„Obi-Wan Kenobi” – recenzja premierowych odcinków. Ewan McGregor powrócił, a z nim Moc

W ofercie platformy Disney+ pojawił się dziś jeden z najbardziej wyczekiwanych, gwiezdnowojennych tytułów ostatnich lat. Mowa oczywiście o serialu „Obi-Wan Kenobi”, w którym do roli mistrza Jedi powrócił Ewan McGregor. Jak wypadły pierwsze dwa spotkania z kultową postacią z trylogii prequeli? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

W poszukiwaniu nowych metod opowiadania „Gwiezdnych Wojen”, Lucasfilm i Disney uciekają się w ostatnich latach do wielu różnych konwencji: japońskich animacji, westernowej pulpy, kina gangsterskiego. Nowi twórcy, zaangażowani w produkcje telewizyjne, komiksy i książki, otwierają na osi czasowej nowe epoki, wprowadzają nowe postacie i odmienne światy. „Obi-Wan Kenobi” jest w wielu względach uwstecznieniem tej tendencji – to powrót nie tylko do uwielbianej postaci filmowego kanonu, ale i klasycznej gwiezdnowojennej space opery, ujętej w sposób, którego jeszcze na ekranie nie widzieliśmy. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Lucasfilm spełni tym serialem marzenia wielu fanów odległej, odległej galaktyki. Szczególnie tych, którzy dorastali z prequelami na ekranach kin. 

Zamysł „Kenobiego” jest diametralnie inny, niż forma, którą Lucasfilm przyjął wobec pozostałych serii live-action i widać to już na pierwszy rzut oka. Debiutancki odcinek serialu otwiera nieobecne w Mandowersum wprowadzenie do gwiezdnej sagi (a long, long time in a galaxy far far away...), po którym następuje montaż najważniejszych scen Obi-Wana i Anakina z trylogii prequeli. To nie tylko rundown momentów istotnych dla fabuły nowej serii, a swoisty przegląd najchętniej memowanych fragmentów „Gwiezdnych Wojen” – wszak to w tej osobliwej formie najmocniej zakonserwowały się wspomnienia obcowania z „Mrocznym widmem”, „Atakiem klonów” i „Zemstą Sithów”. To istotne, że w obliczu takiego wprowadzenia, Obi-Wan Kenobi” wyraźnie stroni od nostalgii. W ciągu dwóch pierwszych odcinków nie usłyszymy charakterystycznych motywów Johna Williamsa (jest za to zupełnie nowy temat muzyczny napisany przez tego kompozytora) i nie doczekamy się bardziej bezpośredniego hołdowania pierwowzorom. Ewentualne odwołania do zdarzeń, miejsc, postaci i rekwizytów z poprzednich filmów sprawnie wpisano w rozwijanie fabuły i postaci, a nie dla samego mrugnięcia okiem. Nawet cameo droida C-3PO przesuwa się tu wgłąb planu, pozostając raczej ciekawostką, aniżeli otwartym machaniem do fanów.

Z zadaniem przywołania poczucia znajomości zaufano w całości powracającemu do roli Ewanowi McGregorowi. Jego Obi-Wana poznajemy natychmiast, choć w tej wersji bardziej niż samego siebie z czasów zakończenia Wojen Klonów w epizodzie trzecim przypomina Johna Wicka, albo Logana z filmu Jamesa Mangolda. Jego początkowe zagubienie w misji, którą przyjdzie mu raz jeszcze odegrać w galaktyce imituje niejako przedłużenie doświadczenia samych widzów, którzy – mimo znajomego wrażenia – w nowej odsłonie świata Lucasa rzuceni zostają na głęboką wodę. Akcja „Kenobiego” rozgrywa się na dziesięć lat po Rozkazie 66 (przywołanym w świetnej scence na początku serialu), w czasach imperialnego reżimu, w których żadna „nowa nadzieja” jeszcze się nie ujawniła, a Rebelia to wciąż nieuformowana idea. Sam bohater to w tym wydaniu podstarzały samuraj na wygnaniu, odtwarzający w kółko te samy rutyny, skruszony poczuciem winy i pozbawiony złudzeń co do przyszłości zakonu Jedi. Otwierająca klamra narracji sugeruje jego stopniowy powrót do samego siebie i – na dalszym etapie – przemianę w mądrego Bena Kenobiego z czwartego epizodu. 

