„Zadzwoń do Saula” – recenzja pierwszego odcinka szóstego sezonu. Obywatel Goodman

W ofercie Netfliksa zadebiutował już pierwszy odcinek finałowego sezonu celebrowanego prequela „Breaking Bad” Vince'a Gilligana i Petera Goulda. Jak wypadło ponowne spotkanie z bohaterami „Zadzwoń do Saula”? Dowiecie się tego z naszej bezspoilerowej recenzji premierowej odsłony szóstej serii. Zapraszamy do lektury.

Tytuł pierwszego z nowych odcinków „Zadzwoń do Saula nawiązuje do klasycznego dramatu obyczajowego Blake'a Edwardsa z lat sześćdziesiątych. W tamtym filmie, nazwanym „Dni wina i róż”, dwójka bohaterów – spec od budowania wizerunku i sekretarka – dzieli ze sobą silne uczucie i równie silne skłonności do alkoholizmu. Produkcja opisuje ich wspólną spiralę w uzależnienie. Relację pary zagranej wtedy przez Jacka Lemmona i Lee Remick nie sposób nie przyłożyć do bohaterów prequela Breaking Bad: Jimmy'ego McGilla i Kim Wexter. Ich związek wprawdzie od zawsze poruszał się po jednym wektorze, ale teraz znalazł się (najprawdopodobniej) na ostatniej prostej. W pierwszym rozdziale rozciągniętej, finałowej odsłony „Zadzwoń do Saula” oznaki rozpadu tej centralnej więzi widać przede wszystkim w ujęciach-reakcjach postaci Boba Odenkirka, wcielającego się w głównego bohatera. Jego Jimmy / Saul to postać, która nie wykonała jeszcze ostatniego kroku w stronę alter-ego znanego z „Breaking Bad”. Dzieli ją od niego najpewniej jeszcze jedna tragedia, której możemy oczekiwać po najbliższych kilku rozdziałach. Największym zaskoczeniem okaże się w nich rola, jaką w całej układance odegra jego małżonka. Kim Wexler zajmowała w „Zadzwoń do Saula” rolę „anioła stróża” głównego bohatera (a przynajmniej twórcy chcieli, żebyśmy tak myśleli). A jednak, w finale poprzedniego sezonu bohaterka zagrana przez Rheę Seehorn obrała wywrotowy kierunek, postanawiając zaprzepaścić karierę Howarda Hamlina i wymusić ugodę w sprawie ośrodka spokojnej starości – w nowym odcinku widzimy kontynuację tego wątku. Ba, upór, z jakim Kim zabiera się za obmyślanie zemsty na szefie kancelarii HHM zaskakuje samego Jimmy'ego. Sceny z udziałem pary zainscenizowano jak heistową komedię, ale ani na chwilę nie ma wątpliwości, że działania Kim i Jimmy'ego mają tragiczną i mocno autodestrukcyjną podszewkę. W pewnym momencie Gould (scenarzysta odcinka) i Gilligan zapowiadają wręcz, że to Kim odpowie za kiczowaty blichtr Saula Goodmana z „Breaking Bad”. To zaskakujący wybór, rodzący ciekawy suspens w narracji – wszak od samego początku spodziewaliśmy się, że skorupa, w którą obudował się McGill to jego własne dzieło.  

Sprawdź też: Saul Goodman powraca po raz (przed)ostatni. Omawiamy „Zadzwoń do Saula” i przypominamy zakończenie 5. sezonu.

W pierwszym odcinku demontaż tytułowego antybohatera ma w sobie coś z odsłaniania kolejnych warstw postaci Charlesa Fostera Kane'a. Na początku znalazła się tu wręcz scena przywodząca na myśl kultowy film Orsona Wellesa. Przed nową, na pozór niedbale skręconą czołówką serialu, reżyser odcinka Michael Morris wiruje kamerą po pustoszejącym domu Goodmana, najprawdopodobniej z czasów „Breaking Bad” (w oryginalnym serialu nigdy go nie widzieliśmy). To ten sam budynek, który Jimmy i Kim planowali kupić w piątym sezonie, ale we wnętrzu widać już wyłącznie wpływ Saula Goodmana: nieprzypasowane kosztowne mozaiki i witraże, ekscentryczne antyki, rozbuchane złote zdobienia (w tym złota toaleta na postumencie) i garderoba wypełniona krzykliwymi garniturami. Jest tu też wiele elementów z poprzednich sezonów: czapka z daszkiem należąca do Joeya Dixona, z którym Jimmy kręcił swoje klipy reklamowe; piłeczki do binga i zdjęcie kowboja z odcinka „Wexler v. Goodman”. Najważniejsza pamiątka z dawnego życia Jimmy'ego: korek z tequili Zafiro Añejo, zachowany na pamiątkę przez Kim, przypomina „Różyczkę” Kane'a. Scena, w której dom „czyszczą” agenci federalni wymownie zastępuje klasyczny opener, czyli futurospekcję do czasów post-„Breaking Bad” i ma też wymiar metafilmowy: końca dobiega nie tylko przykrywkowy życiorys Goodmana – rozpoczyna się też nasze ostatnie spotkanie z prawnikiem z Albuquerque. 

zadzwon do saula sezon 6 odcinek 1 Tony Dalton jako Lalo recenzja serialu netflix-min.jpg

Jak mogliśmy się spodziewać, w równym stopniu, co samego Goodmana, „Wine and Roses” zawiązuje napięcia z udziałem innych bohaterów. Dowiadujemy się między innymi, co przytrafiło się Lalo Salamance natychmiast po udaremnionym zamachu i Nacho (Michael Mando), który w przekonaniu, że pozbył się swojego mocodawcy, ukrywa się przed kartelem przy granicy. Angażują sceny wszystkich drugoplanowych bohaterów, ale największą uwagę, nie po raz pierwszy, skrada Tony Dalton jako Lalo. Siostrzeniec Dona Hectora pokazuje na ekranie bezlitosną determinację, ale wrażenie robią przede wszystkim lekkość i wielobarwny, komiczny timing aktora. Oba atrybuty stanowią też ciekawy kontrast do kompletnie odmiennego udręczonego okrutnika, Gusa Fringa (Giancarlo Esposito).

Najzwięźlej w premierowym odcinku potraktowano natomiast Mike'a Ehrmantrauta. Mimo niewielkiej obecności w samej fabule jego sytuację opisano jednak w pomysłowym zabiegu reżyserskim: łącząc go w kadrze z rekwizytem, którego drganie poza ostrością obrazuje kryzys pod maską powściągliwości z emploi Jonathana Banksa. Akcję „Zadzwoń do Saula” i „Breaking Bad” często obserwujemy przez pryzmat martwych obiektów scenografii. Często dominują one na pierwszym planie i wyglądają jakby z obojętnością „obserwowały” utrapienia głównych bohaterów. Po ponad pięćdziesięciu odcinkach serialu, te i pozostałe zabiegi pomagające w obrazowaniu emocji i położenia bohaterów mogłyby już nie robić wrażenia. Jest jednak przeciwnie – z każdym kolejnym odcinkiem stają się one bardziej złożone i lepiej sprzężone z opowieścią. To będzie dobry sezon. Gould i Gilligan zapowiadali z resztą, że najlepszy. Po tym odcinku trudno im nie wierzyć.

Ocena pierwszego odcinka: 5/6

Drugi odcinek szóstego sezonu serialu „Zadzwoń do Saula zadebiutuje w Polsce już 20 kwietnia na platformie Netflix.

Zdj. Netflix