W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś propozycja na świąteczny seans – „Edward Nożycoręki” Tima Burtona.
O filmach, po które zazwyczaj sięgam w okolicach gwiazdki pisałem już kilka lat temu, ale zawsze znajdzie się jakiś pominięty tytuł, który w taki czy inny sposób kojarzy się ze świętami i warto o nim przypomnieć w tym czasie. I właśnie taką produkcją jest jedno z bardziej osobistych dzieł Tima Burtona. Reżyser ten od zawsze pozostawał dla mnie przede wszystkim twórcą „Batmana” i jego kontynuacji i przede wszystkim z tym tytułem go kojarzyłem w czasach, gdy jeszcze nie zwracałem zbytniej uwagi na pojawiające się w napisach początkowych nazwiska. Gdybym miał jednak wymienić inne tytuły z jego dorobku, do których żywię sentyment i regularnie wracam, to przychodzą mi do głowy dwie pozycje – pierwszą jest „Sok z żuka”, który to wkrótce doczeka się sequela i może przy tej okazji uda się o nim kilka słów napisać, a drugą „Edward nożycoręki” z Johnnym Deppem w tytułowej roli, którym zajmiemy się dzisiaj.
Geneza tytułowej postaci sięga czasów nastoletnich reżysera, który to przelał swoje odczucia względem otaczających go ludzi na papier w postaci rysunku przedstawiającego ponurą postać z ostrzami zamiast palców. Miała ona odzwierciedlać jego samego. Burton w tym czasie ponoć nie najlepiej się dogadywał z rówieśnikami, a nawiązywanie przyjaźni sprawiało mu trudności. Dorastanie na przedmieściach porównywał do losu potwora Frankensteina, który zmuszony jest uciekać przed rozwścieczonym tłumem. Przelana na papier wizja musiała być dlań rzeczywiście ważna, bowiem po latach postanowił wrócić do pomysłu z młodości. Jeszcze w trakcie prac nad „Sokiem z żuka” zatrudnił pisarkę Caroline Thompson do pracy nad scenariuszem filmu, który opierał się na wspomnianej koncepcji. W międzyczasie Warner sprzedał prawa do powstającego scenariusza Foxowi, który to zapewnił Burtonowi dużą swobodę działania – po sukcesie Batmana reputacja reżysera pozwalała mu na wiele, mógł więc przebierać wśród różnych branych pod uwagę projektów i liczyć na przywileje ze strony wytwórni. Korzystając z tego faktu, ostatecznie zdecydował się wstrzymać z pracami nad sequelem „Batmana” i postawić na Edwarda.
Początkowo rozważano filmowanie w rodzinnym mieście Burtona, Burbank. Jednak ostatecznie reżyser uznał, że zanadto się zmieniło od czasów jego dzieciństwa i zdecydował się na miasto Lutz na Florydzie, gdzie od marca do lipca 1990 roku powstała większość zdjęć do filmu (jedynie wnętrza gotyckiej posiadłości sfilmowano w kalifornijskich studiach Foxa). Ręce głównego bohatera zaprojektował Stan Winston, z którym Burton miał już wkrótce ponownie współpracować przy „Powrocie Batmana”. Ich zamontowanie na dłoniach Johnny’ego Deppa zajmowało każdorazowo blisko dwie godziny. Za muzykę podobnie jak w przypadku poprzednich filmów Burtona odpowiadał Danny Elfman.
Konsultantka Avonu, Peg Boggs (Dianne Wiest) trafia do tajemniczej posiadłości, w której znajduje Edwarda – samotnego humanoida z nożycami w miejscu dłoni, Jego twórca i opiekun zmarł nagle, nim zdołał dokończyć swoje dzieło. Peg zabiera Edwarda do domu i przedstawia rodzinie – w tym swojej córce, Kim, która z początku czuje strach przed dziwacznym przybyszem. Ten zaczyna wkrótce wzbudzać zainteresowanie sąsiadów Boggsów, a jego popularność rośnie, gdy na jaw wychodzą jego niezwykłe umiejętności w operowaniu nożycami. Znajdują się jednak i tacy, którzy zechcą wykorzystać naiwność Edwarda do swoich celów. Tymczasem rodzi się uczucie między Edwardem a Kim, które szybko wystawione zostanie na próbę. W końcu odmienność prędzej czy później zawsze spotka się z niechęcią, czy nawet wrogością, nawet jeśli przez jakiś czas próbuje się robić z niej atrakcję.
Fabuła przywodzi na myśl klasyczne opowieści o odmiennych, wyobcowanych postaciach (Burton inspirował się między innymi „Dzwonnikiem z Notre Damme” i „Frankensteinem”) – schemat nie grzeszy być może oryginalnością, ale poziom realizacji sprawia, że trudno to traktować jako wadę. Tytułowy bohater nikogo nie pozostawi obojętnym – jest bezbłędnie odgrywany przez Johnny’ego Deppa (który to przygotowując się do roli analizował aktorskie popisy Charliego Chaplina, chcąc udoskonalić umiejętność wyrażania i budzenia emocji bez słów). Wcześniej aktor zdążył zasłużyć sobie na status idola nastolatków po rolach telewizyjnych oraz występie w „21 Jump Street”, teraz liczył na nowe, zupełnie odmienne od poprzednich doświadczenie – i dokładnie to dostał. Co więcej, ludzie w Foxie byli pewni obaw co do tego jak przyjęty przez widzów zostanie zupełnie odmienny wizerunek aktora. Obawiali się tego do tego stopnia, że wręcz starali się ograniczać pokazywanie go w materiałach promocyjnych. Jak się później okazało, był to pierwszy z wielu filmów reżyserowanych przez Burtona, w których przyszło Deppowi wystąpić. Dodam, że była to również pierwsza rola, z którą kiedykolwiek kojarzyłem tego aktora.
Z kolei do roli Kim Burton zatrudnił Winonę Ryder, z którą współpracował wcześniej przy „Soku z żuka” – w roli się sprawdziła, choć w blond peruce wyglądała dość dziwnie – jak przeciwieństwo siebie samej (a już zwłaszcza swej poprzedniej roli w filmie Burtona). Sam reżyser uważał pomysł na taką stylizację aktorki za przezabawny, postrzegał to także jako swego rodzaju wyzwanie dla niej. Gdy wziąć pod uwagę, że w czasach szkolnych zdarzało jej się być ofiarą prześladowań za to, że za nic nie chciała wpasować się w wizerunek, który przypada jej w udziale w filmie, sytuacja z punktu widzenia aktorki rzeczywiście wyglądała interesująco, choć trudno powiedzieć, czy równie zabawnie jak zdaniem reżysera. Z kolei wcielająca się w roli jej matki Dianne Wiest została obsadzona jako pierwsza, od samego początku w pełni popierała cały projekt, a jej zaangażowanie wzbudziło zainteresowanie innych osób, które wzięły w nim udział. Rola Peg (bazująca na matce scenarzystki) również pozostaje jednym z bardziej pamiętnych elementów filmu, w szczególności początkowe sceny z jej udziałem, definiujące ton całości.
„Edward Nożycoręki” to przede wszystkim poruszająca, pełna uroku opowieść w niemal bajkowym klimacie. Interesująco wypada tu skontrastowanie mrocznej powierzchowności Edwarda z pastelowym światem, w którym żyją jego nowi znajomi. Przeważnie milczący Depp niemal natychmiast zaskarbia sobie sympatię widza, a smutny los jego postaci jest nad wyraz poruszający. Bardzo osobiste podejście Burtona do tego filmu sprawia, że od początku do końca wyraźnie czuć włożone w film serce. Dołóżmy do tego niezapomnianą atmosferę idealnie podkreśloną scenografią oraz muzyką Elfmana (którą sam Burton uznaje za ulubioną ścieżkę dźwiękową ze wszystkich swoich filmów) i otrzymujemy dzieło wielokrotnego użytku, którego przesłanie zgrabnie koresponduje ze świąteczną porą. Nic tylko oglądać.
W Polsce film ukazał się na kasetach VHS, płytach DVD oraz Blu-ray (z lektorem i napisami). Wypadałoby w tym miejscu polecić zaopatrzenie się w wydanie zremasterowane, które wyraźnie przewyższa starszą edycję pod względem jakości obrazu.
zdj. 20th Century Fox