
W kwietniu do sprzedaży trafił komiks o perypetiach sierżanta Rocka. Jeśli niedawno opublikowana informacja o wstrzymaniu prac nad filmową wersją misji tego bohatera sprawiła, że straciliście zainteresowanie nowością od Egmontu, to zachęcam Was do zmiany nastawienia. Dlaczego? Przekonajcie się!
Bruce Campbell (tak, TEN Bruce Campbell z „Martwego zła”) napisał scenariusz komiksu, który śmiało mogę uznać za jedną z najlepszych pozycji, po jakie sięgnąłem w ostatnich miesiącach. Oczywiście nie jest to dzieło wybitne, nadające się do postawienia obok wspaniałego superbohaterskiego klasyka pokroju „Superman na wszystkie pory roku”. Daleko mu również do hitu z końcówki ubiegłego roku, czyli „Człowieka Celu” od Toma Kinga czy intrygującego „Pingwina” tego samego autora. Tym, co czyni „Sierżanta Rocka i armię trupów” tytułem szczególnym i wartym uwagi, nie są zawiłości scenariusza, charakterni bohaterowie czy przekaz opowieści. Siła omawianego zbioru tkwi w przeogromnej dawce najprostszej radochy, jaką dostarcza lektura.
Fabuła „Sierżanta Rocka…” jest tak prosta, że nawet konstrukcja cepa wydaje się przy niej skomplikowana. Po jednej stronie mamy Niemców, których wunderwaffe tym razem okazali się zombie. Naprzeciw nim stanęli amerykańscy żołnierze z sierżantem Rockiem na czele. I tyle. Przez większość czasu obserwujemy starcia pierwszych z drugimi. Na planszach królują mrok, krew i wystrzały ze wszelkiego rodzaju broni, a całość została napisana i zilustrowana w cudownie przerysowany sposób.
Czyta się to przednio, a podczas lektury nawet nie przeszkadza, że scenariusz pędzi do przodu, jakby go goniła armia nieumarłych. Nie ma tu miejsca na oddech czy chwilę do zastanowienia się nad tym, co właśnie się wydarzyło. Liczą się akcja, akcja, jeszcze raz akcja oraz czarny humor i jak największy stos ponownie zabitych nazistów. W porównaniu z „Sierżantem Rockiem…” pod względem ilości ciał filmowe klasyki ze Schwarzeneggerem czy Stallonem wypadają blado niczym trup. Zazwyczaj mam ochotę pomarudzić na brak balansu czy zbyt dużą dawkę przemocy, ale to akurat jest ten rodzaj opowieści, w którym szybko prowadzona fabuła oraz krwawość są wskazane. Jeśli ktoś oczekuje poważnej historii wojennej czy żołnierskiego dramatu ubranego w szaty horroru o zombie, to albo musi zmienić nastawienie albo odpuścić sobie tę pozycję.
Ze względu na obraną przez scenarzystę konwencję oraz sposób poprowadzenia fabuły „Sierżant Rock…” najlepiej sprawdziłby się w roli animacji. Powstał jednak komiks, a jego zilustrowanie powierzono jednemu z najlepiej nadających się do tej roli artystów. Eduardo Risso był perfekcyjnym wyborem. Jego prosty i stawiający na obfite wykorzystywanie czerni styl świetnie współgra ze scenariuszem i tłem dla przedstawianych w omawianym tytule wydarzeń. Wywołane wojną spustoszenie jest wyczuwalne, atmosferze nie brak gęstości i mroku, a postacie (zwłaszcza nazistowskie zombie) są odpowiednio przerysowane.
Komiks został bardzo dobrze wydany - powiedziałbym, że nawet zbyt dobrze. Otrzymaliśmy twardą oprawę, a pulpowy charakter tej opowieści lepiej podreśliłaby miękka. Wtedy jednak „Sierżant Rock…” odstawałby od reszty tytułów z serii DC Horror, która w naszym kraju wydawana jest na twardo, więc coś za coś — przynajmniej mamy spójność w biblioteczce. Tłumaczenie nie budzi zastrzeżeń, a jakość druku i papieru jest zadowalająca. W ramach dodatków otrzymaliśmy galerię alternatywnych okładek.
„Sierżant Rock i armia trupów” to fabularnie płytki komiks, którego wartość tkwi w radości dostarczanej przez obserwowanie pełnych akcji starć z zombiakami. Jeśli właśnie tego oczekujecie, to nie czekajcie, tylko jak najszybciej sięgajcie po tę pozycję.
Oceny końcowe komiksu „Sierżant Rock i armia trupów”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Scenariusz |
Bruce Campbell |
Rysunki |
Eduardo Risso |
Przekład |
Zofia Sawicka |
Oprawa |
twarda |
Liczba stron |
160 |
Druk |
kolor |
Data premiery |
9 kwietnia 2025 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Egmont / DC Comics