„X-Men. Punkty zwrotne” tom 4: „Masakra mutantów” – recenzja komiksu. Powrót do przeszłości

Seria „X-Men. Punkty zwrotne” rozkręca się w Polsce na dobre i po serii trzech nieco bardziej współczesnych historii, tym razem pozwala spojrzeć na Mutantów, którzy intrygowali czytelników blisko 40 lat temu. „Masakra mutantów” to prawdziwa podróż do przeszłości, zarówno pod względem wizualnym, jak i fabularnym. I nie jest to niestety łatwa i przyjemna wyprawa. Zapraszamy do lektury recenzji.

X-Men. Punkty zwrotne” zbierają w sobie najważniejsze eventy o X-Menach na przestrzeni lat. Egmont nie podszedł do wydawania tej serii chronologicznie i rozpoczął od składającej się z blisko tysiąca stron, podzielonej na trzy tomy historii o Mesjaszu („Kompleks Mesjasza”), który w oryginalne wydawany był w USA od 2007 roku. „Masakra mutantów” to solidny krok wstecz, bo aż do roku 1986 roku. Co warte podkreślenia, polski wydawca ominął „Mroczną Phoenix” („Dark Phoenix Saga”) – jedyny komiks w serii „Milestones” z akcją rozgrywającą się wcześniej, niż „Masakra mutantów”. Decyzja ta wydaje się rozsądna, gdyż „Mroczna Phoenix” to event, który w naszym kraju wydano w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, a do tego jest jeszcze starszy, bo z początku lat 80. poprzedniego stulecia.

Do starszych komiksów Marvela od zawsze staram się podchodzić z dużym szacunkiem, a w szczególności do takich, którymi zachwycano się w USA, gdy nie było mnie jeszcze na świecie. „Masakra mutantów” (podobnie jak np. seria Epic Collection wydawana przez Egmont) była więc dla mnie pewnego rodzaju lekcją historii i zrozumienia, jak kiedyś tworzyło się komiksy. Event zbiera bowiem w sobie kilka naprawdę mocnych, by nie napisać – kultowych nazwisk – ze sceny amerykańskiego komiksu, na czele z Chrisem Claremontem, Johnem Romitą Jr., czy Salem Buscemą.

Nie będę ukrywał – „Masakrę mutantów” czyta się ciężko, a wstęp będący wprowadzeniem do akcji i streszczeniem poprzednich wydarzeń, wprowadza jeszcze większy chaos. Przygody X-Menów nigdy nie były łatwe w odbiorze, szczególnie gdy nie znamy kontekstu proponowanych przez twórców wydarzeń. Tutaj jest podobnie, a czytelnik zostaje wrzucony w sam środek pokręconego scenariusza, gdzie czułem się dość obco. Nie potrafiłem rozpoznać niektórych bohaterów, nie rozumiałem do końca, skąd np. Magneto wziął się w głównej grupie X-Men (i jest dyrektorem szkoły) oraz o co chodzi w relacji Cyclopsa i Jean Grey. Claremont przewrócił fabułę Mutantów do góry nogami, szukając kolejnych innowacji, ale tylko po to, by tytułowym bohaterom ponownie dołożyć (stąd tytuł całego tomu).

Masakra mutantów X-Men. Punkty zwrotne plansza z komiksu-min.jpg

„Masakra mutantów” to komiks, który mocno uderza w dobrze znane tony prześladowań, tym razem skupiając się na grupie wykluczonych Mutantów, którzy żyją z dala od społeczeństwa i swojego gatunku. Nazwani Morlockami egzystują w nowojorskich kanałach i trafiają na celownik grupy Marauders. Ci jednak nie pozostawiają całkowicie bezbronni, ale problemy Mutantów dopiero się rozpoczynają. Jednocześnie event zbiera w sobie powracającego na Ziemię Thora, czy Daredevila, który wdaje się w konflikt z jednym z popularnych złoczyńców powiązanych z Wolverinem. W „Masakrze Mutantów” dzieje się dużo i w wielu momentach zbyt dużo. Kolejne zeszyty są coraz większą odskocznią od głównego wątku, a scenarzyści coraz mocniej odbiegają od tytułowej masakry. I nawet jeśli w drugiej połowie niektóre elementy scenariusza Claremonta zaczynają się łączyć, z trudem przebrnąłem do końca tej historii, która... końca nie ma (Egmont wyda za kilka miesięcy kontynuację pt. „Upadek Mutantów”).

Pisząc wcześniej o lekcji historii, miałem na myśli sposób pisania komiksu przez scenarzystów, który mocno odbiega od tego, z czym do czynienia mamy dziś. W „Masakrze Mutantów” czytelnik musi zmierzyć się z ogromem tekstu, bardzo drobiazgowym opisem lokacji, gdzie toczy się akcja, a w dymkach poza dialogami pojawiają się też myśli bohaterów. Całość wypada sztucznie i nienaturalnie, wielokrotnie wzbudzając u mnie uśmiech politowania na twarzy. Rysunki z kolei to prawdziwa gratka dla koneserów, szukających w starych komiksach Marvela nieco mroczniejszych elementów. Te faktycznie da się w tym tomie znaleźć, ale nadal wciąż bije po oczach jaskrawość barw i ogrom kolorów, które niezbyt pasują do opowiadanej historii.

Podsumowanie

„Masakra mutantów” to komiks-ciekawostka, który pozwala mocniej docenić aktualną formę tworzenia komiksów w seriach on-going. To też jedna z tych historii, która zarówno pod względem wizualnym, jak i scenariuszowym, nie przetrwała próby czasu i dziś nie czerpałem z niej żadnej przyjemności, przebijając się przez kolejne strony. Nadal uważam jednak, że warto przypominać sobie, jak kiedyś wyglądały komiksy, na czym bazowały i jak bardzo pod wieloma względami były uproszczone. Docenić należy też nieśmiałe ruchy Claremonta i pozostałych scenarzystów, którzy próbowali wprowadzić nieco więcej mrocznych elementów do historii X-Men, co przecież nie zawsze było standardem.

Dlatego też ostateczny werdykt nie jest łatwy. Pamiętajcie więc, by odjąć po dwa oczka „Masakrze Mutantów” w kategoriach „scenariusz” i „rysunki”, jeśli nie jesteście fanami komiksów z lat 80. i nie mieliście styczności np. z wydawnictwem TM-Semic.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
2
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum. 

Specyfikacja

Scenariusz

Chris Claremont, Ann Nocenti, Louise Simonson, Walter Simonson

Rysunki

Butch Guice, Alan Davis, Rick Leonardi, Sal Buscema, John Romita Jr, Bret Blevins, Terry Shoemaker, Walter Simonson, Jon Bogdanove, Barry Windsor-Smith

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

320

Tłumaczenie

Nika Sztorc

Data premiery

7 grudnia 2022

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel