Silver Surfer to kultowa postać z komiksów Marvela, która na dziś nie pojawiła się w Marvel Cinematic Universe, a przez to nie specjalnie istnieje w umysłach ludzi tak jak Iron Man czy Thor. Mimo to Egmont odważnie wrzuca na nasz rynek kolejny komiks o kosmicznym bohaterze, prawdopodobnie jeden z najbardziej nowatorskich w ostatni czasie. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.
Ogromnie doceniam fakt, że wydawnictwo Egmont sięga w swojej serii Marvel Classic do komiksów, które wydane były nie tak dawno, bo w serii Marvel Now. Ta swoją premierę miała 10 lat temu, a 7 lat temu Egmont zaczął wydawać te komiksy w formie trade’ów w Polsce. Wtedy jednak nie wszystkie historie znalazły się w kalendarzu wydawniczym, a dziś jest świetny czas, by zaproponować je czytelnikom w twardej oprawie. Tak było z absolutnie rewelacyjnymi „Lepszymi wrogami Spider-Mana” oraz z równie udanym „Daredevilem”. „Silver Surfer” to kolejne dzieło z Marvel Now, autorstwa Dana Slotta. Komiks nietypowy, mocno oldschoolowy i nie dla wszystkich. Ale jednocześnie stawia na humor i łatwość w dostarczaniu ogromu emocji.
Dziś z perspektywy czasu wypada mocno docenić Marvel Now. Seria ta w Domu Pomysłów była wybitna i nawet obecny dziś Marvel Fresh nie może temu dorównać. Wymienić warto choćby „Thora” Jasona Aarona, „Avengersów” Jonathana Hickmana, szalonego „Superior Spider-Mana” Dana Slotta, nowych „X-Menów” Briana Michaela Bendisa. To w Marvel Now zadebiutowały również serie „Ms Marvel”, czy „Hawkeye”, na podstawie których niedawno Disney+ nakręcił swoje seriale. Nie dziwię się więc Egmontowi, który wydając trzy a czasem nawet cztery komiksy z tej serii miesięcznie, nie znalazł miejsca dla „Silver Surfera”. Bo mimo wszystko to postać mocno odklejona od rzeczywistości, a jednocześnie jego przygody są bardziej odjechane i szalone, niż w „Strażnikach galaktyki”.
To chyba idealne porównanie – jeśli uważasz, że „Silver Surfer” to komiks, który Ci się spodoba, to mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się czytając przygody Groota i spółki. Mało tego, gdy zaczniecie szukać w sieci informacji o tym komiksie, to szybko natkniecie się na informację, że jeden z zeszytów (a dokładnie nr 11) otrzymał nagrodę Einsera. Jest on totalnie szalony i bardzo nietypowo narysowany (polecam odkryć Wam to samemu), ale całkowicie nie dziwię się, że został tak mocno doceniony przez komisję. Pytanie więc, w jaki sposób ocenić takie dzieło? Czy to naprawdę najlepszy komiks Marvela ostatniego dziesięciolecia?
Być może tak. Ja jednak podchodzę do niego z nieco większą rezerwą. Wspominałem już wcześniej, ale „Silver Surfer” to mimo wszystko pozycja dla bardzo wąskiego grona odbiorców. Po pierwsze – musicie znać i rozumieć tytułową postać. Wiedzieć, czym się zajmuje i jakie czekają go przygody. Po drugie – powinniście być odpowiednio znieczuleni na „dziwności”, jakie oferuje Dan Slott, w kolejnych zeszytach. W końcu po trzecie – polubić mocno oldschoolową oprawę wizualną. Styl przypomina tutaj lata 80. i 90. ubiegłego wieku, mimo że tworzono go grubo 20 lat później. Kolory są wyblakłe, bohaterowie często mocno niewyraźni, a i same obrazki często wyglądają dość niedbale i nieprzyjemnie. Należy jednak zrozumieć, że taki był celowy zabieg Michaela i Laury Allred, odpowiedzialnych za wizualną oprawę.
Celowo najmniej wspominam o fabule komiksu, gdyż przynajmniej w ogólnym opisie nie jest ona specjalnie skomplikowana. Na drodze głównego bohatera staje bowiem mieszkanka Ziemi – Dawn Greenwood, z którą postanawia wspólnie zwiedzić wszechświat. Ich przygody są w wielu momentach mocno niezależne, zeszyty opowiadają odrębne historie, lepsze i gorsze, a między Surferem a Dawn rozwija się pewna więź. To typowa przygodówka, dziejąca się z dala od głównego uniwersum Marvela, a z każdym kolejnym tomem Dawn odgrywa w tej historii coraz większą rolę. Mało tego – zaczynałem mieć wrażenie, że mimo tytułowego bohatera, to Dawn u Dana Slotta od początku gra pierwsze skrzypce i jej towarzyszem jest Surfer.
Siłą scenariusza jest odwaga autora, który miał pełne pole do popisu w kreowaniu przygód pary bohaterów. Dawn i Surfer trafiają na dziwaczne planety, zamieszkałe przez jeszcze bardziej dziwacznych mieszkańców, nie brakuje też Galactusa i wątków z nim związanych. Co ważne – tempo jest szybkie, dialogi nie są sztucznie przeciągane i czuć, że autor w trakcie tworzenia tych historii miał ogromną frajdę, bawiąc się formą, stylem i autorskimi pomysłami.
Podsumowanie
W 2023 roku Egmont wyda drugi tom „Silver Surfera” i tak cały run Dana Slotta będziecie mogli mieć na półce. Ale przestrzegam – to komiks tylko dla fanów kosmicznej części Marvela. Odjechany, w wielu momentach szalony, czasem przegięty i zabawny, ale trzyma się z dala od „przyziemnych” problemów superbohaterów. Wierzę, że Wam się spodoba i dacie mu szansę. Szczególnie, gdy często narzekacie, że komiksy superhero są takie same i niczym się nie wyróżniają. „Silver Surfer” Dana Slota zdecydowanie taki nie jest.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Dan Slott |
Rysunki |
Michael Allred, Laura Allred |
Oprawa |
twarda |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
360 |
Tłumaczenie |
Jacek Żuławnik |
Data premiery |
28 września 2022 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / Marvel