NOSTALGICZNA NIEDZIELA #116: „Szklana pułapka 2”

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Ponieważ gwiazdka za pasem, sięgniemy po film, który się z nią mocno kojarzy – „Szklana pułapka 2”, jedyny słuszny sequel jednego z najlepszych akcyjniaków w dziejach kina.

Jakiś czas temu prezentowaliśmy małe zestawienie świątecznej filmowej klasyki, przy tej okazji wspomniałem, że celowo pomijam w nim takie filmy jak „Szklana pułapka” czy „Zabójcza broń”. Czas to częściowo nadrobić. Na pytanie o najlepszy film akcji, jeśli nie brać pod uwagę fantastyki, przychodzi mi do głowy dosłownie kilka tytułów i niezmiennie znajduje się wśród nich historia nowojorskiego policjanta Johna McClane’a (w którego brawurowo wcielił się Bruce Willis), stawiającego czoła terrorystom okupującym należący do japońskiej korporacji wieżowiec. „Szklana pułapka” (jedno z tych tłumaczeń tytułu, które wraz z kolejnymi filmami serii kompletnie traci na aktualności), pozostaje (obok „Kevina”) pozycją obowiązkową w każdym świątecznym sezonie. Któż nie kojarzy słynnego „Yippee-ki-yay, motherfucker!”? „Szklana pułapka” zarobiła ok. 140 mln $, zbierając przy tym świetne recenzje i stając się początkiem liczącej dziś pięć filmów serii. Jednak spośród wszystkich sequeli tylko jeden uchwycił ducha oryginału i tylko do jednego regularnie wracam. Mowa oczywiście o pierwszej spośród kontynuacji, która weszła do kin w czerwcu 1990 roku.

Reżyserem „Szklanej pułapki 2” (w przypadku której tytuł pozostaje jeszcze w miarę adekwatny) został Renny Harlin, który zastąpił na tym stanowisku Johna McTiernana. Reżyser oryginału był ponoć zainteresowany, ale pracował w tym czasie nad „Polowaniem na Czerwony Październik” (powrócił jednak do serii przy okazji trzeciej odsłony). Prócz Willisa, wcielającej się w żonę McClane’a Bonnie Bedelii, Reginalda VelJohnsona (który pojawił się na krótką chwilę jako sierżant Al Powell) oraz Williama Athertona w roli dziennikarza Dicka Thornburga, powrócili także jeden ze scenarzystów oryginału Steven E. de Souza i kompozytor Michael Kamen. Film otrzymał przeszło dwukrotnie większy budżet, co miało zagwarantować efektowne i wybuchowe widowisko. Scenariusz oparto na powieści „58 minut” Waltera Wagera. Film odniósł sukces kasowy, zarobił 240 milionów dolarów, otwierając drogę dla kolejnych sequeli. Reakcje krytyków nie były już tak entuzjastyczne jak w przypadku oryginału, choć wciąż raczej pozytywne.

Rzut oka na fabułę: podobnie jak w przypadku części pierwszej, akcja rozgrywa się w wigilię – John McClane czeka na przylot żony z Los Angeles na lotnisku Washington Dulles. Niestety w tym samym czasie zostaje ono opanowane przez terrorystów, którym przewodzi pułkownik Stuart (William Sadler). Ich celem jest odbicie uwięzionego generała Esperanzy, dyktatora Val Verde (fikcyjnego państwa znanego między innymi z „Commando”), który, tak się pechowo składa, ma wkrótce wylądować w Dulles. By tego dokonać, podłączają się do systemu kontroli lotów i grożą zniszczeniem lądujących samolotów, jeśli ktoś spróbuje im przeszkodzić w wykonaniu zadania. Nie spodziewają się tego, że na miejscu jest ktoś, kto w pojedynkę będzie w stanie zrujnować ich misterny plan. McClane zupełnie przypadkowo dowiaduje się, że coś się szykuje. Próbuje uprzedzić ochronę lotniska, ale idzie to opornie. W końcu bierze sprawy w swoje ręce, a wtedy… Wiadomo, będzie się działo.

Poprzedni film postawił poprzeczkę niezwykle wysoko. Szanse, by mu dorównać, były więc raczej marne i oczywiście nic z tego nie wyszło. Jednak nawet produkcja wyraźnie słabsza od pierwszej „Szklanej pułapki” wciąż może być bardzo dobra i tak jest w tym przypadku. Bruce Willis to wciąż ten sam stary dobry McClane, charyzmatyczny i sympatyczny, William Sadler nie może się, co prawda, równać z Alanem Rickmanem, lecz mimo to tworzy tu pamiętną kreację – jego pułkownik Stuart to zimnokrwisty łotr, który nie cofnie się przed niczym i któremu niemal od samego początku życzymy wszystkiego co najgorsze. Na drugim planie mamy szereg niezłych ról – Dennis Franz („Miasto aniołów”) jako kapitan Lorenzo, Fred Thompson („Szybki jak błyskawica”) jako dyrektor Trudeau i John Amos („Książę w Nowym Jorku”, „Osadzony”) jako dowódca oddziału komandosów przysłanych na lotnisko celem zażegnania kryzysu (choć nie oszukujmy się, wiadomo czyje to zadanie i kto się będzie z nim musiał uporać). W niewielkiej roli jednego z terrorystów pojawia się także Robert Patrick (znany lepiej jako T-1000).

