Od dzisiaj na platformie Disney+ możecie oglądać wszystkie odcinki najnowszego serialu Marvela. Jak wypada produkcja „Echo” będąca pierwszym tytułem w całym MCU skierowanym do starszego widza? To nowe otwarcie w tracącym ostatnio formę Marvelu, czy może jest jeszcze gorzej niż ostatnio? Przed Wami recenzja.
Jak wypada nowy serial Marvela? Opinie i recenzja „Echo”
Niedługo będziemy obchodzić trzecią rocznicę premiery pierwszego oryginalnego serialu stworzonego bezpośrednio w ramach MCU. W połowie stycznia 2021 roku do widzów serwisu Disney+ trafiła produkcja „WandaVision” mająca rozwinąć wątek straty, z jaką przyszła Scarlet Witch (Elizabeth Olsen) musiała mierzyć się po wydarzeniach z „Wojny bez granic”. Miał to być jednocześnie start zupełnie nowej ery w świecie Marvel Cinematic Universe, które właśnie otwierało się na streamingowych widzów i zapowiadało, że zasypie nas w ciągu najbliższych lat masą pierwszorzędnych serialowych produkcji mających zagwarantować widzom możliwość eksplorowania bogatego uniwersum wypełnionego bohaterami, których poznaliśmy i polubiliśmy przez ostatnie kilkanaście lat.
Cóż, czas pokazał, że w istocie skończyło się zgoła inaczej. Trzy lata później u wielu – jeszcze nie tak dawno wiernych fanów MCU – informacja o zbliżającej się premierze nowego serialu czy to filmu Marvela, kwitowana jest coraz częściej wyłącznie beznamiętnym wzruszeniem ramionami. Jedyne, co przyniosło otwarcie się na streamingową branżę, to zalanie nas wyjątkowo przeciętnymi, a niekiedy wręcz kiepskimi produkcjami i rozwodnienie świata rozwijanego do tej pory w tempie, które zaspokajało nasz apetyt na superbohaterskie przygody i nie doprowadzało jednocześnie do momentu, w którym kolejne premiery odbijałyby nam się czkawką.
Sprawdź też: Netflix, Disney+ i Apple TV+ rozdają nowości! Przed nami tydzień pełen serialowych hitów.
W ostatnim roku problem stał się już na tyle duży, że włodarze Disneya nie mogli dłużej udawać, że MCU ma się dobrze, a kinowe porażki filmów i kiepska oglądalność seriali, to jedynie krótka zadyszka. Jednym ze sposobów na ponowne zainteresowanie widzów produkcjami Marvela miało być sprowadzenie do wspólnego świata Daredevila i Kingpina, duetu, który zapadł w pamięci wielu widzom dzięki dobrze przyjętemu serialowi Netfliksa. Ich powrót miał być równoznaczny z otwarciem się na bardziej brutalne i krwawe historie, których to w opinii Marvela widzowie pragną teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
I tak oto docieramy do „Echo”, pierwszego serialu MCU z kategorią wiekową przeznaczoną dla dorosłego widza. Serial otwiera nowy segment o nazwie Marvel Spotlight mający dawać twórcom możliwość tworzenia bardziej ugruntowanych historii, które nie muszą odnosić się do wielkich wydarzeń rozgrywających się aktualnie w uniwersum Marvela. „Tak jak fani komiksów nie musieli czytać Avengersów czy Fantastycznej Czwórki, aby cieszyć się komiksem o Ghost Riderze, tak nasi widzowie nie muszą oglądać innych seriali Marvela, aby zrozumieć, co dzieje się w historii Mayi” – zapowiadał kilka tygodni temu Brad Winderbaum będący szefem ds. streamingu.
W przypadku „Echo” jest jeszcze jedna nowość, aczkolwiek na ten moment nie wiadomo, czy stanie się ona standardem w przypadku kolejnych produkcji spod znaku Marvel Spotlight. Po latach oporu Disney+ postanowił jednak wypróbować sposób serialowej dystrybucji spopularyzowany przez Netfliksa. To oznacza, że wszystkie pięć odcinków serialu od razu trafiły na platformę. Po seansie pierwszych trzech epizodów trudno nie odnieść wrażenia, że akurat w tym przypadku Marvel po prostu chce, aby wszyscy jak najszybciej zapomnieli o tej produkcji, bo tak złego serialu w swoim dorobku po prostu jeszcze nie miał.
Zacznijmy od tego, że już sam pomysł nakręcenia serialu poświęconego Echo był mocno kontrowersyjny. Co prawda „Hawkeye”, w którym Maya debiutowała na ekranie, okazał się jednym z lepszych seriali MCU, ale bynajmniej nie czyniło to z niego produkcji wybijającej się jakoś mocno ponad przeciętność panoszącą się od kilku lat w niemal każdej z produkcji Marvela. No, ale gdyby jeszcze Alaqua Cox wcielająca się w podopieczną Kingpina okazała się aktorskim objawieniem, a scenarzyści stworzyli na tyle interesującą bohaterkę, że widzowie sami domagaliby się o wnikliwsze poznanie jej historii... Tymczasem było wręcz odwrotnie. Debiutująca na ekranie Cox została najsłabszym elementem obsady, a postać Mayi była tak antypatyczna i nieciekawa, że wolałem o niej jak najszybciej zapomnieć, a nie zastanawiać się nad tym, jak potoczą się jej dalsze losy (o zagłębianiu się w przeszłość nawet nie wspominam). Już na starcie do serialu zniechęcała nas więc zarówno jego główna gwiazda, jak i bohaterka, ale można to było jeszcze naprawić – wystarczyło zaproponować coś oryginalnego czy to w formie narracyjnej, czy scenariusza. Twórcy mieli jednak co do „Echo” zupełnie inne plany. Postanowili udowodnić nam, że najgorsze w Marvelu dopiero miało nadejść.
