John Powell "Solo: A Star Wars Story" (2018) - recenzja soundtracku

Od 25 maja w ofercie polskich sklepów możecie odnaleźć ścieżkę dźwiękową z filmu „Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie” w kompozycji Johna Powella. Naszą recenzję filmu mogliście już przeczytać na portalu, tymczasem zapraszamy do naszych wrażeń z odsłuchu pracy Powella – partytury tak intensywnej, że na odwrocie opakowania powinna znajdować się małymi literami zapisana adnotacja „żaden z członków orkiestry nie ucierpiał podczas sesji nagraniowej”.

John Powell „Solo: A Star Wars Story”

(Walt Disney Records / Universal Music Polska, 2018)

Recenzja muzyki na płycie:

Czym byłyby „Gwiezdne wojny” bez symfonicznego kosmosu swojej niesamowitej ścieżki dźwiękowej? Czy osiągnęłyby podobny sukces i zakorzeniły się w zbiorowej jaźni z siłą supernowej? Gdybanie takie jest naturalnie całkowicie bezcelowe, a jednak trudno ostatecznie nie dojść do wniosku, że muzyka „Star Wars” to nierozerwalnie organiczna część magii trwającej nieustająco od 1977 roku. Wobec powyższego, wyobrażam sobie, że przysłowiowe „wypełnienie butów” po arcygeniuszu kalibru Johna Williamsa i stworzenie godnej dziedzictwa sagi ilustracji muzycznej to zadanie „tylko dla orłów”. W 2016 roku Michael Giacchino podjął się karkołomnego zadania napisania ścieżki dźwiękowej do pierwszego z serii spin-offów, „Łotra 1”, i dokonał tego w zawrotnym tempie. Mimo zaledwie czterotygodniowego terminu, stworzył kilka tematów, które w strukturach filmu odnalazły się zupełnie satysfakcjonująco, a poza nim zaczęły żyć swoim, krótkim, bo krótkim życiem (ja na przykład do dziś używam „Guardians of the Whills” jako budzika, łatwiej się rano wstaje gdy to Moc nakazuje). Zabrakło im jednak tego czegoś, co nawoływałoby podświadomość do częstszego powracania do soundtracku jako całości. Problem kompozytora polegał na tym, że – paradoksalnie – próbował być za bardzo jak Williams, a ten (nie ma co się oszukiwać) jest tylko jeden. „Łotr” zbyt często usiłował naśladować, zamiast spróbować porwać stylem do innej części galaktyki, niż do tej tak dobrze już znanej i na dodatek wciąż zamieszkanej przez siwego ojca pierwowzoru. Wracając więc do powołanej wcześniej, popularnej obuwniczej metafory, warto powiedzieć, że John Powell – kolejny śmiałek gotów wyrwać gwiezdnowojenny Excalibur – odważnie wskakuje w owe „williamsowe” buty, przewiązuje własnymi sznurowadłami, a następnie moonwalkiem pokonuje półmaraton.

