POZA OSCAROWYM RADAREM: Wielkie kino bez nominacji w kategorii Najlepszy Film

Pozostało niewiele ponad dwa tygodnie do ceremonii wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, czyli Oscarów. Tradycją stało się, że w ostatnich latach gala przyznania najważniejszych w świecie kina wyróżnień przynosi nowe kontrowersje – spektakularne faux pas Faye Dunaway i Warrena Beatty’ego, tymczasowa rezygnacja z funkcji gospodarza, czy też tegoroczna dyskusja na temat nowego formatu transmisji telewizyjnej. Zbliżającą się uroczystość, chciałbym jednak potraktować jako pretekst do przyjrzenia się innemu konfliktowemu zagadnieniu – wielkim dziełom srebrnego ekranu będących poza radarem oscarowej kapituły… A konkretniej? Kultowe i wybitne kino bez nominacji w kategorii Najlepszy Film.

Produkcji zmieniających oblicza X muzy nie brakuje, jak również – nie brakuje tych produkcji, które złotymi zgłoskami zapisały się w dziejach kinematografii, jednakże ówczesna krytyka oraz stowarzyszenia przyznające nagrody miały problem z oceną ich jakości. Według oficjalnych statystyk, zainteresowanie galą oraz jej relacją na żywo drastycznie spada – w zeszłym roku odnotowano najniższą oglądalność w historii amerykańskiej telewizji z niespełna 10. milionami widzów przed odbiornikami. Szeroko pojęte media, serwisy kulturalne oraz kanały o tematyce filmowej na portalu YouTube zasypują nas jednak kolejnymi newsami i przewidywaniami w odniesieniu do nadchodzącej oscarowej gorączki. Dojść można do konkluzji, iż może sam przebieg ceremonii nie gromadzi już takiej rzeszy odbiorców jak niegdyś, ale branżowa wartość nagrody wciąż jest w swojej sile. Niejeden artysta wciąż śni o złotym rycerzyku jako formie docenienia jego wkładu w rozwój sztuki filmowej.

Powody, dla których wyjątkowe dzieła nie zostały nominowane w głównej kategorii mogą być różnej natury. W recenzji filmu „Titane wspominałem, iż często prestiżowe gale nagród filmowych mogą być postrzegane jako konkursy popularności, na których mało jest miejsca na kino odważne, niespełniające funkcji crowdpleasera – teza, która została wtedy postawiona w kontekście Cezarów, jak ulał pasuje również do tematu dzisiejszych rozważań. Ponadto – przy wyborze najwybitniejszych filmów roku niemałą rolę grają kwestie polityczne, a także budżetowe, z czym związane są kampanie promocyjne w poszczególnych kategoriach.

Radar_02.jpg

Przywołane źródła nieobecności unikatowych produkcji doskonale wpisują się w działalność wytwórni A24 na przestrzeni minionej dekady. Oczywiście – studio odpowiedzialne za dzieła Ariego Astera („Dziedzictwo. Hereditary”) oraz Yórgosa Lánthimosa („Zabicie świętego jelenia”) ma na swoim koncie sukcesy w postaci nominacji do tytułu najlepszego filmu („Pokój” w reżyserii Lenny’ego Abrahamsona), a nawet wygraną w 2017 roku (niesławny casus „Moonlight”). Nie zmienia to jednak faktu, iż większość szalenie intrygujących pozycji w filmografii niezależnego przedsiębiorstwa medialnego jest poza zasięgiem oscarowych wyróżnień ze względu na artystyczną bezkompromisowość lub ograniczone fundusze. W efekcie – w kolejce do miana zwycięzcy w głównej kategorii nie ma miejsca dla arthouse’owego, egzystencjalnego melodramatu („Ghost StoryDavida Lowery’ego), bądź przepełnionej nerwowym napięciem opowieści o nowojorskim jubilerze („Nieoszlifowane diamenty” z życiową rolą Adama Sandlera).

