„X” – recenzja filmu. Dom w głębi Teksasu

We wczorajszym repertuarze polskich kin pojawił się obraz, stający w szeregu najkrótszych filmowych tytułów – „X”. Produkcja ta nawiązuje do kina exploitation oraz cytuje szlachetną klasykę horroru. Czy spełni ona wymagania miłośników gatunku? Czy obraz reprezentuje coś więcej, niż kreatywną makabreskę? Na ekranie gościmy znaną choćby z remake'u „Suspirii” Mię Goth, a także Brittany Snow oraz Jennę Ortega. Zapraszam do zapoznania się z poniższą recenzją.

Będąc mniej więcej w połowie seansu najnowszego filmu grozy niezależnej wytwórni A24, przywołana zostaje legendarna „Psychoza” w reżyserii Alfreda Hitchcocka. Dzieło jest argumentem w dyskusji bohaterów na temat zmiany fabularnych torów w środku prezentowanej historii. Wywód ten obnaża narracyjną taktykę Tia Westa – autora projektu o wdzięcznym tytule „X”. Publiczność – świadomie, bądź nie – zdaje sobie sprawę, że jest to moment, w którym oglądany film wjeżdża na dedykowaną sobie trasę i przedstawia docelowe oblicze. Mimo trawestacyjnych zapędów reżysera oraz prostej, slasherowej osi opowieści, widzowie mogą być zdumieni, ile serca i zrozumienia znajduje się w portretowaniu tęsknoty za młodzieńczym wigorem, będącym leitmotivem scenariusza twórcy „Doliny przemocy”.

Czas i miejsce akcji: Teksas, 1979 rok. Sześcioosobowa ekipa zdjęciowa wybiera się do gospodarstwa prowadzonego przez starsze małżeństwo, by potajemnie nakręcić tam „rewolucyjny” film tylko dla dorosłych. Wspomniana na ekranie zmiana sposobu dystrybucji produkcji pornograficznych – z kin na VHS – jest wątkiem znanym z „Boogie NightsPaula Thomasa Andersona, podobnie jak motywacyjna mowa głównej bohaterki, Maxine, jest nawiązaniem do wygłaszanego przed lustrem monologu Marka Wahlberga z rzeczonego przedsięwzięcia. West wykorzystuje charakterystyczny czas i ramy gatunkowe dla odpowiedniej stylizacji dźwięku, obrazu, jak i montażu swojego dzieła. Wyraźnie wyczuwalny jest vibe kina exploitation, jednak w przeciwieństwie choćby do filmów Roberta Rodrigueza, estetyka ta nie służy bezpretensjonalnemu użyciu formy dla czystej rozrywki, a – przewrotnie – jest płótnem do namalowania poważniejszego obrazu.

Scena z filmu X

Nie brakuje tu hołdowania gatunkowi w postaci pomysłowych zgonów bohaterów, a samo umiejscowienie akcji filmu bezsprzecznie kojarzy się z krwawym klasykiem Tobe'a Hoopera. W ostatecznym rozrachunku to jednak nie slasherowa konwencja wychodzi na pierwszy plan, ale przede wszystkim – horror przemijania. Emocjonalny ciężar nie kryje się w fizycznym akcie nagłej śmierci, tylko w refleksji nad przemijającą urodą, witalnością oraz nieuchronną degradacją ciała. Niebezpodstawnie, grająca pierwsze skrzypce, Mia Goth pojawia się na ekranie w podwójnej roli. Ta gorzka przypowieść jest fundamentem całej historii, a związane z nią frustracje – unikatową siłą sprawczą w przyjętej estetyce filmowej. Niestety, Ti West stał się więźniem swojej własnej koncepcji artystycznej. Bawiąc się w wizualne odniesienia do klasyki kina grozy (np.: nawiązania do natural horroru, czy też „LśnieniaStanleya Kubricka), bądź w niekonwencjonalną konstrukcję narracyjną, zapomniał o słynnej definicji suspensu, wspomnianego wcześniej Hitchcocka. Filmy takie jak „Psychoza” albo – ze współczesnego podwórka – „Gość” i „Dziedzictwo. Hereditary” również intrygują nagłą woltą gatunkową, ale od początku projekcji trzymają uwagę widza wysoką stawką… W „X” stawka w pierwszej połowie seansu jest ledwo wyczuwalna, a na teksańskiej farmie wieje nudą.

Filmoznawcze popisy zaprowadziły reżysera w kozi róg, ale mimo wszystko – dzieło Amerykanina można określić jako ciekawe doznanie. Jest to naprawdę niezła warsztatowo produkcja, z ambicjami, by wynieść konwencję slashera na nowy poziom (czuć to również w aspekcie scenografii i precyzyjnym doborze rekwizytów). To spotkanie dwóch narracji – długiego, mało angażującego wprowadzenia i właściwej, mięsistej wypowiedzi Westa w kwestach związanych z relatywizmem moralnym, kondycją ciała i potrzebą akceptacji. Aktorsko, prócz Goth, na wyróżnienie zasługuje młodziutka Jenna Ortega (znana z roli w najnowszej odsłonie serii „Krzyk”), która w obliczu swoich ostatnich angaży filmowych, śmiało pretenduje do miana nowej królowej, nomen omen, krzyku. „X” jest projektem fascynującym w swoich rozbieżnościach – to poważna i bardzo ludzka opowieść zanurzona w luźnej, eksploatacyjnej formie. Film, który w drodze do swoich szczytnych założeń, został przekarmiony cytatami i gatunkowymi ambicjami.

Ocena filmu „X”: 3+/6

zdj. A24