O czym opowiada serial „Echo”? Kim jest główna bohaterka?
Maya rozprawiła się z Kingpinem – a tak jej się przynajmniej wydaje – i postanawia teraz trochę namieszać w szeregach jego organizacji, aby w przyszłości mogła sama stanąć na jej czele. A nie ma przecież lepszego miejsca na taką rozpierduchę, jak rodzinne miasteczko, prawda? Bohaterka wraca więc w strony, w których się wychowała, a my mamy okazję poznać – chociaż to zdecydowanie zbyt mocne słowo – jej bliskich, których zostawiła w Oklahomie kilkanaście lat temu. Posiłkując się retrospekcjami, serial poświęca odrobinę czasu na pokazanie nam, jak dawniej wyglądało tutejsze życie Mayi i jak poniosła największe straty. Zamiast jednak mocniej skupić się na tym okresie, który de facto ukształtował późniejszy charakter naszej bohaterki, twórcy z jakiegoś powodu postanawiają część – i tak krótkiego metrażu – poświęcić na przypomnienie nam wydarzeń znanych już z serialu „Hawkeye”. W efekcie czego pierwszy odcinek okazuje się kuriozalnym miszmaszem scen z przeszłości naznaczonym pokracznym montażem godnym filmów stacji Syfy, a nie produkcji Marvel Studios.
Nieporadność twórców w prowadzeniu narracji jest tutaj wręcz zatrważająca i okazuje się problemem doskwierającym serialowi również w kolejnych odcinkach. Na etapie pierwszych trzech epizodów „Echo” wypada jak zbiór luźno powiązanych ze sobą scenek, którym brakuje mocniejszej struktury fabularnej. Wrażenie wszechobecnej indolencji potęguje też wrzucany w losowych momentach wątek rdzennego dziedzictwa głównej bohaterki. Popularne w ostatnich latach sięganie do korzeni amerykańskiego lądu i próba oddania odrobiny sprawiedliwości pierwotnym mieszkańcom przyszłych Stanów Zjednoczonych było bez wątpienia głównym powodem, dla którego serial „Echo” w ogóle powstał, ale filmowa branża już wiele razy pokazywała, że dobre chęci to nie wszystko, a w nowej produkcji Marvela próba ta zakrawa momentami wręcz o parodię. Zabrakło też pomysłu na ciekawsze pokazanie tego, jak Maya jako osoba niesłysząca odnajduje się w tej niecodziennej codzienności – wyciszanie dźwięków otoczenia w losowych momentach to jedyne, na co stać autorów „Echo”.
To Cię zainteresuje: Spotify podnosi ceny w Polsce! Wszystkie plany premium ostro w górę.
Równie kiepsko co fabuła, prowadzeni są tutaj bohaterowie. Trudno znaleźć w tym całym towarzystwie, kogoś, kto okazałby się kimś więcej aniżeli do bólu stereotypowym archetypem bez krzty oryginalności i charakterem skomplikowanym równie mocno co budowa cepa. Każdy, łącznie z główną bohaterką jest tutaj tłem, tłem dla kompletnej scenariuszowej i reżyserskiej nieporadności. Alaqua Cox udowadnia, że kiepski występ w poprzedniej produkcji Marvela nie był jedynie kwestią tremy nowicjuszki, a bardziej problem z brakiem naturalnego talentu czy chociażby aktorskiego warsztatu. Operując na najprostszych metodach wyrażania emocji, Cox odbiera swojej bohaterce całą autentyczność i nie pozwala w żaden sposób na to, aby widz, chociaż na moment zaangażował się w jej historię.
Na drugim planie problem jest jednak nieco inny, bo Grahama Greene'a, Spencera, czy McClarnona o brak talentu, a już tym bardziej warsztatu posądzać nie wypada. Można im natomiast zarzuć granie na całkowitym autopilocie, co mimo wszystko i tak wystarcza, żeby zostawiać główną gwiazdę serialu daleko, daleko w tyle. Nawet poziom walk i tak hucznie zapowiadana brutalność okazały się wielkimi rozczarowaniami. Co prawda pojedynek z Daredevilem, który wyciekł kilka dni temu do sieci, w samym serialu wypada odrobinę lepiej, ale nadal choreografie walk przypominają tutaj bardziej pokaz gimnastyki artystycznej, a nie prawdziwe starcia na śmierć i życie.
Brak scenariuszowej i reżyserskiej kreatywność sprawia, że „Echo” nie jest w stanie udźwignąć ciężaru nawet podstawowych ambicji nowego projektu Marvela, a jeśli dodamy do tego brak elementarnych umiejętności montażu, czy budowania klimatu scen za pomocą odpowiednio dopasowanej ścieżki dźwiękowej, to okaże się, że nowość od Disney+ potyka się wręcz na każdym kroku i nawet przy najszczerszych chęciach trudno dopatrzeć się w niej jakiejkolwiek zalety. „Echo” to faktycznie nowa jakość w Marvelu. Nikt nam jednak nie powiedział, że chodziło o jakość reprezentowaną przez Arrowverse.
Ocena serialu „Echo”: 1+/6
Serial „Echo” dostępny jest na platformie Disney+ od 10 stycznia. W ofercie serwisu znajdziecie w dniu premiery wszystkie 5 odcinków składające się na pierwszy sezon.
zdj. Marvel