Nim przejdziemy do szczegółowego omówienia pracy Powella, trzeba powiedzieć kilka słów o ścisłym kręgosłupie ścieżki dźwiękowej „Solo”. Nie kto inny bowiem, a właśnie John Williams jest odpowiedzialny za bazę, na której kompozytor „Jak wytresować smoka” oparł ilustrację losów młodego przemytnika. Jego – specjalnie skomponowane na potrzeby filmu – „Adventures of Han” otwiera album w glorii i chwale retro-przygodowego, symfonicznego brzmienia o barwie swego rodzaju „kosmicznego szantu”. Han Solo to pirat i łajdak, a jego przygody to niezatrzymująca się, niepokorna pogoń za „gwiazdami”. Motyw Williamsa, który – nie mam wątpliwości – trafi do kanonu, ilustruje to idealnie w ciągu kilku pierwszych minut soundtracku. Tutaj jednak pojawia się miła niespodzianka. Można by się było spodziewać, że motyw Johna Williamsa będzie znakomity i, zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami, jak najbardziej jest. A jednak to właśnie sposób adaptacji tematu przez Johna Powella i to, jak kompozytor wspaniale wkomponowuje go pośród swoje własne dźwięki, błyszczy na płycie, zwracając większą uwagę wariacjami, aniżeli sam „oryginał”. Od „Meet Han” po „Dice & Roll”leitmotif Williamsa wybrzmiewa niezwykle często (czasem choćby na parę sekund), ściśle wiążąc postać Aldena Ehrenreicha z pierwszym planem narracji i zgodnie z założeniem filmu natychmiastowo ustalając Hana jako główny obiekt zainteresowania ścieżki dźwiękowej. „Meet Han” jest przy tym wspaniałą ilustracją życia młodego Solo pośród mroków Korelii. Zarówno ów opening Powella, jak i następujące szybko po nim ekscytujące „Corella Chase” nie zwlekają z zaakcentowaniem tonu „Solo: A Star Wars Story” jako typowego dla rzadko zwalniającej, epickiej i romantycznej przygody. Duch Johna Williamsa zawisa nad ów partyturą, niczym troskliwy poltergeist, ale John Powell bardzo szybko porywa materiał źródłowy w zupełnie nowe regiony odległej galaktyki.

b92c6eb1-efab-433c-bcf9-e0ff63c4cd8b-min.jpeg

Styl Johna Powella można by było opisać następująco: pełen werwy, ekscytujący i ściśle oparty na cwałujących instrumentach perkusyjnych, które trasę na Kessel zrobiłyby szybciej niż Sokół Millennium. Nie przesadzam, kompozytor wtłacza w soundtrack tyle energii, na ile tylko skatowane membrany bębnów pozwalają – a jest ich w otoczeniu triumfalnych instrumentów dętych i szalonych smyczków „Solo” więcej niż w „Zemście Sithów” i „Ostatnim Jedi” razem wziętych. Stanowiąc znakomitą, symfoniczną ilustrację dla emocjonującej przygody, underscoring scen akcji nigdy nie brzmi nieoryginalnie, nigdy nie nuży i nigdy nie trąci odtwórstwem. Widocznym jest, że Powell miał też więcej czasu na napisanie ścieżki niż Michael Giacchino. Przede wszystkim jednak widać, że kompozytor jest fanem serii, który doskonale wie, w którym momencie i za jaką strunę pociągnąć, by wywołać uśmiech na twarzach miłośników. W nawiązaniu do tego ostatniego należałoby wspomnieć, że Powell ukrył pośród partytury mnóstwo znanych motywów, czasem przejawiających się zaledwie w kilku krótkich nutkach. Wyłapywanie ich będzie niewątpliwą, choć czasochłonną gratką dla fanów. Tam natomiast, gdzie klasyki wybrzmiewają w pełnej okazałości, kompozytor nie stroni od modyfikowania ich na przeróżne, innowacyjne sposoby. Wystarczy tu wspomnieć o „Reminiscence Therapy”, którego tytuł bodaj najlepiej opisuje zawartość i jej efekt na fanach muzycznego dorobku sagi. Powraca między innymi „TIE Fighter Attack” w zupełnie nowej aranżacji, genialnie sparowane z „Asteroid Field” z „Imperium Kontratakuje” – moim ulubionym motywem z oryginalnej trylogii. Aż szkoda, że Ron Howard nie zdecydował się nadać utworowi wyraźniejszego brzmienia w samym filmie. Ważnym jest jednak, by zaznaczyć, że w odniesieniu do „mrugnięć okiem”, nawiązań i przełożeń tego, co kultowe na język „Solo” – Powell stworzył coś absolutnie bezbłędnego.

