W oczekiwaniu na DOMINION: „Jurassic World: Upadłe królestwo” – recenzja filmu. Nawiedzony dwór

Czas płynie nieubłaganie, odrywamy kolejne kartki z kalendarza… Jesteśmy coraz bliżej całkowitej dominacji prehistorycznych gadów w czasach współczesnych. „Jurassic World: Dominion” zadebiutuje na polskich ekranach kinowych 10.06.2022 roku, czyli już za niecały tydzień. W ramach naszej miniserii – W oczekiwaniu na DOMINION – odświeżamy wrażenia z dwóch poprzednich części cyklu, by zwarci i gotowi wybrać się na ostateczne starcie… Bez przydługiego wstępu zapraszam do zapoznania się z recenzją filmu „Jurassic World: Upadłe królestwo”.

Główną oś scenariusza do „Jurassic World” w reżyserii Colina Trevorrowa stanowi w pełni operacyjny park z dinozaurami oraz refleksja, iż w świecie przedstawionym filmu, wskrzeszone po 65. milionach lat zwierzęta, nie wywierają już na nikim wrażenia. W tym celu naukowcy pracujący dla tytułowego ogrodu zoologicznego, zaprojektowali nową „atrakcję” – Indominusa Rexa, będącego koktajlem genetycznym kilku innych, groźnych gadów. Idea stojąca za stworzeniem tego wyjątkowo niebezpiecznego zwierzęcia jest niewydumana i pada z ust Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) w pierwszym akcie filmu – „większy, głośniejszy, z większą ilością zębów”. Ta łopatologiczna receptura jak ulał pasuje do powszechnie znanej taktyki produkowania sequeli. Trudno jednak dziwić się takiemu podejściu, gdyż jest ono bezsprzecznie logiczne – jeżeli coś sprawdziło się za pierwszym razem (czyt. przyniosło pieniądze), to należy dać widzom tego więcej. W 2015 roku obraz Trevorrowa uplasował się na trzecim miejscu najlepiej zarabiających filmów wszech czasów (kilka miesięcy później został zepchnięty z podium przez premierę siódmego epizodu „Gwiezdnych wojen”), nic zatem szokującego w tym, że producenci uznali, iż są na właściwej ścieżce. „Jurassic World: Upadłe królestwo” to kontynuacja, która nie stanowi usprawnienia względem poprzednika – może jest i „więcej”, i „głośniej”, ale przy okazji również bardziej pretekstowo i niedorzeczniej.

Na stołku reżyserskim zasiadł tym razem Juan Antonio Bayona, odpowiedzialny choćby za wyborny „Sierociniec” lub „Niemożliwe” z Naomi Watts w roli głównej. Hiszpański artysta pręży się, wykorzystując wszystkie znane mu warsztatowe sztuczki, by wymanewrować ze scenariuszowych mielizn, lecz niestety – jego statek orze po dnie. Motywem przewodnim jest próba uratowania dinozaurów przed ponownym wyginięciem – nieoczekiwanie okazuje się, że na Isla Nublar znajduje się aktywny wulkan, którego erupcja grozi całkowitym unicestwieniem wszelkiego życia na wyspie. Claire, znana z pierwszej odsłony jako chłodna kapitalistka, przywdziewa ciuszki aktywistki, szukając każdej możliwej pomocy dla ochrony tych zwierząt. Wsparcie znajduje w majątku Benjamina Lockwooda (James Cromwell), czyli dawnego wspólnika Johna Hammonda, z którym to poróżniła go moralna problematyka w kwestii klonowania. Do misji głównej bohaterki przyłącza się znany publiczności Owen Grady (Chris Pratt) oraz dwójka nowych postaci – Zia (Daniella Pineda) i Franklin (irytujący Justice Smith). Pozostali członkowie operacji, teoretycznie pracujący dla Lockwooda, mogą mieć jednak nieczyste intencje, a przetransportowanie dinozaurów do znajdującego się na innej wyspie Sanktuarium, stanowi jedynie zasłonę dymną.

