Co dalej z „Wiedźminem” Netfliksa? Utrata Henry'ego Cavilla sygnałem kryzysu serii [Komentarz]

Ostatnie zdarzenia dotyczące serialowej ekranizacji „Wiedźmina” ułożyły się w bardzo niekorzystnej dla wizerunku Netfliksa sekwencji. Najpierw drobną burzę w internetcie wywołały słowa byłego autora serii, który puścił farbę, że scenarzyści odpowiedzialni za przeniesienie prozy Sapkowskiego na ekran nie tylko jej nie cenią, a wręcz nie lubią. Tylko parę dni później rozwód z serią Lauren S. Hissrich, po trzecim sezonie, zapowiedział główny pionek streamingowego świata „Wiedźmina”, czyli tytułowy wiedźmin właśnie. Jak odejście Henry'ego Cavilla wpływa na przyszłość adaptacji?

Choć Henry Cavill odwiesza wilczy medalion zapewne przede wszystkim przez konieczność poluzowania grafiku przed powrotem do świata filmów DC, to nie sposób nie połączyć tej decyzji właśnie z przeciekami zza kulis serialu. I w konsekwencji – nie pomyśleć sobie, trochę pewnie na wyrost, że cała ta netfliksowa franczyzna zaczyna się trząść w posadach. Angaż Cavilla do roli Geralta z Rivii był przecież elementem, który wypchnął „Wiedźmina” z oceanu trzecioligowych seriali i serialików na pierwszy plan streamingowej ofensywy. W odniesieniu do wyników oglądalności ofensywa ta zakończyła się w swojej pierwszej fazie potężnym sukcesem, który przedstawił naszego polskiego łowcę potworów szerszej globalnej widowni.

Sporo widzów spierało się (i spiera), że z wizją Sapkowskiego netfliksowy „Wiedźmin” wiele wspólnego jednak nie miał (i nie ma). Na tej płaszczyźnie problemy z serialem Cavilla zgłaszali zwłaszcza ci, którzy oczekiwali wersji z Żebrowskim na hollywoodzkich sterydach. Jak wiadomo dziś, w serii pod batutą Lauren S. Hissrich zabrakło nie tyle większej swojskości i „słowiańskości”, ile wizji wiedźmińskiego świata, która wyróżniałaby się na tle natłoku innych fantastyk. Nie o tym bowiem powinno się rozmawiać, że elf jest zbyt czarny albo że tamta czy siamta postać wygląda i mówi inaczej niż ją opisał Sapkowski w wieloksiągu, a o staranności netfliksowego opowiadania. Od tej strony serial kulał już od samego początku. Osobiście, jako fan Sapkowskiego, który i zaczytywał się w jego świecie i naprawdę sporo godzin poświęcił grom CD Projekt Red, odpadłem na początku drugiego sezonu. I to nawet nie przez to, że mi się jakoś szczególnie nie podobał. Do oglądania na bieżąco jest po prostu tak dużo innych treści, że pozostając przy świecie „Wiedźmina”, zrobiłbym to chyba tylko z samego sentymentu. Sporo widzów mogło dojść z resztą do podobnego wniosku bo przy drugim sezonie „Wiedźmin” odnotował już konkretny spadek zainteresowania – i to pomimo ogłaszanego wszem wobec wyższego budżetu i przyrostu subskrybentów pomiędzy obiema seriami. Osłabienie oglądalności uwidoczniło nie słabość drugiego sezonu, a fakt, że pierwszy nie miał w sobie na tyle polotu, by utrzymać dotychczasowych widzów. 

Sprawdź też: Henry Cavill rezygnuje z roli Wiedźmina w serialu Netfliksa! Liam Hemsworth przejmie główną rolę.

Odejście Cavilla to koniec „Wiedźmina”? Co z uniwersum Sapkowskiego?

Tak czy inaczej, boom na netfliksowy odpowiednik „Gry o Tron” zaczął hamować znacznie szybciej, niż oczekiwano. Mimo to streamer nie zrezygnował z inwestowania weń kolejnych milionów i w efekcie – na etapie odejścia Cavilla – mamy już w serialowym kanonie anime o młodym Vesemirze, a w kalendarium między innymi aktorski prequel. Takie franczyzowanie, flagowa strategia Netfliksa oparta na światotwórstwie taśmowym, wydaje się pomysłem równie transparentnym, co mocno chybionym. Naśladującym pokracznie coś, co Marvel osiągnął dopiero po wielu kinowych hitach, a HBO – po kosmicznie popularnych sezonach „Gry o Tron”. Upojenie popularnością pierwszego sezonu – którą serial zawdzięczał przecież nie sobie samemu, a eks-Supermanowi i nagłaśnianiu przez istniejących fanów licencji – doprowadziło do szeregu szybkich i niekoniecznie trafionych decyzji, by z czegoś co w najlepszym wypadku dopiero kiełkuje już, natychmiast i bezzwłocznie zbudować następny serialowy konglomeracik. 