Jak natomiast wypadają tematy, które kompozytor napisał na potrzeby filmu od zera? Przede wszystkim – jest ich tu przynajmniej pięć i w większości służą Powellowi jako ilustracje konkretnych postaci. Zalążek pierwszego usłyszymy już w trzecim utworze „Spaceport” – mowa tu o harmoniach dedykowanych Hanowi i jego pierwszej miłości – Qi'rze. Te jednak w tym miejscu zostają zaledwie (dość tragicznie) zasugerowane, by pełne rozwinięcie otrzymać dopiero w „Lando's Closet”. Czarujący motyw niesie z sobą bardzo klasyczne, miłosne brzmienie i robi rewelacyjne wrażenie od pierwszego odsłuchu. Jest to przy tym jeden z najmocniejszych, oryginalnych momentów na krążku. We „Flying With Chewie” usłyszymy rozwijany do połowy „Train Heist” motyw gangu Tobiasa Becketta (w tej roli Woody Harrelson) – charakterystyczny i podniosły, w pierwszym utworze brzmiący nieco „king-kongowsko”. Wierny kudłaty towarzysz Hana również otrzymuje od Johna Powella własny temat, wyróżniony między innymi w „Reminiscence Therapy”, nim stery przejmie jeden z głównych dźwięków klasycznych „Gwiezdnych wojen”. W drugiej połowie „Train Heist”, szybkiej kompozycji (momentami elektronicznej) dedykowanej – jak sama nazwa wskazuje – napadowi na imperialny pociąg, pobrzmiewa westernowe brzmienie, połączone świetnie z jednym z motywów z „Nowej nadziei”. A propos muzycznych skojarzeń, podobnie w kilku sekundach „Break Out” można usłyszeć harmonie rodem z Dzikiego Zachodu, co spotyka się z intencją filmu, a już na pewno gatunkowymi inspiracjami scenariusza Lawrence'a Kasdana i jego syna. Najciekawszym z nowych tematów jest niewątpliwie ten dedykowany postaci Enfys Nest – nemesis gangu Becketta – i, konsekwentnie, jego bezdusznego zleceniodawcy, Drydena Vosa, debiutujący w „Marauders Arrive”. Bułgarski chór kobiecy, wykonujący ów złowróżbną i dość przytłaczającą kompozycję, atakuje niespodziewanie i ze wsparciem emocjonującej orkiestry bezwiednie ujmuje, doskonale przy tym oddając (lepiej niż sam film) zagrożenie rysujące się w postaci gangu Cloudriderów. Cóż można powiedzieć, każdy z motywów stanowi przeciwieństwo tych, które jednym uchem wlatują, a drugim wylatują (jak to w przypadku wielu soundtracków filmów akcji bywa). Świetna praca. Interesującym dodatkiem i przy okazji kolejnym odstępem od formuły gwiezdnowojennych dźwięków jest kawałek „Chicken in the Pot”. Następne kantynopodobne miejsce otrzymuje bardzo współczesne brzmienie, a wyśpiewywane przez dziwne kosmiczne stworzenia słowa kojarzą się z językiem francuskim (choć na skojarzeniach się kończy – jest to ostatecznie zupełnie nie-ludzki i nieprzetłumaczalny język z odległej galaktyki).

356cadd3-7f78-4fc9-a99b-83a980377dca-min.jpeg

W kontekście zarzutów względem albumu mógłbym wymienić te fragmenty ścieżki, które zostały na krążku z niezrozumiałego powodu pominięte. W jednej ze scen „Solo” wybrzmiewa delikatnie zmodyfikowana wersja Marszu Imperialnego – tutaj jej niestety zabrakło, szkoda. Podobnie sprawa ma się z niedołączeniem do wydania motywu pojawiającego się pod koniec filmu, wraz z zaskakującym cameo pewnej postaci z prequelowej trylogii. Ponadto, ostatni utwór – „Dice & Roll” – urywa się dość nagle, nie oferując słuchającym kompozycji towarzyszącej napisom końcowym „Solo”. „Łotr 1” również był pod tym kątem wybrakowany, co nie zmienia faktu, że zebranie wszystkich motywów muzycznych w jedną, barwną suitę stanowi ogromny plus wydań muzyki z filmów epizodycznych.

