„Batman. Knightfall” tom 5: „Nowy początek” – recenzja komiksu. Robinów dwóch.

W kwietniu doczekaliśmy się wreszcie piątego i ostatniego tomu serii „Knightfall”, tym razem zawierającego materiał, który do tej pory po polsku jeszcze się nie ukazał. Zapraszamy do recenzji.

Tak jak pierwszy tom był wprowadzeniem do całej historii (adekwatnie zatytułowanym „Prolog”), tak ostatnia część z powodzeniem mogłaby nosić podtytuł „Epilog”, bowiem tym właściwie jest. Bruce Wayne powrócił w tomie czwartym i zaprowadził porządek w Gotham. W zasadzie wyglądało więc na to, że temat upadku Mrocznego rycerza mamy zamknięty, ale komiksowi scenarzyści zawsze znajdą sposób, żeby każdy wątek pociągnąć dalej – nawet wtedy, gdy przeciąganie nie ma już większego sensu. Może w tym przypadku nie do końca tak to wygląda, ale raz czy dwa razy podczas czytania taka myśl przemknęła mi przez głowę. Ale przejdźmy do konkretów.

Omawiany tom zaczyna się w sposób raczej nieoczekiwany – Bruce ponownie znika, tym razem pozostawiając pieczę nad Gotham zdecydowanie sensowniejszemu niż ostatnim razem następcy – Dickowi Graysonowi, pierwszemu Robinowi znanemu także jako Nightwing. Ten przywdziewa pelerynę nietoperza, po czym pełni rolę Batmana przez większość tomu. Nie ukrywam, że średnio mnie ten pomysł zachwycił – Bruce ledwie powrócił i znowu schodzi ze sceny, a powody tej decyzji (czy też to, czym się zajmuje podczas swej kolejnej już nieobecności), są bardzo słabo nakreślone. Po tym jak męczące robiło się z czasem śledzenie losów Jeana Paula Valleya w roli Azraela, chciałoby się teraz nieco dłużej pobyć z Bruce'em, jednak scenarzyści mieli inne plany.

Historia zatytułowana „Prodigal”, to w zasadzie opowieść o dwóch Robinach, którzy muszą wziąć na swe barki odpowiedzialność za Gotham do czasu powrotu Bruce'a. Fabuła mocno zakorzeniona w przeszłości, w dużej mierze kręcąca się wokół postaci Two-Face'a. To właśnie z nim wiążą się traumatyczne przeżycia Graysona, który boryka się od dawna z ich konsekwencjami – mamy tu dość klasyczną, żeby nie powiedzieć wyświechtaną zagrywkę scenariuszową, w której bohater po latach staje w obliczu analogicznej sytuacji do tej, w której poniósł porażkę i staje przed szansą, by podobny problem rozwiązać w końcu jak należy.

Na szczęście Tim Drake i Dick Grayson, w przeciwieństwie do głównego bohatera tomu 3, budzą przynajmniej pewną sympatię czytelnika, a ich los nie staje się mu z czasem obojętny. Nieco przeszkadzał mi jedynie fakt, że Grayson jest nieco zbyt podobny z wyglądu do Bruce'a i u niektórych spośród licznej grupy rysowników odpowiedzialnych za ten tom, właściwie wygląda jak on. Prócz Two-Face'a nasi bohaterowie staną twarzą w twarz również z Brzuchomówcą, Killer Crockiem, Szczurołapem czy też znanym z tomu trzeciego Komornikiem. Znajdzie się także miejsce na wątek dziewczyny Tima Drake'a, kryzys w małżeństwie komisarza Gordona i jego (uzasadnione) wątpliwości związane z człowiekiem ukrywającym pod maskę nietoperza.

W moim odczucie cała ta historia jest jednak nieco nadmiernie rozciągnięta i w pewnym momencie daje się odczuć pewne znużenie połączone ze zniecierpliwieniem wynikającym z oczekiwania na powrót Bruce'a i jakieś sensowne wyjaśnienie powodów jego przedłużającej się nieobecności (to ostatnie jednak nie następuje). Na szczęście mniej więcej w momencie, w którym brak Batmana zaczyna nico bardziej dawać się we znaki, ten wreszcie wraca, zakłada nieco zmieniony (ale bez większych rewolucji) kostium i ponownie wkracza do akcji w czteroczęściowej historii zatytułowanej „Trojka”. Przyjdzie mu się w niej zmierzyć z grupą Rosjan i ich sprzymierzeńcami, którzy z jednej strony próbują zdobyć wpływy w Wayne Enterprises, a z drugiej kombinują jak by tu zamienić Gotham w dymiące zgliszcza. W grupie tej działają KGBeast, Mroczny Jeździec oraz niejaka Romana Verezhenska, a na dokładkę powraca także pułkownik Vega znany z poprzedniego tomu. Historia ta jest bardziej dynamiczna i skondensowana, a co najważniejsze, ma w roli głównej tego właściwego Batmana – co za tym idzie, weszła gładko i wyraźnie lepiej niż poprzednie trzysta stron.

