„Batman. Knightfall” tom 4: „Koniec mrocznych rycerzy”. Witaj w domu, Bruce.

Pod koniec stycznia na sklepowych półkach pojawiła się polska edycja czwartego już tomu serii  „Knightfall”, którą to serię prezentuje nam od zeszłego roku wydawnictwo Egmont. Jak wypada kolejna odsłona kultowej pozycji znanej jeszcze z czasów TM-Semic? Zapraszamy do recenzji.

Miłośnicy komiksowej ery TM-Semic nie mają w ostatnich latach powodów do narzekania – dostaliśmy już sześć tomów serii „Amazing Spider-Man - Epic Collection", pierwszy tom analogicznej serii „The Punisher”, a teraz także czwarty tom kompletnego wydania „Knightfall”, jednej z ważniejszych historii z Batmanem, wydanej u nas po raz pierwszy w latach 90. (choć wtedy w okrojonej formie). Już na wstępie warto zaznaczyć, że w przeciwieństwie do tomu 3, skupiającego się na postaci Jeana Paula Valleya, który przejął pelerynę i maskę nietoperza po czasowo wyeliminowanym z gry oryginalnym Batmanie, tym razem głównym bohaterem całej historii jest ponownie Bruce Wayne. I wychodzi to tylko i wyłącznie na plus, gdyż „Batman ekstremalny” z którym mieliśmy do czynienia ostatnim razem, z biegiem czasu coraz bardziej stawał się kimś, komu czytelnik prędzej życzyć będzie solidnego łomotu niż kolejnych sukcesów. Ale zacznijmy od początku.

Nieobecny w trzecim tomie Bruce Wayne miał do załatwienia swoje sprawy i właśnie im poświęcona jest pierwsza z trzech części na jakie można podzielić tom czwarty (określana wspólnym tytułem „Knightquest”). Skupia się ona na wyprawie Bruce'a i Alfreda podjętej celem odnalezienia porwanych jeszcze pod koniec tomu drugiego dr. Shondry Kinsolving oraz ojca Tima Drake'a (aktualnego Robina). Jak pamiętamy Bruce'owi daleko do najlepszej formy. Po starciu z Bane'em wylądował na wózku i choć zdążył już poczynić pewne postępy w rehabilitacji, to jednak wciąż pozostaje tylko bladym cieniem człowieka, którym był wcześniej, co oczywiście odbije się na sposobie w jaki będzie sobie radził ze stającymi na jego drodze przeciwnościami.

Zaczynamy od dwuczęściowej osadzonej na karaibskiej wyspie Santa Prisca historii oryginalnie opublikowanej w ramach serii „Justice League: Task Force”, w której pomocą Bruce'owi służą postacie takie jak Bronze Tiger, Gypsy oraz (w mniejszym stopniu) Green Arrow. Nie posuwa ona fabuły zbytnio do przodu, stanowi jednak wprowadzenie do całej sytuacji i jest całkiem nieźle zilustrowana przez Sala Velluto, choć mam wrażenie, że w wykonaniu tego artysty Bruce Wayne nie wygląda jak Bruce Wayne. Następnie przechodzimy do trzyczęściowej opowieści „Cień nietoperza pada na Bruce'a Wayne'a”, w której nasi bohaterowie trafiają do Anglii, gdzie kontynuują poszukiwania. Na ich drodze stanie tajemniczy osobnik znany jako Hood (skojarzenie z pewnym banitą z lasu Sherwood jak najbardziej słuszne), a sam Bruce będzie zmuszony wytężyć spryt, uciec się do sztuczek i maskarady by osiągnąć swój cel. Karty są stopniowo odkrywane, dowiadujemy się kto stoi za porwaniem i jaki temu osobnikowi przyświeca  cel. Fabuła jest  stosunkowo wciagającą, choć nie wszystkie pomysły, na jakich się opiera mnie do siebie przekonały. Ilustracje Breta Blevinsa niestety nie zachwycają.

