Wzloty  i upadki. Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

25 października na sklepowych półkach pojawiła się kolejna odsłona klasycznych przygód Batmana z lat 90. ubiegłego wieku. Czego się spodziewać po tomie zatytułowanym „Batman: Dziedzictwo” i czy warto po niego sięgnąć? Zapraszamy do recenzji.

Najnowsza propozycja Egmontu to w zasadzie sequel poprzedniego tomu, kontynuujący jego kluczowy wątek, związany z szalejącą w Gotham epidemią śmiertelnie niebezpiecznego wirusa. Co znajdziemy w omawianym tomie? Podobnie jak w przypadku poprzednika (czy też wcześniej wydanego „Knightfallu”), mamy tu do czynienia ze składanką kilku wydawnictw z Batmanem i powiązanymi z nim postaciami w rolach głównych. Co za tym idzie należy się spodziewać pewnego zróżnicowania pod względem strony graficznej jak i podziału „czasu ekranowego” między różnych bohaterów, wśród których tym razem znajdą się Batman, Robin, Nightwing, Catwoman oraz... Bane. Nie ukrywam, że to właśnie obecność ostatniego z nich przykuła moją uwagę do omawianego tomu, ale o tym później.

Całość rozpoczyna trzyczęściowa historia skupiającą się na postaci znanej jako Lock Up, który  to delikwent wymierza sprawiedliwość przestępcom na własną rękę, zamykając ich w zorganizowanym we własnym zakresie lochu. Co jednak stanie się z jego więźniami, gdy on sam wpadnie w ręce policji? Historia całkiem zgrabna, a przy tym porządnie narysowana przez Grahama Nolana, jednym słowem – dobry początek. Zaraz po niej przychodzi kolej na Catwoman i opowieść w przygodowych klimatach przywołująca pewne skojarzenia z Indianą Jonesem czy Tomb Raiderem, do tego przyprawioną klimatami wschodnich sztuk walk i ninja. Historia ta stanowi wprowadzenie do dania głównego, czyli tytułowego „Dziedzictwa”. Również i ona wchodzi dość gładko, nie przynudzając i wzbudzając w czytelniku zainteresowanie ciągiem dalszym. Gorzej wypada następujący po niej „przerywnik” w postaci zeszytu o przygodach Robina przedstawiający jego spotkanie z osobnikiem znanym jako Wildcat. Niezbyt pasująca do Batmana kreska, niczego niewnosząca historyjka, bodaj najsłabsza część całego albumu.

Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

Następnie powoli zaczyna się tytułowe „Dziedzictwo” – jak się okazuje, znany z poprzedniego tomu wirus zmutował i zaczyna zabijać osoby, które przeżyły infekcję jego pierwotną formą (wśród zagrożonych znajdzie się więc także Robin). Ktoś najwyraźniej chce wykorzystać patogen celem drastycznego zredukowania światowej populacji i zaprowadzenia nowego porządku. By temu zapobiec i odkryć tożsamość nieznanego wroga, Batman, Nightwing i Robin udadzą się do Afryki, podczas gdy na straży Gotham zostanie Huntress (ale nie będzie miała wiele do roboty). Na miejscu nasi bohaterowie będą zmuszeni stawić czoła Ra's Al Ghulowi, jego córce, Talii oraz ich nowemu sojusznikowi w osobie... dobrze nam znanego człowieka, który złamał Batmana. Równolegle będziemy mogli śledzić losy Catwoman, która również wylądowała w tej okolicy na skutek wcześniej przedstawionych wypadków.

