„Star Wars: The Bad Batch” – recenzja premierowego odcinka. Bękarty wojny (klonów)

Z tegorocznym Dniem Star Wars zbiegła się premiera najnowszej animacji Dave'a Filoniego, osadzonej w odległej, odległej galaktyce. Jak sprawdza się „Star Wars: The Bad Batch”, czyli wyczekiwana przez fanów kontynuacja kultowych „Wojen Klonów”? Sprawdźcie naszą recenzję pierwszego odcinka nowego cyklu.

Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzimy, że streaming stał się nowym domem dla gwiezdnej sagi. Choć Lucasfilm obiecuje kolejne kinowe widowiska, do odległej galaktyki w najbliższych latach najczęściej zaglądać będziemy dzięki przeróżnym widowiskom debiutującym na platformie Disney+. Obok kolejnego sezonu „The Mandalorian” i szeregu spin-offów poświęconych między innymi Bobie Fettowi i Ahsoce Tano, fani wypatrują między innymi zapowiedzianego na przyszły rok powrotu Ewana McGregora jako mistrza Jedi Obi-Wana Kenobiego. Telewizyjne „współdzielone uniwersum” Lucasfilmu rozrasta się więc ponadprzeciętnie, zaś między kolejnymi produkcjami pojawiają się coraz to gęstsze powiązania.

Lucasfilm zacieśnia wątki w swoim uniwersum „Star Wars

Nie inaczej jest w przypadku „The Bad Batch”, najnowszej serii animowanej Dave'a Filoniego, współtwórcy zwieńczonych w ubiegłym roku „Wojen Klonów”. Jeszcze w ciągu pierwszych pięciu minut nowego serialu dochodzi do przecięcia ścieżki z bohaterem innej gwiezdnowojennej animacji. Głównych bohaterów, grupę klonów-renegatów, pozornych genetycznych niewypałów z Kamino, też mieliśmy już okazję poznać. Clone Force 99 wprowadzono do galaktyki za pomocą ostatniego sezonu „Wojen Klonów”, którego „The Bad Batch” jest bezpośrednim sequelem. Powiązanie z serią-matką potęguje fakt, że kolejny serial rozpoczyna się znajomą kartą tytułową, wypaloną dopiero na oczach widzów w odnowiony logotyp. Nie brakuje innych odniesień. Odcinek rozpoczyna się od znanego z „Wojen Klonów” montażu wieści z frontu odczytanych głosem admirała Wullfa Yularena. Podobieństwa znalazły się tu jednak nie tylko po to, by hołdować fanowskiej nostalgii, a wspomóc następujące wkrótce różnicowanie.

Bohaterowie serialu Star Wars The Bad Batch

„The Bad Batch” rozpoczyna się w punkcie przecięcia wielu niekinowych opowieści nowego kanonu – w momencie wykonania niesławnego Rozkazu 66. Pozornie wadliwa genetyka głównych bohaterów pozwoliła im na zachowanie wolnej woli wobec eksterminacji Jedi, toteż do oddziału dołączamy na chwilę przed tym, jak wiara żołnierzy we własną pozycję w bezsensownej wojnie z Separatystami zostanie wystawiona na największą próbę. Niekompletne programowanie, które przekłada się na luźne podejście do przestrzegania wojskowych procedur, wkrótce przykuwa uwagę admirała (jeszcze nie Wielkiego Moffa) Tarkina, dokonującego ewaluacji armii klonów w dobie powojennej. W pierwszym odcinku, tak jak zresztą w samym finale „Zemsty Sithów”, wszystko dzieje się bardzo szybko. Domniemany przewrót Jedi i jego tragiczne konsekwencje rozgrywają się w większości za plecami narracji, Palpatine szybko obala Republikę i na jej fundamentach proklamuje swoje Galaktyczne Imperium. Jako fani wiemy dobrze, co stanie się dalej, ale i tak możemy być z początku nieco zdezorientowani. Ale może o to chodzi. Wszak najbardziej zdezorientowany tak nagłym zobojętnieniem współtowarzyszy z okopów i samym politycznym przewrotem jest sam Oddział 99.