Kolejny rozdział omawianego tomu to trzyczęściowa „Zdobycz” pochodząca z wydawnictwa Legends of The Dark Knight”, przynosi nam ona punkt kulminacyjny i rozwiązanie wątku dr. Kinsolving, oraz jej porywacza i jego niecnych planów. Rysunki autorstwa Rona Wagnera (część 1) oraz Eduardo Barretto (część 2 i 3), nadają opowieści mrocznego klimatu, choć także nie odebrałem ich jako w pełni satysfakcjonujących. Sama historia przedstawia się interesująco, potrafi zaangażować, ale rozegranie finału i los jaki w efekcie staje się udziałem jednej z postaci postrzegam jako rozwiązanie wysoce rozczarowujące, szczególnie w kontekście roli jaką dotychczas odgrywała.

„Knightquest” kończy się opowieścią pochodzącą z serii o Robinie narysowaną przez Toma Grummetta (który to ponownie znajduje się w ścisłej czołówce tomu pod względem poziomu ilustracji), w której Bruce wraca do domu i uświadamia sobie, że wciąż stoi przed nim najtrudniejsze zadanie – zrobienie porządku z niefortunnie dobranym następcą, któremu miesza w głowie tajemniczy „system” – swoiste pranie mózgu zafundowane mu lata temu przez tajemniczą organizację znaną jako zakon św. Dumasa.

Przechodzimy w tym momencie do segmentu zatytułowanego „KnightsEnd”, który obejmuje resztę tomu, ale składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza z nich opowiada o drodze jaką przebyć musi Bruce Wayne, by na powrót stać się Batmanem. Jej początkiem jest szkolenie pod okiem Lady Shivy (której droga skrzyżowała się z trzecim Robinem na początku jego kariery). Wchodzimy w tym momencie klimaty orientalne – ninja, wschodnie sztuki walki, te sprawy. Rzeczy bardzo populane w popkulturze lat 80. i pierwszej połowy 90. Po ciężkim treningu Bruce staje przed decydującą próbą. Będzie musiał zmierzyć się z siedmioma mistrzami, którzy przetestują nie tylko jego umiejętności, ale i siłę woli oraz zasady, które wyznaje. Na drugim planie przewijają się Robin i Nightwing zapewniając nam dodatkowy punkt widzenia na całą sytuację. Kolejne starcia w które angażuje się Bruce (noszący tu co prawda maskę nietoperza, ale nie TĘ maskę) zdają się wypadać coraz ciekawiej, aczkolwiek sam fakt, że przeciwników jest aż tylu, może w pewnym momencie stać się z lekka nużący. Trzeba jednak przyznać, że nieźle wypada zakończenie tego wątku, a także następujący zaraz po nim moment, na który chyba wszyscy czekali.

Za ilustracje w tej części tomu odpowiadają Mike Manley (bez szału, ale i wstydu nie ma), Bret Blevins (naprawdę trudno mi się do niego przekonać), Graham Nolan (lepszy od wyżej wymienionych, ale w pierwszych tomach bardziej się starał), Ron Wagner oraz Tom Grummett.

Akt trzeci rozpoczyna się historią o Catwoman (rysuje świetny Jim Balent), która wprowadza wątek niejakiego Selkirka i wzmacniacza neuronowego. Sprzęt ten potrzebny jest Selinie Kyle, by umożliwić powrót do zdrowia przyjacielowi, który uległ poważnemu wypadkowi. Kotka robi więc wszystko by wpadł w jej ręce. Ponownie zwiększa się tutaj rola Jeana Paula Valleya, który poszukuje zabójcy swego ojca. Człowiekiem tym jest Carlton Lehah (znany z historii „Miecz Azraela”, która znalazła się w pierwszym tomie). Jednak nowego Batmana niejedno tu zaskoczy. Bodaj najbardziej jego poprzednik, jedyny słuszny Batman, który wraca do gry w kluczowym momencie, zdecydowany by zrobić porządek ze swym niepokornym następcą. Finałową część tomu wypełnia serwowana w dużych dawkach całkiem emocjonująca akcja (aż chciałoby się te wydarzenia zobaczyć w kinowej ekranizacji), w której biorą udział wszyscy liczący się w tej rozgrywce gracze. Mamy tu kilka niespodzianek fabularnych, choć ogólnie rzecz biorąc wszystko zmierza ku dość przewidywalnej konkluzji. Nieco zaskakującym może być jedynie fakt, że końcowy pojedynek to bardziej psychologiczna konfrontacja, niż typowe mordobicie. Sam fakt można policzyć na plus, wychodzi to bowiem całkiem nieźle, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że finałowe starcie okazuje się być nieco... zbyt proste? Na plus rysunki Barrego Kitsona, który w całkiem udany sposób zilustrował ostateczną konfrontację nietoperzy.

