„Cyrano” – przedpremierowa recenzja filmu. Mały wielki człowiek

W piątek na ekranach polskich kin zawita najnowszy film Joe Wrighta pod tytułem „Cyrano”. Ekranizacja popularnej sztuki teatralnej nawiązuje do trudów komunikacji, a także wartości okazywania uczuć – tematów niezwykle aktualnych w dobie postpandemicznej rzeczywistości. Czy zatem warto wybrać się do kina na produkcję, w której główne role zagrali Peter Dinklage oraz Haley Bennett? Zapraszam do lektury naszej recenzji.

Na ceremonii otwarcia zeszłorocznej edycji festiwalu EnergaCAMERIMAGE, reżyser Joe Wright podczas swojej krótkiej przemowy wspomniał, iż jego rodzice trudnili się lalkarstwem. Choć fakt ten został przytoczony w celu opowiedzenia anegdoty o jego podróży do Polski na początku lat 80. to plansza tytułowa najnowszego dzieła Brytyjczyka – „Cyrano” – nadaje tej wypowiedzi nowe znaczenie. W tym kontekście można odnaleźć jego fascynację historią, zamiłowaniem do klasycznych opowieści oraz formą wyrazu, która stoi w rozkroku między środowiskiem teatru, a językiem kina. Plastyczność – unikatowa, a jednocześnie znajoma i komfortowa – takich filmów, jak „Duma i uprzedzenie”, „Anna Karenina”, czy „Czas mroku”, znajduje swoje źródło i uzasadnienie. Mając to na uwadze, adaptacja sztuki Edmonda Rostanda wydaje się idealnym materiałem dla Wrighta.

Utwór dramatyczny napisany w 1897 roku cieszy się popularnością wśród filmowców nie od dzisiaj – do najpopularniejszych adaptacji należy na pewno produkcja z Gérardem Depardieu z 1990 roku lub uwspółcześniona komedia romantyczna ze Stevem Martinem pod tytułem „Roxanne”. Inspiracja do ponownego zekranizowania sztuki (bardziej, niż dotychczas) leży bezpośrednio na deskach teatru – scenarzystka filmu, Erica Schmidt, jest również odpowiedzialna za off-broadwayowskie przedstawienia „Cyrano de Bergeraca” w ostatnich latach. To zresztą nie koniec podobieństw w angażu przy produkcji filmu – podobnie do wersji teatralnej główne role zostały zasilone siłą talentu Petera Dinklage’a oraz Haley Bennett.

Cyrano_Wright_02.jpg

Tytułowy bohater – żołnierz regimentu oraz poeta – choć nie posiada (jak w materiale źródłowym) absurdalnie długiego nosa to doskwiera mu inny, niepozwalający mu na wyznanie uczuć do swego obiektu westchnień, kompleks. W dodatku na jego drodze stoi wyrachowany hrabia de Guiche (Ben Mendelsohn) oraz miłość od pierwszego wejrzenia pięknej Roxanne, czyli Christian de Neuvillette (Kelvin Harrison Jr.). W tej kanonadzie ekranowych osobliwości najbardziej żal umiejętności aktorskich Mendelsohna, który po raz kolejny wciela się w antagonistę bez czynników odkupienia. Na drugiej szali stoi jednak Dinklage – jego charyzma, bogata mimika, a także wyrazista lekkość nadają nieodpartego uroku zawadiackiego charakteru Cyrano. Wspomniana „lekkość” jest określeniem, którego nie można przypisać wyłącznie odtwórcy głównej roli – obsada lśni w aspekcie niewymuszonego wdzięku, kusząc widza, by zrzucił okowy codzienności i dał się ponieść romantycznej, ponadczasowej historii.

Sprawdź też: JOE WRIGHT: Sylwetka reżysera oraz ranking wszystkich jego filmów.

Reżyser „Pokuty” jest twórcą, który spokojnie mógłby nieść brzemię jednego z największych estetów współczesnego kina brytyjskiego, mimo iż portretowane przez niego historie rzadko mogą być kojarzone z szeroko rozumianą definicją „współczesności”. Na początku filmu Roxanne deklaruje, iż nie potrzebuje ratunku; nie jest damą w opałach. Ten feministyczny manifest okrywa delikatną warstwą jedwabiu całą narrację – pomimo głównych ról męskich to postać grana przez Haley Bennett nadaje kierunek rozwoju akcji, a także przeciwstawia się ówczesnym konwenansom, dołączając do pochodu niezłomnych bohaterek pokroju Elizabeth Bennet z „Dumy i uprzedzenia” oraz Anny Kareniny. Brak w tym nachalności, wymuszenia – emancypacja prawdziwych, ludzkich potrzeb.

Cyrano_Wright_03.jpg

Z obecnej perspektywy można rzec, iż rok 2021 pobudził do życia filmowe musicale – wystarczy wspomnieć „AnnetteLeos Caraxa, czy „tick, tick... BOOM!Lin-Manuela Mirandy. „Cyrano” należy w tym gatunku do absolutnej czołówki pod względem rozmachu i choreografii. Reżyserska biegłość nie wyraża się jedynie w umiejętnym prowadzeniu (doświadczonych) aktorów, czy też niemalże młodzieńczym, dynamicznym storytellingu. Olbrzymia w tym zasługa kooperacji z Seamusem McGarveyem – operatorem, wieloletnim współpracownikiem i przyjacielem Wrighta. Ciepło jego kadrów jest niezaprzeczalne, a inscenizacyjny majestat wyrażony w scenie pojedynku Cyrano z Valvertem (Joshua James) lub finałowych scenach zrealizowanych na zboczu wulkanu Etna dopełniają wydźwięk zaangażowania oraz wyobraźni całej ekipy.

Czy jest w tym kicz? Oczywiście! Czy jest to pompatyczne? Jak najbardziej! Należy jednak pamiętać, iż są to również środki artystycznego wyrazu, a Joe Wright operuje nimi z odpowiednim wyczuciem. W ostatnim czasie Kenneth Branagh podjął się ekranizacji powieści Agathy Christie – jego filmy jednak, mimo wszelkich starań, trącą formaliną. Starcza narracja zanurzona w dyskusyjnej warstwie wizualnej wygląda niczym desperacka próba sztucznego zakonserwowania historii, które doczekały lepszych wariacji. „Cyrano”, dla odmiany, to dynamiczne, pełne czułości kino, które swoją musicalową formą mogłoby przebudzić emocjonalną naiwność największego cynika. Nawet jeśli poniektóre utwory muzyczne przyozdobione są teledyskową otoczką – wpływa to jedynie na prestiż całego spektaklu.

Ocena filmu „Cyrano”: 4+/6

zdj. Forum Film Poland / MGM