W tej kanonadzie oryginalnych filmowych osiągnięć należy wspomnieć przede wszystkim o „LighthouseRoberta Eggersa. Czarno-biały, nakręcony na 35-milimetrowej taśmie obraz był – zarówno formalnym, jak i scenariuszowym – prawdziwym objawieniem 2019 roku. Twórca „Czarownicy” wykorzystał ciasne kadry do stworzenia gęstej, dusznej atmosfery, w której ewoluuje destrukcyjna męska relacja, a mitologiczna symbolika stanowi podatny grunt dla nietypowej historii o kruchości ludzkiego umysłu. Siła fenomenalnego tekstu Eggersa została wzbogacona widowiskowym aktorskim starciem – Robert Pattinson kontra Willem Dafoe. Ostatecznie – chociaż Jarin Blaschke mógł cieszyć się nominacją w kategorii operatorskiej, a media filmowe okrzyknęły ten psychologiczny horror jednym z najlepszych filmów roku to próżno go było szukać na liście pretendentów do nagrody głównej w towarzystwie „Parasite”, „1917” lub… „Le Mans ’66”?!

Radar_03.jpg

Pominięcie „Lighthouse” w oscarowym wyścigu może mieć jeszcze jedną przyczynę – przynależność gatunkową. Nie trzeba być ekspertem, by zauważyć, iż kino gatunkowe ma wyjątkowo wyboistą drogę ku zdobyciu uwagi członków Akademii. Wśród filmów grozy o uznanie na corocznej gali honoru bronią „Egzorcysta” z 1973 roku, a także największy artystyczny sukces w karierze M. Night Shyamalana, czyli „Szósty zmysł”. Nie można jednak ukrywać, że kapituła oscarowa najwyraźniej boi się – lub nie traktuje z należytą powagą – horrorów, czego niezbitym dowodem jest szokująco skromna ilość wyróżnień dla produkcji w tym gatunku w całej historii rozdania nagród. „Dziecko Rosemary” to nie tylko jedno z najwybitniejszych dokonań Romana Polańskiego, ale także wzorcowy przykład kina okultystycznego, bez którego mogłyby się nie narodzić dzieła, takie jak „Omen” i „Harry Angel” (chyba najbardziej niedoceniony film noir i horror satanistyczny w jednym). Obraz ten przyniósł światowy rozgłos polskiemu artyście, a on sam mógł ubiegać się o statuetkę za najlepszy scenariusz adaptowany… Nominacji dla najlepszego filmu – brak.

Jedenaście lat później premierę ma prawdziwy kamień milowy fantastyki grozy leżący na przeciwległym biegunie. Do walki z antagonistyczną siłą również staje kobieca bohaterka, ale kontekst drastycznie się zmienia – zamiast upiornej kamienicy na Manhattanie jest kosmiczny frachtowiec; zamiast kultu wyznawców szatana – agresywna, nieznana forma życia. „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” demaskulinizuje schematy rządzące kinem rozrywkowym, a jego reżyser – Ridley Scott – igra z przyzwyczajeniami żądnych akcji widzów. Niespieszna narracja pozwala na chłonięcie klaustrofobicznego klimatu, mnożąc pytania dotyczące nieprzyjaznego środowiska wykreowanego w filmie. Doskonała scenografia oraz efekty specjalne mogły liczyć na przychylność Akademii, ale ponadczasowy wymiar scenariusza Dana O'Bannona, kopalnia niuansów i niepokój zasiany w podświadomości publiczności nie przyniosły należytych wyróżnień.

Warsztatowa sprawność, perfekcyjna znajomość języka kina, a także forma i treść, które przecierają nowe szlaki, którymi mogą charakteryzować się produkcje innych mistrzów kina gatunkowego również nierzadko pozostają niezauważone. Filmy Alfreda Hitchcocka były stałymi bywalcami na ceremoniach oscarowych, niekiedy odnosząc wielkie sukcesy („Rebeka”), jednakże późniejsze śmiałe obrazy, które zmieniały historię srebrnego ekranu nie mogły liczyć na zakwalifikowanie do grona najlepszych filmów danego roku („Zawrót głowy”, „Psychoza”). Podobny los spotyka obecnie Davida Finchera – ten genialny współczesny reżyser najbliżej podboju gali był w 2011 roku wraz ze swoim „The Social Network”. Akademicy woleli jednak docenić Toma Hoopera i jego grzeczniejsze oraz bardziej klasyczne podejście do dramatu biograficznego w postaci „Jak zostać królem”. Nawet na zbliżenie się do tego sukcesu nie mogły liczyć doskonale skrojone, kultowe już dzieła amerykańskiego twórcy, takie jak „Siedem”, „Podziemny krąg” lub „Zodiak”. Do największych kontrowersji ostatnich kilkunastu lat zdecydowanie trzeba zaliczyć także brak nominacji dla „Mrocznego RycerzaChristophera Nolana. Miłośnicy batmanowskiego cyklu nigdy nie zapomną i nie wybaczą, iż przełomowa komiksowa adaptacja nie dostała szansy, aby powalczyć o tytuł najlepszego filmu 2008 roku.

Radar_04.jpg

Kilka z powyższych przykładów wskazuje, że osoby decyzyjne – cyklicznie wyróżniające nowe dzieła z puli ostatnich 12. miesięcy – mogą również nie dostrzegać wagi popkulturowego fenomenu, który objawił się na kinowych ekranach. Siła, z jaką te produkcje odcisnęły się w świadomości widzów oraz ich realny wpływ na przemysł lub trendy filmowe są nierzadko możliwe do zbadania dopiero po latach od premiery. Te rewolucyjne dokonania w zakresie sztuki ruchomych obrazów są otoczone fanowską miłością oraz szacunkiem współczesnej krytyki, ale nie wianuszkiem zasłużonych nagród. Do tego grona bezwzględnie powinno się wliczyć „Łowcę androidów” w reżyserii Ridleya Scotta, „Matrix” sióstr Wachowskich, a przede wszystkim – „2001: Odyseję kosmiczną”. Arcydzieło Stanleya Kubricka to filmowy monument (choć bardziej odpowiednim określeniem wydaje się „monolit”), będący jedną z nielicznych produkcji, w których imponujący rozmach inscenizacyjny jest integralną częścią wielopoziomowego traktatu na temat postępu oraz jego nieuniknionych konsekwencji. Ewolucja, istota człowieka w bezmiarze wszechświata, filary cywilizacyjne – wydawać by się mogło, iż po ponad pół wieku napisano i powiedziano o tym filmie już wszystko, a jednak zaprasza on wciąż nowe pokolenia do ponownej analizy. Epokowy obraz, który od momentu premiery nie zestarzał się nawet odrobinę. W ramach ciekawostki warto dodać, iż przyniósł on jednemu z najwybitniejszych reżyserów w historii jedynego Oscara w karierze… w dziedzinie efektów specjalnych.

Dla pełnej uczciwości – należy przyznać, że Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej staje się bardziej progresywna i otwiera się na kino gatunkowe, czego przykładem może być „Incepcja”, „Mad Max: Na drodze gniewu” lub „Uciekaj!”. Miejmy nadzieję, iż przykłady te będą się mnożyć, co zaowocuje większą różnorodnością oraz filmowymi kontrastami w walce o złotego rycerzyka. Dla jednych coroczna ceremonia to festiwal próżności, a dla innych święto i celebracja kina – niezależnie od podejścia ta gala wciąż budzi żywe emocje, stając się kolejnym pretekstem do dyskusji o poziomie współczesnej kinematografii.

Jakie są Wasze opinie? Które wybitne dzieła zostały pominięte w nominacjach do tytułu najlepszego filmu roku? Zapraszam do sekcji komentarzy!

zdj. Universal Pictures / Disney / Warner Bros.