Na deser dostajemy trzy historie stanowiące swoisty epilog „KnightsEndu”. Zamykają one niektóre wątki, skupiając się kolejno na Robinie, Catwoman i Jeanie Paulu Valleyu. Tym razem zabrakło materiałów dodatkowych na końcu tomu, dostajemy wyłącznie wstęp autorstwa Radosława Liszewskiego.

W porównaniu z tomem trzecim, mamy tu wyraźną zwyżkę formy pod względem scenariuszowym. Zaprezentowane tu historie są też z oczywistych względów zdecydowanie bardziej angażujące. Nie występuje znane z lektury poprzedniego tomu poczucie, że dostajemy za dużo zbędnych wypełniaczy, głupawych wątków, albo że wałkowany jest w kółko jeden i ten sam motyw (może z wyjątkiem wspomnianych siedmiu mistrzów – mogłoby być ich trzech, lepiej zarysowanych i w zupełności by wystarczyło). I choć nie przypadło mi do gustu pozbycie się niewygodnego widać dla scenarzystów elementu fabuły (który zwyczajnie skreślono, gdy odegrał, swoją rolę, a miał potencjał na przyszłość), to jednak całość okazuje się całkiem satysfakcjonująca, a zakończenie tego tomu jest z rodzaju tych, które nie potrzebują tak naprawdę kontynuacji. Nie wiem co czeka nas w ostatnim tomie, nigdy nie miałem styczności z wchodzącymi w jego skład zeszytami i chętnie po niego sięgnę, ale gdyby historia kończyła się w tym miejscu, w zupełności by mi to wystarczyło. Pod względem rysunków mamy tu podobny (dość nierówny) poziom jak w poprzednim tomie, raz jeszcze najlepiej wypadają ilustratorzy pobocznych serii o Robinie i Catwoman. Co do samego wydania – prócz braku dodatków nie budzi zastrzeżeń. Tłumaczenie Tomasz Sidorkiewicza nie zawierało rażących błędów czy dziwacznych sformułowań słownych jakimi czasami raczą nas niektórzy spośród tłumaczy. Ogólnie rzecz biorąc – historia którą warto znać, a jeśli jeszcze ma się sentyment do komiksowych 90s, już w ogóle nie ma się co zastanawiać, czy warto postawić ten tom na półce. Z dotychczasowych czterech tomów, wskazałbym „Koniec mrocznych rycerzy” jako drugi najlepszy (zaraz po „Upadku Mrocznego Rycerza”).

„Batman. Knightfall” tom 4 zawiera materiały publikowane w amerykańskich zeszytach „Justice League Task Force” #5–6, „Batman: Shadow of The Bat” #21–23, 29–30, „Batman: Legends Of The Dark Knight” #59–63, „Batman” #509–510, „Detective Comics” #676–677, „Robin” #7-9, „Catwoman” #12-13 oraz „Showcase’94” #10.

Oceny końcowe

4+
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
4+
Wydanie
3
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Chuck Dixon, Doug Moench, Alan Grant, Jo Duffy, Dennis O'Neill

Rysunki

Graham Nolan, Tom Grummett, Mike Manley, Barry Kitson, Jim Balent, Brett Blevins, Sal Velluto, Ron Wagner, Eduardo Barretto, Mike Vosburg

Przekład

Tomasz Sidorkiewicz

Oprawa

twarda

Liczba stron

 616

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

DC

Data premiery

25.01.2023

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. DC Comics