowe). Zakłada on krótkie fabuły (z udziałem nowych lub znanych bohaterów), pozwalające nie tylko na poeksperymentowanie z formą, a również sprawdzenie – przy niższych nakładach niż w przypadku serialu – które postacie przyjmą się pośród widzów. „Wilkołaka nocą” można odczytać właśnie jako swoiste zarzucanie sieci.  

Fabułą, film reżyserowany przez oscarowego kompozytora Michaela Giacchino nawiązuje do mniej popularnych komiksowych odpowiedników Marvela. Jack Russell, pierwszy likantrop w historii wydawnictwa, debiutował w opowieściach obrazkowych na początku lat siedemdziesiątych i aż do tej pory nie doczekał się swojego odpowiednika w kinowo-telewizyjnych adaptacjach. W „Wilkołaku nocą” jego twarz przejmuje Gael García Bernal, znany między innymi z „I twoją matkę też” i ubiegłorocznego „Old”. Geneza klątwy, za sprawą której co pełnię księżyca bohater zmienia się w krwawą bestię, nie jest tematem filmu i nie zostaje w nim wyjaśniona. Szczęśliwie, zamiast origin story otrzymujemy krótką fabułę, w ramach której Russell trafia do posiadłości Bloodstone’ów, rodu legendarnych łowców potworów i bierze udział w makabrycznej rywalizacji o artefakt pozostawiony przez zmarłego patriarchę. By wejść w posiadanie reliktu, będzie musiał zgładzić bestię.

wilkolak-noca-disney-plus-marvel-min.jpg

Obietnicę zabawy ramami opowiadania widać już po czołówce filmu, która wprowadza czarno-białe logo Marvel Studios z prologiem muzycznym samego Giacchino, złowieszczo przełamanym i przearanżowanym w skali molowej. W oprawie i elementach fabuły „Wilkołak nocą” co rusz odwołuje się do klasycznych dreszczowców Universala – przede wszystkim „Drakuli” i „Frankensteina”. A jednak, choć na powierzchni produkcja imituje wrażenie obcowania z klasycznym filmem (zadbano na przykład o efekt zadrapanej, monochromatycznej taśmy czy prześwietlenia), w połączeniu ze współczesnymi metodami filmowania tworzy to raczej wrażenie filtra naniesionego na cyfrowy i kolorowy materiał. Twórcy nigdy nie posuwają się do kompletnej imitacji na miarę „WandaVision”, które przez zaskakująco długi czas trzymało się chociażby charakterystycznych dla konwencji ustawień kamery.

Swój pięćdziesięciominutowy „preparat” Giacchino sprawnie wykorzystuje do przywołania określonej atmosfery, ale nie przekracza nim bardziej konwencjonalnych elementów marvelowych historii: „typów” głównych bohaterów czy złoczyńców, obowiązkowych rozwiązań fabuły i comic reliefu. Innymi słowy – mimo ciągłego podkreślania plastycznego wymiaru „Wilkołaka nocą” (np. poprzez nasycanie barwami tylko pojedynczego rekwizytu czy zachlapywanie posoką obiektywu „obecnego” w historii), widowisko Disney+ to „zaledwie” zwyczajowy Marvel, tylko w miniaturze i pod gęstym przebraniem. Nie znaczy to jednak, że takie dzieło ogląda się źle – tak jak źle nie oglądało się większości nowych filmów i seriali superbohaterskiej wytwórni. Wręcz przeciwnie. Mimo że reżyseria Giacchino (z wyjątkiem kilku ciekawszych decyzji pozostawionych na koniec) zlewa się z pracami wielu sprawnych reżyserów-wyrobników Marvela, „Wilkołaka nocą” wyróżniają nastrojowe scenografie, zgrabnie uproszczona fabuła, praktyczne efekty specjalne i zaskakująco wyrazista brutalność. Zabawa jest z tym wszystkim całkiem fajna, zwłaszcza dla fanów klasyki horroru, ale niewiele robi dla wzmocnienia magnetyzmu Marvela w dobie „po Thanosie”. Dostaliśmy zatem odpowiednik halloweenowej torby żelków, która zamiast zwykłych gumisiów ma w środku nietoperze, mózgi i robale. Koniec końców smakują tak samo jak zawsze, ale na tę okazję nie można sobie przecież odmówić.

Ocena filmu „Wilkołak nocą”: 4/6 

Film „Wilkołak nocą” będzie można obejrzeć od 7 października na platformie Disney+.

zdj. Marvel