Fallen_02.jpg

Prawdopodobnie powyższy, skrócony opis punktu wyjściowego „Upadłego królestwa” nie jest w stanie oddać wątpliwej siły dyskusyjnych rozwiązań fabularnych, mnożących się z każdym kwadransem seansu. Colin Trevorrow, pełniący funkcję producenta i współscenarzysty projektu, wielokrotnie powtarzał w wywiadach, iż zależy mu na sprowadzeniu filmowych prehistorycznych gadów na kontynent. Wypowiedzi te w połączeniu z wątkami widowiska obnażają brak serca i solidnych fundamentów dla opowiedzenia zwięzłej, ekscytującej opowieści, redukując ją do pomostowego narzędzia, czyli pretekstu dla „większej” wartości. Potencjalnie, zagadnienia, takie jak widmo zagrożenia naturalnego, nielegalny handel dziką zwierzyną czy konsekwencje rozwoju eksperymentów genetycznych mogą stanowić elementy składowe porywającej i ważkiej przypowieści w szatach letniego, kinowego widowiska. Wątki osadzone w mało konsekwentnej rzeczywistości, zaludnionej przez mało precyzyjnie naszkicowanych bohaterów nie mają jednak szans wzbudzić większych emocji, nawet z dobrowolnie i wysoko zawieszoną niewiarą. Przyjęta w cyklu „Jurassic World” taktyka budowania świata jest zabójcza dla kinowego doświadczenia. Kreatywność twórców ogranicza się (PONOWNIE!) do zasiania pomysłów, mogących urozmaicić rozrywkę, ale dyskusyjność tych konceptów i upartość w tanim nawiązywaniu do spielbergowskiego klasyka marginalizuje to, za co widzowie pokochali tę serię. Brakuje tu zachwytu i zdumienia; siła doznań związanych z dotknięciem niemożliwego jest znikoma, a przepych szkodzi suspensowi. Owszem, aktorzy starają się przedstawiać bohaterów zachwyconych i zdumionych, ale dla publiczności uczucia te wypływają ze źródła nieznajdującego się w emocjonalnej warstwie tego filmu, oddziałując negatywnie na immersję, nachalnie i bez wyczucia grając na nostalgii widza.

Jurassic World: Upadłe królestwo” powiela większość problemów, z którymi zmagała się poprzednia odsłona serii i dorzuca do całkowitej puli kilka nowych. Produkcji tej może bronić zaledwie parę aspektów – Juan Antonio Bayona nadał jej wyrazisty wizualny styl, z czym nie poradził sobie wcześniej Trevorrow i jest to zdecydowanie największy odnotowany progres. Dodatkowo – Hiszpan wzbogacił mało prawdopodobne sceny akcji pomysłową inscenizacją, która pomaga przetrwać turbulencje doświadczane podczas seansu. Aktorzy również walczą o autentyczność swoich kreskówkowych bohaterów, jednakże po raz kolejny jest to nierówna walka ze słabo napisanym tekstem – a warto zaznaczyć, iż do obsady dołączył Rafe Spall, Toby Jones, Ted Levine, czy wspomniany wcześniej James Cromwell. Nawet będąc w pełni świadom przyjętej konwencji i jej gatunkowych założeń, przedstawiana w filmie historia nie jest wiarygodna, przez co łatwo traci ona uwagę i zaangażowanie widza. Eksplorując jurajski świat pewnie nie spodziewacie się i nie życzycie sobie ujrzeć dinozaury ganiające się po starym domostwie w środku kalifornijskiego lasu… Twórcom tego blockbustera trzeba jednak przyznać, iż dotrzymali obietnicy – zawarty w tytule „Upadek” istotnie nastąpił.

Ocena filmu „Jurassic World: Upadłe królestwo”: 2+/6

zdj. Universal Pictures