obi-wan kenobi ewan mcgregor-min.jpg

Bez zaskoczenia, McGregor jest największym atutem serialu. Aktor wraca do roli po siedemnastu latach i bez zawahania przenosi kreację, która tak wprawnie podreperowała wizerunek trylogii filmów George'a Lucasa. „Obi-Wan Kenobi” wywołuje najmocniejsze emocje właśnie wtedy, gdy kamera skupia się na głównym aktorze i pozwala mu odgrywać emocje w kolejnych dramatycznych momentach (dawny mistrz parafrazuje w pewnym momencie jedną z kwestii Marka Hamilla z „Ostatniego Jedi”, wytwarzając między obiema postaciami ciekawe powiązanie). Reżyserka serialu, Deborah Chow debiutowała w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” za sprawą dwóch odcinków „The Mandalorian”, ale w dorobku za kamerą ma też jeden rozdział serialu „Better Call Saul”. Drobne elementy tożsame z konwencją tamtego dramatu widać w tym jak rozwija się akcja „Kenobiego”.

Podobnie wyraziście w swoich rolach prezentują się na pierwszy rzut oka postacie drugiego planu. Inkwizytorka znana jako Trzecia Siostra nie przykuwa wprawdzie (jeszcze) uwagi od strony scenariusza, ale grająca ją Moses Ingram (znana między innymi z „Gambitu królowej”) wnosi do roli obiecującą energię. Na plus zaskakuje też Rupert Friend, jako Wielki Inkwizytor. Kreacja aktora wystraszyła fanów, gdy zobaczyli ją w zwiastunach, ale w samych odcinkach postać i jej wątek rysują się całkiem interesująco (zwłaszcza gdy przypomnimy sobie, że Wielki Inkwizytor pojawia się w rozgrywających się parę lat później „Rebeliantach”). Udaną rolę w początkowych odcinkach pełnią również: dziewięcioletnia aktorka Vivien Lyra Blair (zdradzenie, kogo gra byłoby spoilerem) i zwłaszcza Kumail Nanjiani, odpowiadający w drugim odcinku za potrzebne (i bardzo udane!) rozładowanie atmosfery.

Chow udaje się też najczęściej w dobry sposób zamaskować niższy budżet produkcji (względem filmowych spotkań z Obi-Wanem). Okazyjne wpadki wprawdzie zdarzają się w premierowych odcinkach – zwłaszcza w sztywnych sekwencjach akcji i niezręcznie inscenizowanych scenach pościgowych. Zwłaszcza w powolnej i metodycznie rozwijanej pierwszej godzinie „Kenobi” buduje dość solidne, „kinowe” wrażenie. Bogactwo i staranność kostiumów, rekwizytów, jakość gry aktorskiej i pomysłowe ruchy kamery przykrywają zaś ograniczony charakter scenografii, kontrastując z bardzo nieudaną pod tym względem „Księgą Boby Fetta”. „Obi-Wan Kenobi” to w ogóle duży skok jakości po rozczarowaniach, które niosła z sobą tamta seriaPo pierwszych dwóch rozdziałach mistrz Jedi trzyma przysłowiowy high ground, a wziąwszy pod uwagę, jak zdecydowano się zakończyć premierową parę odcinków – emocje w przyszłym tygodniu będą jeszcze większe. 

Ocena dwóch pierwszych odcinków serialu „Obi-Wan Kenobi”: 4+/6

zdj. Disney