NOSTALGICZNA NIEDZIELA #147: „Odległy ląd” (1981)

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W dzisiejszym odcinku Sean Connery w kosmicznym westernie Petera Hyamsa – „Odległy ląd”.

W czasach, w których byłem stałym bywalcem osiedlowej wypożyczalni VHS, sięgałem po mnóstwo mniej i bardziej znanych filmów SF – w końcu był to mój ulubiony gatunek (w zasadzie nadal jest). Jednak nawet po wielu latach natrafiam wciąż na tytuły z tamtych czasów, których dotąd jakoś nie było mi dane obejrzeć. Ostatnio przypomniałem sobie o jednej z takich pozycji do nadrobienia – tym, co przykuło moją uwagę, były powtarzające się opinie mówiące o tym, ze film ten sprawia wrażenie czegoś, co mogłoby być osadzone w uniwersum „Obcego” – a że ten ostatni (wraz z dwoma sequelami) to mój absolutnie ulubiony film, był to wystarczający powód, by sięgnąć po „Odległy ląd”. Drugim mocnym argumentem był Sean Connery w roli głównej – aktor mający na koncie kilka udanych ról w moich ulubionych filmach („Imię róży”, „Twierdza”, „Nieśmiertelny”). No więc sięgnąłem i obejrzałem. Jakie wrażenia? Za chwilę do tego dojdziemy. 

„Odległy ląd” nie zawojował box office’u, a recenzje miał raczej mieszane. Dziś chyba niewielu  o nim pamięta – sam dowiedziałem się o jego istnieniu przypadkiem, zaledwie kilka lat temu, grzebiąc w filmografii Seana Connery’ego. Za scenariusz i reżyserię odpowiadał Peter Hyams, twórca takich filmów jak „2010: Odyseja kosmiczna”, „Strażnik czasu” i „Nagła śmierć” z Van Damme'em, czy też „I stanie się koniec” z Arnoldem Schwarzeneggerem. Tak naprawdę to chciał on zrealizować western, ale czas nie był po temu sprzyjający – gatunek ten miał już wtedy najlepsze lata zdecydowanie za sobą. Hyams uznał jednak, że historię, którą chce opowiedzieć, można by równie dobrze ubrać w futurystyczne wdzianko. Zamiast dzikiego zachodu padło więc na pogranicze kosmiczne – Io, jeden z księżyców Jowisza, którego imieniem zamierzano z początku nazwać film. Nakręconą w studiu Pinewood produkcję utrzymano w stylu mocno zbliżonym do wcześniejszego o dwa lata „Obcego” – a zatem science fiction surowe i wizualnie realistyczne, a do tego z muzyką Jerry’ego Goldsmitha – fani ksenomorfa szybko poczują się tu jak w domu, jednak należy z miejsca podkreślić, że kosmitów tu nie uświadczymy.  

Główny bohater, szeryf William O’Niel (Connery), właśnie objął posadę w kopalni rudy tytanu na Io. Jego żona (Kika Markham) nie jest szczególnie zadowolona z tego faktu i wolałaby wrócić na Ziemię, ale szeryf ma w tej chwili inne zmartwienia. O ile zarząd kopalni nie może narzekać na wyniki wydobycia, które wyglądają imponująco, to jednak wśród pracowników kopalni zdarzają się w ostatnim czasie dziwne wypadki – trudne do uzasadnienia (i niekiedy dość widowiskowe) samobójstwa. Szeryf robi co w jego mocy, by rozwikłać zagadkę, w czym pomaga mu niejaka Dr. Lazarus (Frances Sternhagen), szybko jednak okazuje się, że ktoś rzuca mu kłody pod nogi. Wygląda na to, że jego śledztwo niekonieczne jest na rękę zarządowi kopalni. Jednak O’Niel pozostaje nieugięty nawet wtedy, gdy znaki mówiące, by jednak dać sobie spokój, stają się niezwykle wyraziste. W końcu okazuje się, że nasz dzielny szeryf  zostaje na placu boju zupełnie sam, a ci, którym bruździł decydują, że czas zrobić porządek z tym „ostatnim sprawiedliwym” raz na zawsze. Im bliżej końca, tym bardziej fabuła przybiera kształt budzący nieodparte skojarzenia z westernem „W samo południe” z 1952 roku. 

Brzmi dobrze? Teoretycznie tak, a jak to wypada w praktyce? Co działa bez zarzutu to oczywiście znajomy klimat – scenografia (szczególnie pewien bar zostaje w pamięci), kostiumy itd. Całość robi naprawdę dobre wrażenie. Gorzej jest niestety z prowadzeniem fabuły. Mam poważne wątpliwości, czy słusznym posunięciem było szybkie rozwiązanie wątku rodziny szeryfa – można było wykorzystać ich celem podkręcenia napięcia i zaangażowania widza, nie zdecydowano się jednak na ten ruch (może uznano go za zbyt oczywiste zagranie?). Co prawda żona i syn nawet gdy nie ma ich na ekranie, nadal się tu w pewien sposób liczą, ale uważam, że można było zrobić z nich zdecydowanie lepszy użytek.

O ile samo początkowe śledztwo potrafi wzbudzić w widzu pewne zaciekawienie, tak w chwili, gdy zagadka zostaje wyjaśniona, a przed nami jeszcze spora część filmu budowana przez Hyamsa konstrukcja zaczyna nieprzyjemnie zgrzytać. To, co znakomicie sprawdziło się w filmie Scotta, w którym bohaterowie mierzyli się z nieznaną, kosmiczną bestią, niespecjalnie działa, gdy bohater ma przeciwko sobie kilku anonimowych oprychów. Finałowa konfrontacja kompletnie nie angażuje, napięcia brak, a tempo poważnie kuleje. Sytuację mógłby poprawić wyrazisty antagonista, ale postać, która pełni rolę głównego przeciwnika naszego bohatera niestety nie do końca spełnia pokładane w niej oczekiwania, a sposób, w jaki scenariusz rozprawia się z delikwentem, budzi reakcję z cyklu: „I co? To wszystko?”.

Cały trzeci akt to nużące i dość frustrujące doświadczenie. Szczególnie gdy wziąć pod uwagę, że wcześniejsza część filmu, zdawała się oferować solidną podbudowę i zaostrzała apetyt na konkretne uderzenie w finale. Tego jednak zabrakło, co jest zdecydowanie największym problemem „Odległego lądu” – gdyby trzeci akt utrzymał poziom, dostarczył odpowiedniej dawki emocji, gdyby zakończenie spełniało oczekiwania i na długo zostawało w pamięci, kto wie, być może mielibyśmy kolejny klasyk kina SF, a tak? Owszem, jest to ciekawa pozycja dla miłośników gatunku i fanów Connery’ego, ale pozostająca lata świetlne za „Obcym” czy „Łowcą Androidów”. Decydując się na seans wypadałoby więc ustawić poprzeczkę oczekiwań na odpowiednim poziomie, by uniknąć rozczarowania i móc cieszyć się atutami filmu. Grunt jednak, że po obejrzeniu uznałem, że mimo wszystko warto tej pozycji poświęcić artykuł w naszym cyklu i tym samym zwrócić na nią uwagę. „Odległy ląd” stoi klimatem, i choćby tylko dla niego warto zerknąć.

Co się tyczy wydań na nośnikach – z krótkiego śledztwa, które w tej sprawie przeprowadziłem, wynika, że swego czasu ukazało się u nas wydanie DVD z napisami PL (natknąłem się na edycję w snapperze). Za granicą film dostępny jest także na Blu-ray.

 

 

Zdj. Warner Bros