„Biały Potok” – recenzja filmu [45. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni]

Na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w ramach Konkursu Filmów Mikrobudżetowych zadebiutował film Michała Grzybowskiego, w którym zagrali Agnieszka Dulęba-Kasza, Julia Wyszyńska, Marcin Dorociński i Dobromir Dymecki. Jak wypada „Biały Potok”? Sprawdźcie naszą recenzję.

Tegoroczna edycja gdyńskiego festiwalu jest pierwszą, w której zaprezentowany został nowo utworzony Konkurs Filmów Mikrobudżetowych. Powstanie nowej sekcji konkursowej ściśle powiązane jest z decyzją PISF-u z 2018 roku zakładającą wspieranie młodych filmowców i finansowanie ich debiutów. Warunkiem zakwalifikowania się projektu było nieprzekroczenie budżetu produkcji o nie więcej niż 700 tys. zł.

Ostatnimi laty FPFF ma to do siebie, że to poza Konkursem Głównym – którego jakość miewa się różnie – natrafić można na intrygujące, niekiedy nowatorskie oraz przede wszystkim solidne propozycje filmowe. W ubiegłym roku to właśnie w Panoramie Kina Polskiego znalazły się jedne z ciekawszych obrazów imprezy – głośno mówiło się o „Eastern” Piotra Adamskiego, a przychylne opinie zyskały debiuty „Zgniłe uszy” i „Nic nie ginie”. Podobnie było z poprzednikiem Panoramy, czyli Innym Spojrzeniem. To tam w ciągu ostatnich kilku lat trafiły takie tytuły jak „Monument” Jagody Szelc, „Nina” Olgi Chajdas czy „Photon” Normana Leto.

Obecnie jest dość podobnie. Mikrobudżetowa sekcja oferuje bowiem nie tylko atrakcyjne spojrzenie na post-millenialsowe pokolenie (prócz „Boga Internetów” w konkursie znalazły się także „Każdy ma swoje lato” dotykający tematyki slutshamingu oraz „Ostatni Komers”, który zbiera dobre recenzje), lecz również interesującą diagnozę nowobogackiej klasy średniej. Z tą kwestią mierzy się w swoim filmie Michał Grzybowski, na co dzień aktor w Teatrze Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Jego „Biały Potok” pod przykrywką klasycznej komedii pomyłek skrywa wszakże kilka ciekawych przemyśleń na temat młodych małżeństw pochowanych w nowoczesnych strzeżonych osiedlach.

Zaczyna się niewinnie. Do Michała (Marcin Dorociński) i Ewy (Julia Wyszyńska) przychodzą w odwiedziny przyjaciele z naprzeciwka, Kasia (Agnieszka Dulęba-Kasza) oraz Bartek (Dobromir Dymecki). Standardowa wieczorna posiadówa. Jest whisky, trochę wina, sporo dobrego humoru, żartów z podtekstem i szansa na odreagowanie codziennych problemów. Część towarzystwa upija się – po jakimś czasie na tyle, że Bartka trzeba odprowadzić do domu. Michał podejrzanie długo nie wraca. Następnego dnia okazuje się, że Bartek jest zadłużony i nie jest w stanie wypłacić swoim pracownikom pensji. W wyniku kłótni Kasia ujawnia, że przespała się z Michałem. Wszystko, co następuje później, jest w mniejszym lub większym stopniu konsekwencją tej informacji. W ruch idą pięści; czułe słowa zamieniają się w groźby. Nad osiedlem „Biały Potok” zawisa aura fatalizmu.

Grzybowskiemu właściwie od początku udaje się pochłonąć widza. Niewątpliwie ogromna w tym zasługa sprawnego scenariusza i świetnego aktorstwa, jednak reżyser w imponujący sposób trzyma swój film na wodzy. Tempo akcji jest odpowiednio dawkowane po to, by z nadwyżką wzrosnąć w trzecim akcie. Otaczająca bohaterów presja nie porzuca ich w gruncie rzeczy nawet na moment, a granica absurdu nigdy nie zostaje przekroczona. Nie ma w „Białym Potoku” charakterystycznego dla polskiej komedii ostatniego dziesięciolecia sukcesywnego „przeskakiwania rekina”. Humor jest tutaj inteligentnie wyważony i działa w bliskiej współpracy z dramatem. Dzięki temu obraz umożliwia nie tylko polepszenie nastroju, ale również szansę na refleksję. Jego treść powinna szczególnie rezonować wśród grupy wiekowej, o której film opowiada. Dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie powinni czuć się na osiedlu „Biały Potok” jak w domu. Rozwlekłe kredyty, niepokorne potomstwo i między-małżeńskie napięcie to tematy, które film eksploruje. To właśnie one służą scenarzystom (Grzybowski i Tomasz Walesiak) za impulsy komedii. To dokładnie tam winniśmy upatrywać umiejętnie rozłożonych czechowskich strzelb.

bialy-potok-recenzja-45fpff-min.jpg

„Biały Potok” jest bodaj najbardziej oczywistym reprezentantem konkursu „mikrobudżetówek”. Jest to film niesłychanie kameralny. Akcja ogranicza się zasadniczo do dwóch lokacji – jedną jest dom Michała i Ewy, drugą zaś dom ich przyjaciół. Postaci jest niewiele: prócz czwórki głównych bohaterów, w ramach narracyjnego zamieszania pojawiają się jedynie ich dzieci, para policjantów, windykatorzy oraz dociekliwy sąsiad, który – tak jak my – pokornie obserwuje rozwój wydarzeń. Grzybowski udowadnia, że podstaw dobrego filmu nie należy doszukiwać się w rozmachu inscenizacyjnym, splendorze i rozbuchanym widowisku. Fundamentami są u niego prostota, przemyślany tekst oraz nienaganne aktorstwo. Trudno zresztą się dziwić, obaj autorzy scenariusza wywodzą się przecież z teatru (Walesiak pracuje jako scenograf). Warto wspomnieć, że w produkcji o tak kameralnym charakterze wszelkie fałszywe nuty u aktorów byłyby wykryte natychmiastowo. Tutaj jednak nie ma o tym mowy. Cały kwartet spisuje się wyśmienicie – grupa ma kapitalną dynamikę, a każdy z osobna jest godzien Waszego zaufania.

Umieszczając akcję swego filmu na osiedlu wypełnionym identycznymi domostwami, Grzybowski zdaje się wyraźnie zaznaczać, iż to, co wydarzyło się w „Białym Potoku”, nie jest bynajmniej sytuacją odosobnioną. Miejsca takie jak to porozsiewane są po całym kraju. Ludzie, którzy w nich przebywają, też mają kredyty, nieufności wobec partnerów i niewydajne firmy. Zdarza się, że każdemu z nich puszczą czasem nerwy. Zdarza się też tak, że puszczą czterem ludziom na raz. Wówczas brakuje jedynie zręcznego reżysera.

Ocena: 4/6

zdj. Festiwalgdynia - materiały prasowe / Telewizja Polska