
Pod koniec marca miłośnicy „Gwiezdnych wojen” otrzymali możliwość zapoznania się z kontynuacją komiksu „Han Solo & Chewbacca”. Przekonajcie się, jak wypadł finał i czy warto spędzić jeszcze więcej czasu w towarzystwie słynnych przemytników z odległej galaktyki.
Han Solo został ciężko ranny i porzucony, a przebywającemu w zakładzie karnym Chewbacce, w nagrodę za bójki z innymi więźniami, przedłużono wyrok o kolejne sto lat. Gdy pierwszy z wymienionych nieco odżył, a drugi przedterminowo i całkiem nieregulaminowo zwolnił miejsce w celi, rozpoczął się kolejny etap gonitwy za poszukiwaną przez Jabbę urną. Akcja pędzi tu niczym ścigacze podczas wyścigu Boonta Eve, a w niektórych momentach logiki jest tu tyle, co drzew na Tatooine.
Pierwsza część „Za milion kredytów” była co prawda schematycznie napisanym czytadłem, ale minąłbym się z prawdą, gdybym stwierdził, że lektura nie sprawiła mi przyjemności. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o drugim tomie. Główny wątek recenzowanej opowieści nijak nie angażuje, a na dodatek niejednokrotnie miałem wrażenie, że Marc Guggenheim od dopracowania fabuły wolał skupić się na tym, jak tu wprowadzić kolejne postacie znane z filmów.
Kogo to nie znajdziemy! Jabba, Bib Fortuna, Greedo, Tarkin, Elthree (Lando też zostaje wspomniany), Ponda Baba, Cornelius Evazan, Maz Kanata, a do tego dochodzą jeszcze cytaty i nawiązania oraz postacie z innych komiksów. Po raz kolejny okazuje się, że odległa galaktyka jest niczym miasteczko z westernu - jedna uliczka, pięć domków i praktycznie zero szans na spotkanie kogoś nowego. O ile część gościnnych występów i wzmianek nie sprawiała wrażenia wymuszonych (przyznam, że ciekawie było dowiedzieć się, za co Ponda Baba i doktor Evazan otrzymali jeden ze swoich wyroków), to pozostałe nie dość, że były całkowicie zbędne, to jeszcze prowadziły do wyjątkowo słabych fragmentów.
Może są osoby, które bawi kobieta przebrana za droida, która najpierw oszukała samego Tarkina, a później jeszcze rozmawiała ze szturmowcami o tym, że droidy nie korzystają z toalet, ale ja w tym momencie miałem ochotę odłożyć komiks z postanowieniem, że prędko do niego nie wrócę. Gdyby cała seria charakteryzowała się takim klimatem, to raczej bym nie marudził. Jeśli jednak, w pisanym mniej lub bardziej na poważnie komiksie przygodowym, nagle natrafiam na fragmenty żywcem wyjęte z parodii w stylu „Robot Chicken: Star Wars”, to ciężko przejść mi nad tym dalej.
„Han Solo & Chewbacca” nie sprawdza się również jako opowieść o przygodach tytułowego duetu. Nie ma tu wielu fragmentów ukazujących ich wspólne działania i ponownie doszło też do dysproporcji w ilości miejsca przeznaczonego bohaterom. Wcześniej więcej otrzymał go Han, a teraz częściej uwaga skupiała się na Chewiem. Jest w tym jakaś metoda, ale i tak wolałbym, aby seria nazwana tak, a nie inaczej, skupiała się rzeczywiście na relacji obu postaci. A tej nie dość, że jest tyle co nic, to jeszcze prym w komiksie wiedzie zupełnie nowa istota.
Phaedra to humanoidalna kobieta z wieloma znajomościami i bogatą kartoteką, która nagle stała się jedną z głównych postaci. Z jednej strony powinienem się cieszyć, że scenarzysta potrafi też stworzyć nowych bohaterów, ale po pierwsze zabrała ona sporo miejsca Hanowi i Chewiemu, a po drugie zupełnie nie rozumiem, dlaczego nagle dołączyła ona do załogi Sokoła. Po ucieczce z więzienia lub akcji z Tarkinem mogła przecież pójść w ślady Maz Kanaty, lub doktora Evazana i jego kumpla i po prostu polecieć w sobie tylko znanym kierunku. Zamiast tego wraz z Hanem i Chewiem włóczyła się po galaktyce, a ostatnie strony sugerowały kolejne wspólne wyprawy. I powtórzę się, ale naprawdę nie pojmuję, co ich ze sobą połączyło.
Może pomogłaby wiedza na temat tego, co dalej działo się z Phaedrą. Komiks sugeruje jej dalszą włóczęgę z Hanem i Chewiem i tyle. Na ten moment pojawienie się w „Han Solo & Chewbacca” to jedyny występ tej postaci i ciężko powiedzieć czy i kiedy ktoś po nią sięgnie. Wątek Phaedry jest jednym z kilku, jakie na łamach omawianej pozycji zostały rozpoczęte i/lub rozgrzebane, ale przy tym nie doczekały się żadnego zwieńczenia. I to jest chyba mój największy zarzut do tej serii. Ostatni tom nie powinien zostawiać czytelnika z poczuciem braku domknięcia.
Warstwa wizualna jest przyjemna dla oka. David Messina po raz kolejny udowodnił, że nadaje się do tworzenia komiksów, których bohaterami są postacie znane z ekranu. Jego prace są odpowiednio dynamiczne, a tła nie rażą pustkami. Tym razem nie był on jedynym rysownikiem. W kilku miejscach wsparł go Paul Fry i trochę szkoda, że przywołany artysta nie odpowiadał za całą serię. Jego kreska jest ostrzejsza, wyraźniejsza i lepiej prezentują się na niej kolory Sinclaira. Szczególnie w pamięci zapadły mi plansze ukazujące przesłuchanie Greedo, do jakiego doszło w kantynie Chalmuna.
Komiks został wydany całkiem solidnie. Otrzymujemy standardowy format i papier, a druk jest dobrej jakości. W formie dodatku pojawiła się galeria alternatywnych okładek.
Pierwsza część „Za milion kredytów” była przyjemnym średniakiem, po którym miałem ochotę na szybkie zapoznanie się z kontynuacją. Po przeczytaniu części drugiej mogę powiedzieć, że po ten tytuł powinni sięgnąć jedynie najwięksi fani tytułowych bohaterów.
Oceny końcowe komiksu „Star Wars. Han Solo i Chewbacca. Za milion kredytów. Tom 2”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Marc Guggenheim |
Rysunki |
David Messina, Paul Fry |
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
120 |
Tłumaczenie |
Jacek Drewnowski |
Data premiery |
28 marca 2024 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Egmont / Marvel Comics