Kiedy danie główne mamy już za sobą, zostaje nam deser w postaci dwóch krótszych opowieści. Pierwsza skupia się na osobie Alfreda, dotychczas w tym tomie nieobecnego, oraz Nightwinga, który odnajduje go w Anglii, gdzie obaj panowie wchodzą w drogę spiskowcom zamierzającym dokonać zamachu stanu, a wierny lokaj Bruce'a Wayne'a spotka swą dawną miłość. Zaraz potem dostajemy „Zemstę Bane'a II”, która wyraźnie nawiązuje do znanej z tomu pierwszego historii wprowadzającej na arenę wydarzeń człowieka, który złamał Batmana. Jego powrót, po klęsce poniesionej z rąk Jeana Paula Valleya jest jednocześnie obietnicą tego, co czeka nas w zapowiedzianych już na ten rok kolejnych tomach zbierających przygody Batmana z lat 90. prowadzące do kolejnej zakrojonej na dużą skalę opowieści „Ziemia niczyja”. Powrót Bane'a odebrałem jako najciekawszą część całego tomu, który na dobrą sprawę wypada w przeważającej części trochę jak przerywnik między konkretniejszymi atrakcjami. Relacja Mrocznego Rycerza i jego niedawnego pogromcy zdaje się bowiem wciąż mieć potencjał na ciekawe rozwinięcie, ale o tym, w jakim kierunku to wszystko pójdzie, przekonamy się za kilka miesięcy.

Pod względem szaty graficznej, podobnie jak poprzednie, tak i ten tom jest mocno zróżnicowany. Ubolewam nieco nad faktem, że zabrakło Jima Balenta, a Tom Grummett, który do tej pory odpowiadał za rysunki w serii „Robin”, tym razem narysował tylko dwa zeszyty i okładki, podczas gdy resztę materiałów pochodzących z tej serii zilustrował Phil Jimenez. Co prawda jego styl, odznaczający się sporą szczegółowością przeważnie trafia w mój gust, lecz nie zawsze przekonują mnie twarze w jego wykonaniu. W dodatku w zeszycie trzynastym, wspierał go niejaki John Cleary i podejrzewam, że to za jego sprawą część kadrów poszła w dziwacznie kreskówkowym i karykaturalnym kierunku (chwilami budzącym skojarzenia z kiepską podróbką Todda McFarlane).

Całkiem przyzwoicie wypadł Mike Gustovich, z kolei Bret Blevins pozostaje na swoim zwykłym poziomie, którym nigdy mnie nie zachwycał. Jest jeszcze całkiem niezły Lee Weeks, eksperymentujący Graham Nolan jak dla mnie wciąż jakby „nie ten”, poprawny M.D. Bright, który nie był niestety w stanie wydobyć z postaci Komornika demoniczności, cechującej tę postać w ujęciu Vince'a Giarrano w tomie 3. Z pewnością interesująco wypada wystylizowane przedstawienie postaci Batmana przez Kelleya Jonesa, gorzej, że twórcy chyba nie dogadali się jak ma wyglądać Mroczny Jeździec, którego najpierw Jones rysuje z łysą czachą, a już za chwilę (całkiem niezły) Barry Kitson z gęstą czupryną. Dobrze wypadają dwie ostatnie historie pierwsza w solidnym wykonaniu Dicka Giordano, druga, w której Graham Nolan w końcu nie kombinuje zbytnio z formą, jakby starał się nawiązać do swej pierwszej historii z Bane'em (choć to jednak wciąż nie ten poziom). Całość ponownie oceniam na szkolną czwórkę.

Piąty tom Knightfallu to w istocie rzecz jakby nie do końca potrzebna tym, którzy chcieliby potraktować tę historię jako zamkniętą całość. Rozszerzony epilog, który z jednej strony wyprowadza całość historii w kierunku statusu quo, a z drugiej serwuje pewne sequelowe haczyki, pobudzające apetyt na to, co nastąpi później. Sam w sobie solidny i z pewnością bardziej strawny od rozwleczonej ponad miarę „Krucjaty Mrocznego Rycerza”, jednak wyraźnie ustępujący najlepszym jak do tej pory tomom 2 i 4. Ci, którzy zamierzają kontynuować swą przygodę z wydawanymi przez Egmont przygodami Batmana z lat 90. jak najbardziej powinni się zapoznać, jednak dla pozostałych czytelników nie będzie to raczej pozycja obowiązkowa. Z drugiej strony, muszę w tym miejscu podkreślić fakt, że bez większego problemu (i bez wsparcia sentymentu, bo nie znałem wcześniej tych historii) udało mi się  cały tom łyknąć na jeden raz, co już samo w sobie świadczy o nim pozytywnie.

W ramach dodatków otrzymujemy wstęp, za który odpowiada Wojciech Nelec oraz dosłownie kilka grafik na samym końcu tomu. Pod względem tłumaczenia (autorstwa Tomasza Sidorkiewicza) i jakości samego wydania mamy tu standardowy, wysoki dla tej serii poziom bez zauważalnych zgrzytów.

„Batman. Knightfall” tom 5 zawiera materiały publikowane w amerykańskich zeszytach Robin #0, 11-14, Batman #512-515, Batman: Shadow of the Bat #32-35, Detective Comics #679-682, Nightwing: Alfred's Return #1 oraz Batman: Vengeance of Bane #2

Oceny końcowe komiksu „Batman. Knightfall” tom 5: „Nowy początek

4
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Chuck Dixon, Doug Moench, Alan Grant,

Rysunki

Tom Grummett, Mike Gustovich, Bret Blevins, Lee Weeks, Phil Jimenez, Graham Nolan, Ron Wagner, M.D. Bright, John Cleary, Kelley Jones, Barry Kitson, Disck Giordano

Przekład

Tomasz Sidorkiewicz

Oprawa

twarda

Liczba stron

 552

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

DC

Data premiery

26.04.2023

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. DC Comics