„Świt X. X-Men” tom 1 – recenzja komiksu. Dynastia Mutantów

Z serią „X-Men” autorstwa Jonathana Hickmana mam jeden problem. To historia tak dobra, tak dojrzała i tak nieoczywista, że wręcz nie pasuje do Marvel Fresh. Jednocześnie zostawia daleko w tyle większość dotychczasowych historii, jakie czytałem o Mutantach, a dodatkowo obawiam się, że długo nikt jej nie dorówna. Zapraszamy do lektury recenzji.

Hickman definiuje X-Menów na nowo. Miałem okazję przeczytać kilkadziesiąt historii o X-Menach wydanych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat i żaden inny scenarzysta nie podszedł do ich historii w tak błyskotliwy, a jednocześnie racjonalny i logiczny sposób. U Hickmana wszystko wydaje się proste, co tworzy pewien paradoks, bo scenariusz sam w sobie łatwy w odbiorze nie jest. Jednak jak dobrze zdajecie sobie sprawę, każda historia tworzona przez tego amerykańskiego scenarzystę jest pewnego rodzaju intelektualnym wyzwaniem. Hickman nie podaje rozwiązań na tacy, nie pisze kolejnych zeszytów w przystępny, łopatologiczny sposób. Od czytelnika wymaga uważności, skupienia, ale jednocześnie pamięta o dodatkowych wstawkach poza kolejnymi kadrami, które pomagają w zrozumieniu tego, co chce przekazać.

„Świt X. X-Men” to po części kontynuacja komiksu „Ród X/Potęgi X”, ale nie do końca. W recenzowanym „Ród X/Potęgi X” Hickman bawił się kilkoma liniami czasowymi, starając się pokazać, w jaki sposób Mutanci będą ewoluować przez kolejne setki i tysiące lat. „Świt X. X-Men” skupia się z kolei tylko na tej pierwszej, aktualnej linii czasowej. Główni bohaterowie są zgodni, jak nigdy dotąd. Xavier w końcu dał im to, czego potrzebowali od lat, czyli bezpieczeństwo ponad podziałami. Mutanci zaczynają coraz lepiej rozumieć, że są przyszłością ludzkości i to oni prędzej czy później zdominują planetę. Jak nigdy dotąd tworzą zwartą, pewną siebie grupę zamieszkującą wyspę Krakoa, będącą ich własnością.

Pierwszy tom „Świt X. X-Men” składa się łącznie z ośmiu zeszytów. Zaskoczyła mnie ich konstrukcja, bowiem są one dość niezależne i nieznacznie ze sobą powiązane. Nie ma tutaj wielkich cliffhangerów, przesadnej ciągłości, a główny wątek przewija się gdzieś w tle. Każdy zeszyt wygląda bowiem jak osobny odcinek serialu „Dynastia Mutantów”, w którym bohaterowie mierzą się z przeróżnymi problemami. Niektóre pomysły Hickmana są szalone i odjechane, inne z kolei niesamowicie realistyczne i prawdziwe. Ten dysonans pokazuje, jak bogate są obecne losy X-Menów i jak wiele da się z nich dzisiaj wyciągnąć.

Świt X X-Men. Tom 1 plansza z komiksu-min.jpg

Moim faworytem jest zeszyt czwarty zatytułowany „Geoekonomia”, w którym to Xavier, Magneto i Apocalypse przybywają do Davos w Szwajcarii na szczyt światowego forum ekonomicznego, gdzie spotykają się z wysłannikami USA, Chin, Europy i Wakandy. Wybornie poprowadzony wątek i negocjacje przy wielkim stole, gdzie Mutanci po raz kolejny pokazują ogromną siłę i przewagę, jaką mają nad ludźmi. Całość do tego jest idealnie narysowana przez Leinila Francisa Yu, z masą zbliżeń na twarze przerażonych delegatów. Równie mocne wrażenie zrobił na mnie zeszyt siódmy pt. „Życie i śmierć”, w którym Scott i Kurt rozważają nad sensem istnienia i zmieniającym wszystko wątkiem „odradzania się” Mutantów. Przejmująca historia, którą do góry nogami przewraca z kolei dodatkowy, ósmy zeszyt „Giant-Size: X-Men: Jean Grey & Emma Frost”, pozostawiający czytelnika z masą pytań.

Jako fan Jonathana Hickmana ogromnie cieszę się, że Marvel zaufał mu na tyle, by oddać w jego ręce władanie nad serią „X-Men”. Mam jednak obawę, że jego run tak bardzo różni się od poprzednich (choćby Briana Michaela Bendisa, czy Michaela Rosenberga), że sporej grupie czytelników zwyczajnie może nie podejść. To nie jest rozrywkowy komiks dla nastolatków, pełen żartów i gagów. Hickman do Mutantów podchodzi z należytym szacunkiem, którego w jego historii brakuje gatunkowi ludzkiemu. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu ta dość zuchwała i wyniosła historia nie przypadnie do gustu. Ja jednak uwielbiam tego typu historie, które nie tylko zmuszą szare komórki do pracy, ale też sprawiają, że z przyjemnością przeczytam „Ród X/Potęgi X” jeszcze raz, bo mam wrażenie, że oba te komiksy fantastycznie się uzupełniają.

Podsumowanie  

„Świt X. X-Men” to najlepsze, co spotkało Mutantów od wielu lat. To komiks, który możecie zacząć czytać, gdy nie mieliście wcześniej styczności z X-Menami, ale czujcie się ostrzeżeni – to nie jest łatwa historia. Hickman podchodzi do Mutantów tak, jak jeszcze prawdopodobnie żaden inny scenarzysta. W końcu są to bohaterowie (a może antybohaterowie?), którzy wzbudzają respekt i szacunek. Uwielbiam ich w takim wydaniu i czekam na kolejne tomy.

Oceny końcowe komiksu „Świt X. X-Men” tom 1

5+
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum. 

Specyfikacja

Scenariusz

Jonathan Hickman

Rysunki

Leinil Francis Yu, Russell Dauterman

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

240

Tłumaczenie

Marek Starosta

Data premiery

22 marca 2023

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel