W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś przypominamy kolejny hit wypożyczalni video, obchodzący w tym roku trzydzieste piąte urodziny film z Sylvestrem Stallone'em pod tytułem „Osadzony”.
Ileż to razy Sylvester Stallone siedział w więzieniu? Odsiedział swoje jako Rambo, trafił do pudła jako wrobiony policjant w „Tango & Cash”, przesiedział całe dekady w lodówce w „Człowieku Demolce”, trafił do obozu jenieckiego w „Ucieczce do zwycięstwa”, został niesłusznie skazany nawet jako Sędzia Dredd, no i nie zapominajmy, że siedział także w towarzystwie Arnolda Schwarzeneggera w „Planie ucieczki”. Jednak pierwszym filmem, jaki wypadałoby wymienić w odpowiedzi na hasło „Sylwester Stallone w więzieniu”, jest produkcja znana u nas pod wiele mówiącym tytułem „Osadzony”. I tak jak dla wielu najważniejszym przedstawicielem „Kina więziennego” będą „Skazani na Shawshank” (co jest jak najbardziej zrozumiałe) tak dla mnie, fana Stallone'a od trzydziestu kilku lat ulubioną pozycją w tej kategorii „od zawsze” jest omawiany dziś film Johna Flynna.
Produkcja powstawała w dość nietypowych okolicznościach. Wybrany został reżyser, którego, polecił Stallone'owi James Woods, był pomysł na film więzienny, gwiazda, a nawet termin rozpoczęcia zdjęć, a także wybrane odpowiednie lokacje, ale wciąż brakowało... scenariusza. Pierwotny okazał się być nie dość dobry, a nową wersją zajmowali się w wielkim pośpiechu Jeb Stuart i Henry Rosenbaum. Tymczasem ekipa była gotowa do zdjęć, ale zdarzały się dni, kiedy nie było czego kręcić, bo kolejne strony scenariusza nie dotarły na czas.
W filmie w roli statystów pojawili się więźniowie oraz strażnicy z Rahway State Prison, gdzie powstała część zdjęć. Za muzykę odpowiadał nie kto inny, jak Bill Conti, twórca muzyki do „Rocky'ego”. Po części za jego sprawą (jak również ze względu na niektóre teksty postaci Stallone'a, jakby wyjęte z ust Włoskiego Ogiera) niektóre sceny w filmie swoją atmosferą budzą nieodparte skojarzenia ze słynną bokserską serią. Niestety porównywalnego sukcesu nie udało się odnieść, wyniki kasowe były marne, recenzje również, standardowo wpadły nawet nominacje do złotych malin, a sam Stallone po latach komentował film jako „nie dość dojrzały, by wywrzeć wpływ czy to na widzów, czy jego własną karierę”. Oj tam, oj tam, Sly, grunt, że nawet po trzydziestu pięciu latach od premiery wciąż ogląda się z przyjemnością.
Sly wciela się tu w rolę mechanika Franka Leone, który trafił do pudła za pobicie (oczywiście ludzi, którzy na to zasłużyli), a następnie zafundował sobie przedłużenie wyroku, gdy z więzienia uciekł, by po raz ostatni zobaczyć się ze swym umierającym mentorem. Teraz do końca wyroku zostało mu kilka miesięcy. Spędza je jako wzorowy więzień w dobrych warunkach, w zakładzie, w którym dobrze dogaduje się zarówno ze strażnikami jak i współwięźniami, wychodzi też na przepustki, by spędzić nieco czasu ze swoją dziewczyną (Darlene Fluegel, jedyna kobieta w filmie). Wszystko wydaje się zmierzać ku szczęśliwemu zakończeniu. No ale o czym byłby to film, gdyby rzeczywiście tak się stało? Niejaki Drumgoole (w tej roli Donald Sutherland) naczelnik więzienia, z którego Leone wcześniej nawiał zadba nie tylko o to, by końcówkę odsiadki naszego bohatera zamienić w piekło na ziemi, ale i o to, by mu załatwić jej kolejne przedłużenie. Leone zostaje przeniesiony do Gateway, więzienia o zaostrzonym rygorze, któremu daleko do kurortu, w którym wcześniej przebywał. Tam od samego początku staje się celem prześladowań zarówno ze strony strażników jak i współwięźniów z których jeden, niejaki Chink (Sonny Landham, znany lepiej jako Billy z „Predatora”), wykonując polecenia naczelnika, robi wszystko, by naszemu bohaterowi zatruć życie. Mimo to Frank jakoś sobie radzi, szybko znajduje nowych znajomych, z którymi będzie się trzymał – są nimi Zaćmienie (Frank McRae już po raz czwarty występujący w jednym filmie ze Stallone'em), Pierwsza Baza (Larry Romano) oraz cwaniaczek Dallas (Tom Sizemore w swojej pierwszej większej roli), wspólnie spędzają czas, remontując czerwonego Forda Mustanga i urządzając wyścigi karaluchów.
Jednak Drumgoole trzyma rękę na pulsie i nie pozwoli, by zrobiło się zbyt miło. Aby sprowokować Franka do działań, które załatwią mu przedłużenie wyroku naczelnik posłuży się nie tylko jego kumplami, ale i odwiedzającą go dziewczyną. Pobyt więzieniu z każdym dniem staje się coraz cięższy. W końcu będący już na granicy wytrzymałości Frank decyduje się na desperacki krok. Na jego szczęście są wśród strażników więziennych ludzie, którzy z czasem zaczynają dostrzegać, co się dzieje. Sprawiający z początku wrażenie twardego i pozbawionego skrupułów kapitan Meissner okazuje się przeciwieństwem postaci, w którą odgrywający go John Amos wcielał się w drugiej „Szklanej pułapce”, a jego „niesamowity uśmiech” pozostaje niezapomnianą puentą.
Fakt, że „Osadzony” nie zalicza się do największych sukcesów Stallone'a czy też najbardziej pamiętnych pozycji z jego bogatej filmografii, ale wciąż jest to kawałek dobrego, trzymającego w napięciu kina, z niezłym klimatem, kilkoma pamiętnymi rolami i scenami. Powstały w pośpiechu scenariusz działa wystarczająco dobrze, oferując nam fabułę skonstruowaną na tyle sprawnie, że od początku do końca kibicuje się głównemu bohaterowi w jego starciu z wrednym antagonistą (Sutherland jest wręcz stworzony do takich ról i wypada tu świetnie – wystarczy że się odezwie i nóż się w kieszeni otwiera). Dla fanów Sylwestra S. z pewnością jest to pozycja wielokrotnego użytku, sam wracam do filmu regularnie co kilka lat, za każdym razem świetnie się bawiąc.
W Polsce film ukazał się na VHS, a następnie DVD w serii QDVD od Vision (napisy i Maciej Gudowski w roli lektora). Wydań Blu-ray z polską wersją językową niestety się nie doczekaliśmy. Za granicą od pięciu lat dostępne jest wydanie 4K UHD oraz remaster na Blu-ray.
Zdj. Carolco / TriStar / StudioCanal