Anya Chalotra jako Yennefer i Henry Cavill jako Geralt w serialu Wiedźmin - Netflix-min.jpg

I jak to teraz wygląda, że franczyza, która wzbudza do tej pory co najwyżej nadzieję na przyszłość, a z rzadka pełnoprawne ochy i achy traci nazwisko, które ją nasilniej od początku wyróżniało? No nie za dobrze. Nawet jeśli twórcy znajdą jakiś wiarygodny sposób, by gładko zamaskować tę kluczową zmianę (wygląda na to, że w zakończeniu trzeciego sezonu [SPOILER z „Czasu pogardy”] Vilgefortz obije Geralta-Cavilla tak mocno, że driady poskładają go w czwartym jako Geralta-Hemswortha), wydaje się, że kontynuowanie serialu będzie wymagało konkretnej rewizji tonu, kształtu opowiadania – wyraźniejszego przekonania widzów, że franczyza nie polegała jedynie na swoim gwiazdorze i że jest w stanie rozwijać się bez niego. Oczywiście żadnych poważniejszych zmian nie otrzymamy. Wizja Hissrich wydaje się zapisana w kamieniu, twórcy przenoszą ją na wszystkie inne produkcje, a czwarty i piąty sezon są już szczegółowo rozplanowane (serwis Redanian Intelligence sugerował wręcz, że mają zostać sfilmowane równocześnie). Na twardszy reboot też nie ma co liczyć, bo streamer za dużo zainwestował w obecny kształt ekranizacji, by zdecydować się na radykalniejszy ruch. Coś się kończy, coś się zaczyna – można by zatem napisać kończąc ten mały wywodzik odwołaniem do Sapka – ale trudno stwierdzić, co się dokładnie kończy i czy coś się w ogóle zaczyna. Recasting głównego bohatera to wprawdzie nie koniec świata, ale wymownie podsumowuje kondycję serialowego uniwersum. Niezależnie bowiem od prawdziwej przyczyny rozstania z Netfliksem warto pamiętać, że jeszcze w roku 2019 Cavill opisywał okazję do zagrania Geralta jako spełnienie jego aktorskich marzeń.

Sprawdź też: Henry Cavill i Eiza González będą polować na nazistów w szpiegowskim widowisku od Guya Ritchiego.

Nawet jeśli nadchodzący serialowy prequel, „Rodowód krwi” ze znakomitą Michelle Yeoh, okaże się samodzielnym hitem, to trudno spodziewać się, by odbudował on większą wiarę w projekt Netfliksa. Oglądalność zaplanowanego na przyszły rok trzeciego sezonu może jednak chwilowo podskoczyć: na fali odejścia Cavilla do serialu na pewno powróci bowiem część umiarkowanie niezainteresowanych fanów, ale trudno będzie upatrywać w tym czegoś więcej niż przejawu nietrwałej nostalgii. Ten tekst to nie jakiś atak na wstępującego w rolę Liama Hemswortha, ani na wizję streamera – przyklasnąć wprawdzie trudno, ale można trzymać kciuki. W ogóle nie podzielam zdania części wiedźmińskich konserwatystów i chętnie oglądnąłbym następne autorskie interpretacje Sapkowskiego (na tę z Cavillem też bardzo czekałem), które śmiało odbiegają od fabuły i elementów tradycyjnej charakteryzacji postaci. To powiedziawszy, włączyłem sobie ostatnio, po dobrych kilku latach, znowu „Dziki Gon” i nie przestaje się dziwić, że treningowym prologiem i samym Białym Sadem oddano w grze więcej z prozy Sapkowskiego niż całym pierwszym sezonem serialu (i paroma rozdziałami drugiego – więcej, jak przyznałem, nie widziałem). Na tym etapie najbardziej chciałoby się, by Netflix cały ten eksperyment po prostu po zaplanowanych już odsłonach zakończył i za parę lat pozwolił komuś innemu zabrać się za ekranizowanie jeszcze raz, od samego początku. Tym razem porządnie wczytując się w tekst. Nie bojąc się go przepisać, owszem, ale zachowując jakość, która sprawiła, że w ogóle pomyślano o adaptacji.

zdj. Netflix