Film stara się nabijać dodatkowe punkty, stawiając na widowiskowe, krwawe strzelaniny, eksplozje oraz efektowne sceny z udziałem samolotów, zrealizowane z pomocą miniatur. I trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu to wychodzi. Powrót kilkorga aktorów z części pierwszej pozwala z kolei rzeczywiście poczuć, że mamy do czynienia z kontynuacją, a nie tylko kolejnym filmem podpiętym pod znany tytuł, jak to miało miejsce w przypadku wszystkich kolejnych sequeli. Oczywiście ktoś mógłby tu wysunąć argument o odgrzewaniu kotleta – znowu święta, znowu niebezpieczeństwo wiszące nad żoną bohatera, znów ten sam upierdliwy reporter. Sam jednak odbieram te elementy w kategorii plusów, składają się one na całość zdecydowanie bardziej satysfakcjonującą niż kolejne sequele. Weźmy na przykład postać Holly. Osobiście nie przepadam za rozwiązaniami w stylu „nie ma dla żony miejsca w fabule, więc powiemy, że się rozwiedli i problem z głowy” (z czym mamy do czynienia w „trójce”). Owszem, tak w życiu bywa, ale w tym przypadku skreślanie postaci w taki sposób jest po prostu słabe. Brak również kolejnym filmom tego specyficznego charakteru – zarówno poczucie pewnej izolacji, jak i samej świątecznej atmosfery, a to elementy bardzo istotne zarówno w przypadku oryginału, jak i pierwszego sequela. John McClane uganiający się za bandziorami po całym mieście (w części trzeciej), kraju (w czwartej) czy za granicą (w piątej) rozmija się z tym, co tę serię niejako zdefiniowało. Oglądając kolejne „Szklane pułapki”, mam wrażenie obcowania z „losowymi akcyjniakami z Bruce’em Willisem”, który tylko przypadkowo nosi nazwisko swego najsłynniejszego bohatera. Bo na dobrą sprawę równie dobrze można by podpiąć pod tę serię takie filmy jak „Ostatni skaut”, „16 przecznic”, „Osaczony” i pewnie jeszcze kilka innych. „Szklana pułapka 2” nie ma tych problemów i pewnie dlatego wracam do niej równie często co do oryginału, uznając przy okazji za jego jedyną prawdziwą kontynuację, która, nawet pomijając aspekt nawiązywania do oryginału, jako film akcji bije na głowę tak trójkę, jak i czwórkę, o słabiutkiej piątce nie wspominając. Jest to film sprawnie zrealizowany, pełen zapadających w pamięć scen i ról, trzymający w napięciu, a przy tym z dobrym tempem i zgrabną konstrukcją scenariusza (co kompletnie nie wypaliło w trójce). Byłoby miło, gdyby serię zamknięto filmem utrzymanym w duchu dwóch pierwszych części, ale obecnie szans na to chyba już nie ma.

Film wydano w Polsce na VHS (czytał Tomasz Knapik), a następnie na DVD i w końcu Blu-ray (to samo tłumaczenie przeczytał tym razem Maciej Gudowski). Niestety jakość tego ostatniego wydania pozostawia sporo do życzenia, zdecydowanie przydałby mu się porządny remaster, jednak biorąc pod uwagę politykę wydawniczą Disneya, który przejął katalog Foxa, szanse na porządne wydanie płytowe są obecnie raczej nikłe. Warto jeszcze wspomnieć o tłumaczeniach – wersje lektorskie na oficjalnych wydaniach płytowych zaopatrzono w przekład dość mdły i pozbawiony charakteru („siemanko, gnojku”). Podobnie jak w przypadku części pierwszej zdecydowanie najlepsze, „charakterne” tłumaczenie autorstwa Tomasza Beksińskiego („Yippee-ki-yay, wydymańcu!”) pojawiło się swego czasu na TVP, a później również na TVN – obydwie wersje przeczytał Jarosław Łukomski (nikt inny się tak doskonale w „Szklanej pułapce” nie odnajduje). Ten sam lektor czytał w późniejszych latach kolejne filmy serii także na Polsacie, jednak już w innym, niestety zdecydowanie słabszym tłumaczeniu.

Zdj. 20th Century Fox