Okres w gwiezdnowojennym kanonie, którego dalszą eksplorację obiecuje „The Bad Batch”, nie na darmo postrzega się jako jeden z najbardziej intrygujących. Choć zwłaszcza w komiksach nie brakuje opowieści podejmujących kształtujące się jeszcze Imperium, opowieści obejmujące najwcześniejsze dzieje galaktycznej dyktatury w ujęciu żołnierzy-klonów to wciąż rzadkość. W tym kontekście niektórzy fani „Star Wars” mogą spotkać się z początku z pewnym rozczarowaniem. Nie będziemy spoilerować, toteż powiedzmy tylko, że Clone Force 99 niedługo pozostaje po stronie moralnej dwuznaczności, jaką niesie ze sobą służba w szeregach powojennej armii klonów. W konsekwencji bohaterowie szybko opuszczają obiecujące miejsce za kulisami nowego Imperium i stają się w gruncie rzeczy kolejną odmianą rebeliantów. Prędzej czy później stać się to musiało, ale i tak szkoda, że tak szybko.

Star Wars: The Bad Batch”, czyli kolejna udana produkcja w kanonie

Główni bohaterowie serialu Star Wars The Bad Batch

W pozostałym zakresie premierowy odcinek to kolejne niemal wzorowe przedsięwzięcie Lucasfilmu. Ponad godzinny pierwszy rozdział biegnie szybko, ściąga wiele znajomych twarzy odległej galaktyki, wprowadza szereg nowych, a te, które poznaliśmy w poprzedniej serii po łebkach, odpowiednio rozwija i pogłębia. Grupa tytułowych komandosów, pośród których znaleźli się skonfliktowany dowódca z kręgosłupem moralnym i przerośnięty narwaniec o złotym sercu oraz genialny taktyk i straumatyzowany cyborg, to przeważnie udany i obiecujący, jakkolwiek nieco ograny remiks osobowości. Rysuje się tu też wyraźny podział na pierwszy i drugi plan oraz na rolę w kreowaniu narracji. Dodajmy też, że najbardziej obiecującym, nowym nabytkiem z pierwszej godziny jest Omega – żeński klon z Kamino, którego niezwykłe zdolności pozostają na ten moment fabularną tajemnicą, choć niejeden z widzów z pewnością wyrobi sobie do napisów końcowych odpowiedną teorię. Dodajmy też, gwoli formalności, bo po zwiastunach wiadomo było, że Lucasfilm nie szczędzi środków na rozwijanie oprawy swoich animacji, że „The Bad Batch” wygląda i brzmi znakomicie. Od strony stylu „Wojny Klonów” otrzymały godnego następcę. Choć brakuje tu jeszcze widowiskowych akcji na miarę finałowych odcinków poprzedniej serii, „The Bad Batch” pokazuje cyfrową wersję odległej galaktyki w odmianie żywszej i bardziej szczegółowej niż kiedykolwiek dotąd.

Podsumowanie

Pierwszy odcinek pozostawi nas z innymi pytaniami, niż moglibyśmy spodziewać się po zaledwie jednej godzinie. Choć za szybko rozliczono się tu z motywami zapowiadanymi w zwiastunach, nowa przygoda wydaje się obiecująca i mocno nieprzewidywalna. To powiedziawszy, w kolejnych tygodniach nadarzy się zapewne niejedna okazja, by spotkać starych znajomych, zobaczyć nowe planety i obejrzeć, jak w formie animowanej rysują się zręby nowego galaktycznego systemu. Najbardziej intryguje pytanie, jak klony poradzą sobie z wybiciem ponad własne programowanie i udowodnieniem, że w istocie daleko im do automatów pozostałych w armii po czystce Jedi (a to wyraźny motyw tego odcinka). Co ciekawe, Lucasfilm wciąż nie potwierdził, czy „The Bad Batch” okaże się serią limitowaną, czy wielosezonową. Z pierwszego odcinka dowiedzieliśmy się, że potencjału w uniwersum z pewnością nie brakuje.

Ocena pierwszego odcinka: 4+/6

Zdj. Disney