Baner
NOSTALGICZNA NIEDZIELA #187: „U progu sławy” (2000)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś odwiedzamy rok 2000, by przypomnieć „U progu sławy” Camerona Crowe'a.

Miałem już okazję napisać parę słów o kilku filmach będących biografiami muzyków (z których za najlepszy wciąż uważam „Spacer po linie”) tym razem mowa będzie o czymś pokrewnym, ale jednak nieco innym. Reżyser takich tytułów jak „Samotnicy” czy „Jerry Maguire” tym razem wziął na warsztat... swoje własne doświadczenia, w dużej mierze to właśnie na ich podstawie tworząc fikcyjną opowieść. Film opowiada historię Williama Millera (Patrick Fugit), nastolatka, który zainspirowany otrzymanymi od opuszczającej rodzinny dom siostry płytami postanawia zostać dziennikarzem muzycznym piszącym o zespołach rockowych. Mamy rok 1973, gdy chłopakowi trafia się niezwykła okazja przeprowadzenia wywiadu z Black Sabbath, jednak los w ostatniej chwili serwuje mu niespodziankę — ostatecznie William wyrusza w trasę z zespołem Stillwater.

I to właśnie ta fikcyjna kapela (choć z nazwą zapożyczoną od istniejącego zespołu, z którym jednak nie ma nic wspólnego), a zwłaszcza jej charyzmatyczny lider, gitarzysta Russell Hammond (Billy Crudup), z którym nasz bohater będzie próbował przeprowadzić wywiad, znajduje się w centrum uwagi filmu. Mimo jednak, że sam zespół nie jest prawdziwy, to jednak inspiracje Camerona Crowe'a, na których zbudował scenariusz, były jak najbardziej rzeczywiste. W 2012 roku Gregg Allman (lider Allman Brothers Band) napisał w swej autobiografii, że sporo z tego, co znalazło się w filmie oparto na wydarzeniach, mających miejsce w czasie, który reżyser spędził w trasie z jego zespołem (choćby scena ze skokiem do basenu miała być nawiązaniem do podobnej akcji w wykonaniu Duane Allmana — choć już tekst o złotym bogu oryginalnie wygłosił Robert Plant). Z kolei scena w samolocie może się kojarzyć z katastrofą, w której zginęło kilku członków Lynyrd Skynyrd (w tym wokalista, Ronnie Van Zant), jednak internetowe źródła podają, że w rzeczywistości ma ona więcej wspólnego z lotem, w którym brał udział Cameron Crowe i zespół The Who. Postać Penny Lane, dziewczyny podróżującej z zespołem, (i przy okazji wplątanej w relację z Hammondem) również oparta została na kilku rzeczywistych kobietach (w tym jednej znanej jako... Pennie Lane), które miał okazję poznać reżyser. W jej rolę miała się początkowo wcielić Sarah Polley, jednak zrezygnowała w momencie gdy rolę Hammonda odpuścił sobie Brad Pitt. Ostatecznie zastąpiła ją Kate Hudson (która została nagrodzona za ten występ oskarową nominacją). A jeśli już mowa o ludziach, którzy w filmie mieli się pojawić, ale ostatecznie się nie pojawili, to wspomnę jeszcze, że Crowe chciał po raz kolejny zaprosić do współpracy lidera Alice In Chains, Jerry'ego Cantrella (miał być basistą Stillwater), ten jednak był zajęty przygotowywaniem materiału na swój drugi solowy album, w związku z czym zmuszony był propozycję odrzucić.

Mówiąc o obsadzie „Na progu sławy” trudno byłoby pominąć Frances McDormand, wcielającą się w dość pokręconą matkę głównego bohatera (która ukrywa przed nim jego prawdziwy wiek) - również i ona została doceniona nominacją do oskara. Zobaczymy w filmie także Zooey Deschanel w roli siostry Williama, Annę Paquin jako jedną z podróżujących z muzykami "zespolanek” (jak się te dziewczyny każą tytułować w tłumaczeniu z wydania Blu-ray), z kolei Phillip Seymour Hoffman wciela się w dziennikarza, który umożliwia naszemu bohaterowi spełnienie jego marzenia. Wcielający się głównego bohatera Patrick Fugit, występując w filmie miał niecałe 18 lat, ale z jego niemal dziecięcą urodą można spokojnie uwierzyć, że jest o kilka lat młodszy. No i przyznać trzeba, że jak na debiutanta, któremu w dodatku przypadło w udziale dźwiganie całego filmu, poradził sobie bez zarzutu, tworząc na ekranie sympatyczną, a zarazem i przekonującą postać. 

„U progu sławy” przypomina chwilami dokument przedstawiający od kuchni rockowy zespół w trasie. Nie brakuje fragmentów koncertów (na potrzeby filmu nagrano pięć piosenek z repertuaru zespołu Stillwater), zakulisowych rozgrywek takich jak zmiany na stanowisku menadżera, czy narastający konflikt między Hammondem a wokalistą, Jeffem (w tej roli Jason Lee, inspirujący się tu Paulem Rodgersem z Bad Company). Przez większość czasu śledzimy te wydarzenia z perspektywy Williama, który w trakcie całej trasy wkracza (nieco przedwcześnie) w dorosłość, doświadczając przy okazji szeregu atrakcji i nawiązując przyjacielską (z początku), a później nieco bardziej skomplikowaną relację z Penny. Jednocześnie chłopak próbuje przeprowadzić wywiad i napisać zlecony artykuł o zespole dla Rolling Stone'a, co ostatecznie okazuje się sporym wyzwaniem, bo w końcu nie każdy z muzyków chce, by w artykule o nim publikowano całą prawdę, a i okoliczności nie zawsze sprzyjają (szczególnie gdy wokół młodego bohatera tyle się dzieje). A skoro już o „całej prawdzie” mowa, to spotkałem się tu i tam z opiniami mówiącymi, że film, jak na produkcję o muzykach rockowych jest zbyt ugrzeczniony i nie pochyla się dostatecznie nad mroczniejszymi aspektami życia w trasie. Cóż, nie uważam, żeby każdy tytuł poruszający tę tematykę był automatycznie zobligowany do skupiania się „atrakcjach" takich jak narkotyki (jak to czynił choćby nasz polski „Skazany na Bluesa”) czy zaliczanie panienek w hurtowych ilościach. Owszem, to i owo wypada czasem zasygnalizować, ale tu akurat nie jest to sednem sprawy. 

Rzeczą, przy której z pewnością należałoby się zatrzymać, jest muzyka. Prócz wspomnianych wcześniej kilku kawałków wykonywanych przez Stillwater na koncertach (w których usłyszymy partie gitarowe w wykonaniu Mike'a McCready'ego z Pearl Jam) mamy okazję posłuchać całej masy utworów z epoki (dość powiedzieć, że aby je wszystkie pomieścić, potrzebne było specjalne, pięciopłytowe wydanie soundtracku). Usłyszymy w filmie kawałki takich wykonawców jak Simon & Garfunkel, The Who, Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd, Led Zeppelin, David Bowie, Elton John, Black Sabbath, Jimi Hendrix, Deep Purple i wielu innych. Muzyka rozbrzmiewa właściwie w większości scen, stając się integralną częścią narracji, fundamentem atmosfery filmu i jednym z jego głównych atutów. Już choćby tylko dla niej warto się tym tytułem zainteresować, jednak poza tym mamy tu do czynienia ze sprawnie zrealizowaną produkcją, która nawet w dłuższej, 160-minutowej wersji bezustannie angażuje, czasami także bawi i wzrusza, nie pozwalająć się nudzić ani przez chwilę. No a jeśli jeszcze ktoś ceni sobie muzykę rockową z lat 70., jest to pozycja absolutnie obowiązkowa. 

„U progu sławy” nie zawojowało co prawda box office'u, za to zebrało pozytywne recenzje (Roger Ebert nazwał go najlepszym filmem 2000 roku) i pokaźny zestaw nagród, w tym Oscara za scenariusz i dźwięk, złoty glob dla Kate Hudson i nagrodę Grammy za najlepszy soundtrack/kompilację muzyczną.

Film (w dłuższej o ponad 36 minut wersji reżyserskiej) zaopatrzony polską wersją językową można dostać na Blu-ray. W 2021 roku ukazały się także zremasterowane edycje Blu-ray oraz 4K UHD zawierające obie wersje filmu.

 Zdj. Sony Pictures