Wydarzenia nabierają tempa, tylko po to, by nagle gwałtownie wyhamować, gdy zostajemy uraczeni rozbudowaną retrospekcją przybliżającą okoliczności w jakich  Bane został wplątany w całą intrygę. Nie stanowi to jednak problemu, gdyż czteroczęściowa historia „Bane i demon” to bodaj najciekawszy punkt programu. W pewnym sensie można ją uznać za ciąg dalszy znanej z Knightfallu „Zemsty Bane'a” (oraz jej pierwszej kontynuacji). Co prawda budzi pewne wątpliwości sposób pokierowania rozwojem tego bohatera, który to w finale Knightfallu zdawał się już podążać ścieżką wiodącą ku odkupieniu i zawarł rozejm z Batmanem, tylko po to, by teraz ponownie stać się pełnoprawnym złoczyńcą. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jest przedstawiany w intrygujący sposób z potencjałem na ciekawą przyszłość w roli spadkobiercy Ra's al Ghula. Problem tylko w tym, że wszystko, co się ciekawie zapowiada w związku z samym Bane'em, a także Talią Al Ghul i rozwijaną tu relacją między tymi postaciami, w zasadzie zaczyna się i kończy w ramach tej retrospekcji i niewiele z tego później wynika.

Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

Po tym rozbudowanym przerywniku wracamy do wątku głównego, by śledzić dalsze poczynania naszych bohaterów, którym przyjdzie uganiać się za pomagierami swego wroga po całym świecie, by wreszcie doprowadzić do ostatecznej rozgrywki w Gotham. Niestety ta część tomu jest już wyraźnie mniej satysfakcjonująca. Epizody w Paryżu i Edynburgu sprawiają wrażenie niezbyt odkrywczych zapychaczy, a finałowa konfrontacja z głównymi złoczyńcami (w tym i oczekiwane starcie rewanżowe Batman-Bane) nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. Wątek wirusa, po raz kolejny (podobnie jak w „Epidemii”) zostaje spuentowany na szybko i w mocno nijaki sposób.

W ramach epilogu otrzymujemy dokładkę samego Bane'a, jednak także i ona rozczarowuje. Człowiek, który złamał Batmana zdaje się zatracać tu swój wyjątkowy dotychczas status i charakter, by zostać sprowadzonym do roli „szeregowego” przeciwnika Batmana, jakich przed nim i po nim było wielu. Różnica jest mocno odczuwalna szczególnie w zestawieniu z poświęconą mu wcześniej historią. Bane przestaje budzić jakiekolwiek emocje, przez co finał całego tomu wypada blado i bez wyrazu Ostatnie spotkanie Batmana i Bane'a w finale Knightfallu, zdecydowanie lepiej się sprawdzało jako zamknięcie ich wspólnego wątku, niż to, co zaprezentowano tutaj. Co ciekawe, zarówno te lepsze jak i słabsze historie z Bane'em znajdujące się  niniejszym tomie napisał Chuck Dixon.

„Dziedzictwo” zawiera sporo elementów, które, jak się zdaje, miały to i owo wspólnego z historią znaną nam z filmu „Mroczny rycerz powstaje” (kolejne inspiracje dla niego znajdziemy w nadchodzącej „Ziemi niczyjej”). Pomysł był niezły, wykonanie do pewnego momentu także dawało radę, jednak w finalnym akcie (podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Epidemii”) znowu czegoś zabrakło, przez co dobre wrażenie towarzyszące nam przez większość czasu poświęconego na lekturę, pod koniec gdzieś się ulatnia.

Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

Jeśli chodzi o warstwę graficzną to ogólnie rzecz biorąc jest lepiej, niż w poprzednim tomie, ale nie idealnie. Najwięcej tu Grahama Nolana, który przeważnie trzyma solidny poziom. Jim Balent, odpowiadająca za ilustracje w zeszytach z serii o Catwoman jest tym razem nieco problematyczny, jednak trudno stwierdzić, jak bardzo to jego wina, a jak bardzo wspomagającego go Boba Smitha (i stawiałbym raczej na tę drugą opcję). Dość powiedzieć, że w zeszytach, za które panowie odpowiadają Batman, Nightwing czy Robin potrafią wyglądać doprawdy pokracznie, chwilami wręcz paskudnie. W serii „Robin” mamy jeden zeszyt rysowany przez Mike'a Wieringo, którego kreskówkowy styl już poprzednio mnie odrzucał i nic się w tym względzie nie zmieniło. Na szczęście w kolejnych zeszytach zastąpił go o niebo lepszy Staz Johnson. Skład rysowników uzupełniają Dave Taylor (odpowiada za  przyzwoite rysunki w zeszytach z serii „Shadow of the Bat”) Rick Burchett, który swoimi bazgrołami dodatkowo psuje i tak już kiepską finałową historię (szczególnie marnie wychodzi mu sam Batman) oraz powracający po dłuższej nieobecności weteran – Jim Aparo. Spod ręki tego ostatniego wyszły dwa zeszyty, ale choć nie wraca do swej dawnej formy i wciąż czuć tu w jego kresce pewną niedbałość to, być może za sprawą nakładającego tusz Billa Sienkiewicza, rysunki Aparo wyraźnie zyskują na klimacie i wypadają dzięki temu nieco lepiej niż w pierwszych tomach Knightfallu. A skoro już przy tym jesteśmy – zdaje się, że widać w omawianym tomie pewne zmiany jeśli idzie o kolorystykę czy też właśnie inkerów. Wszystko wygląda tu nieco inaczej niż w komiksach z lat poprzednich. Kolorystyka jest przeważnie przygaszona (z wyjątkiem zeszytów z serii „Robin”), kreska często jakby „grubsza” – szczególnie w przypadku serii Catwoman daje się to we znaki – w tym przypadku zmianę stylu odbierałem zdecydowanie negatywnie. Ogólnie z jednej strony jest z pewnością lepiej (i równiej) niż w poprzednim tomie, ale jednocześnie coraz bardziej daje mi się we znaki brak wizualnego klimatu komiksów, na których się wychowałem.

Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

Podsumowując – „Batman: Dziedzictwo” to w dużej mierze sprawnie poprowadzona i solidnie narysowana historia, której jednak w pewnym momencie zabrakło pary. Wciągająca i interesująca opowieść „Bane i demon” stanowi tu najmocniejszy punkt programu, ale to, co w udany sposób wprowadza (pomijając wspomniane wcześniej zastrzeżenia co do ewolucji, jaką przechodzi jej bohater), zostaje finalnie w dużej mierze zaprzepaszczone.  „Dziedzictwo”, podobnie jak „Epidemia” to również w dużej mierze „gra zespołowa, jednak tym razem Mroczny Rycerz ma  więcej do roboty, bo rozstawionych na planszy pionków jest mniej niż ostatnim razem (zabrakło choćby Azraela, który pojawia się dosłownie na moment), co postrzegam jako plus. Po dokonaniu bilansu wad i zalet byłbym skłonny stwierdzić, że przeważają wrażenia pozytywne, a jeśli ktoś, podobnie jak ja, zawsze cenił sobie Bane'a w roli antagonisty, zapewne zechce zapoznać się z zawartością tego tomu – można go traktować jako swoisty epilog Knightfallu – rewanżowa walka Batman – Bane, choć mogłaby być lepsza, to w końcu coś, na co wielu czytelników czekało. W przeciwnym wypadku, szczególnie jeśli nie podeszła nam „Epidemia”, można spokojnie odpuścić. Muszę też przyznać, że lektura nie zmotywowała mnie szczególnie do sięgania po kolejne pozycje z tej serii. Po siedmiu tomach odczuwam już nią pewne znużenie i chęci na kolejną dawkę Batmana jakoś brak. Całe szczęście, że w repertuarze Egmontu na przyszły rok figuruje kilka innych, interesujących pozycji w sam raz dla „pokolenia TM-Semic”.

„Batman: Dziedzictwo” zawiera następujące zeszyty: Detective Comics #697-702, Catwoman #33-36, Robin #31-33, Batman: Shadow of The Bat #53-54, Batman #533-534, Batman: Bane of the Demon #1-4, oraz Batman: Bane #1

Oceny końcowe komiksu „Batman: Dziedzictwo

4
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
4+
Wydanie
3+
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Recenzja komiksu „Batman: Dziedzictwo”

Specyfikacja

Scenariusz

Doug Moench, Chuck Dixon, Alan Grant,

Rysunki

Graham Nolan, Jim Balent, Mike Wieringo, Dave Taylor, Jim Aparo, Staz Johnson, Rick Burchett

Przekład

Tomasz Sidorkiewicz

Oprawa

twarda

Liczba stron

 588

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

DC

Data premiery

25.10.2023

 Zdj. DC Comics