Podsumowując, w „Solo” Powell oferuje swoisty muzyczny hat-trick (albo lepiej – pełny sabbac): świeże aranżacje kultowych motywów, płynną i każdorazowo przepiękną adaptację nowego tematu w kompozycji maestro Williamsa i ekscytujące, autorskie harmonie, które fani „Gwiezdnych wojen” powinni powitać z szeroko otwartymi ramionami. Życzyłbym spin-offowym opowieściom, by zawsze zachowały podobnie wysoki standard, a Powellowi – by miał okazję powrócić do odległej, odległej galaktyki przy okazji kolejnego filmu z serii.

5
Muzyka na płycie

Spis utworów:

1. The Adventures of Han 3:52
2. Meet Han 2:22
3. Corellia Chase 3:36
4. Spaceport 4:09
5. Flying with Chewie 3:34
6. Train Heist 4:51
7. Marauders Arrive 5:16
8. Chicken in the Pot 2:12
9. Is This Seat Taken? 2:39
10. L3 & Millennium Falcon  3:19
11. Lando's Closet 2:14
12. Mine Mission 4:14
13. Break Out  6:18
14. The Good Guy 5:28
15. Reminiscence Therapy 6:14
16. Into the Maw 4:52
17. Savareen Stand-Off 4:28
18. Good Thing You Were Listening 2:11
19. Testing Allegiance 4:23
20. Dice & Roll 1:59

Czas całkowity: 77:11 

Opis i prezentacja wydania:

Soundtrack do „Hana Solo” ukazał się w Polsce w tradycyjnym opakowaniu typu jewel case, kontynuując przy tym tradycję wypasionych digipacków, zachowywanych na rzecz ścieżek do filmów epizodycznych. Niemniej jednak, mimo konwencjonalnego wydawnictwa, „Solo” znacznie lepiej komponuje się na półce z „Łotrem 1” – pierwszym ze spin-offów – niż „Przebudzenie Mocy” z „Ostatnim Jedi”, ze względu na zachowanie i na jednym i na drugim oryginalnego, angielskiego tytułu (w przypadku epizodów na grzbietach i okładce widnieje w „siódemce”: „Star Wars: The Force Awakens”, a w „ósemce”: „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi” – o spójności nie ma tu więc mowy). Elegancki, minimalistyczny czarny nadruk na płytce to również aspekt, który kontynuuje wprowadzoną „Łotrem” estetykę. Czerń ładnie podkreśla „przekrzywione” i nawiązujące do klasycznych, pulpowych opowieści logo: „Solo: A Star Wars Story”.

Przednia grafika, utrzymana w westernowej estetyce, prezentuje ekipę głównych bohaterów,  tylna – trójkę głównych graczy: Hana, Chewbaccę i Tobiasa Becketta, zasiadających w odpicowanym „Sokole Millennium". Rozkładany booklet oferuje kilka zdjęć z filmu, w tym przynajmniej kilka przedstawiających kultowy koreliański frachtowiec YT-1300 oraz moje ulubione ujęcie z filmu – z biodra, inspirowane klasyką westernu. Ponadto znajduje się tu lista osób zaangażowanych w powstanie ścieżki dźwiękowej oraz notka z podziękowaniami Johna Powella (i wyznaniem, jak potężnym i stresującym wyzwaniem było dołączenie do ukochanej serii), skierowanymi szczególnie względem Johna Williamsa. 

Podsumowując, wydanie robi bardzo przyjemne wrażenie, choć nie odstaje zanadto od akceptowalnego standardu. Cieszy przede wszystkim estetyczna spójność względem poprzedniego albumu.

57b0aeec-bb11-4c4d-839d-dac28fcf278d.jpg f754fc6a-4d24-48c9-8113-840fb136e316.jpg

2ced66d9-518c-4eb9-a2f2-f270d067d61f.jpg bc0f7184-67ea-4604-93a6-f19f65516a1e.jpg

6d55236b-8b7c-4256-b9d5-063c1e0f7349.jpg 040f2ca2-a12e-439d-a19b-8a30a7ed07f3.jpg

4
Wydawnictwo

Oceny końcowe

5
Muzyka na płycie
4
Wydawnictwo
+4
Średnia

Oceny są przyznawane w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić soundtrack do filmu „Solo: A Star Wars Story”?

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Universal Music Polska.

źródło: zdj. Lucasfilm / Disney