Dziś przedwojenne kino polskie kojarzy się głównie z pełnymi czaru i humoru komediami muzycznymi. Lecz zabawne sytuacje i wpadające w ucho piosenki rodem z „Pawła i Gawła”, „Piętra wyżej” czy „Zapomnianej melodii” nie są wszystkim, co twórcy oferowali wówczas widzom. W okresie dwudziestolecia międzywojennego powstawały również filmy bliskie społeczeństwu i odzwierciedlające dręczące je problemy. Jednym z nich był omówiony wcześniej dramat Mieczysława Krawicza pt. „Skłamałam”, a tym razem chciałbym przypomnieć poruszający obraz, jakim jest „Wyrok życia”.
Chęć przekierowania uwagi na inne produkcje i wskazania, że przedwojenny film polski to nie tylko taniec i muzyka, towarzyszyła również ówczesnym recenzentom. Jeden z nich w styczniu 1934 roku napisał na łamach tygodnika „Kino”:
Okazuje się, że można zrobić film polski, dobry film, bez naleciałości rewjowo-kabaretowych, bez gruboskórnych szmoncesów (dowcip lub skecz w nurcie tzw. humoru żydowskiego - dop. KŚ), bez dancingu i nieodzownego tańca z „wygibaniem”, bez garsonjery i w garsjonerze tej kanapy, bez operetkowych apaszy i szpiegów, którychby dziecko odkryło. (...) „Wyrok życia” na ekranie jest zarazem wyrokiem życia dla polskiego filmu - filmu, który dotychczas wegetował, a przed którym wreszcie otwarły się szersze horyzonty.
Grudzień 1933 roku był pewnie ważnym miesiącem dla autora powyższych słów. Niemalże w tym samym momencie, co „Wyrok życia” Juliusza Gardana, do kin trafiła również „Prokurator Alicja Horn”, której główny bohater w przeszłości dopuścił się gwałtu na nieletniej, a już na początku filmu zobowiązał się do porywania młodych kobiet. O ile drugi z wymienionych obrazów przetrwał do naszych czasów jedynie we fragmentach, o tyle dzieło Gardana spotkał inny los i dziś możemy niemal w całości poznać tragiczne losy młodej dziewczyny o imieniu Jadzia.
Jadzia miała pracę, która może i nie pozwalała jej na swobodne zakupy, ale dzięki niej mogła chociaż opłacać czynsz za kącik mieszkalny w jednej z krakowskich kamienic. Dziewczyna miała też pomysł na dalsze życie i popołudniami przygotowywała się do kursu pielęgniarskiego. W pewnym momencie w jej życiu pojawił się mężczyzna. Dla niego był to przelotny romans z nieznajomą poznaną w pociągu. Dla niej to spotkanie stało się punktem zwrotnym w życiu. Wspólnie spędzona noc (należy dodać, że wymuszona przez niego) zaowocowała doskwierająca bohaterce pustką oraz nieplanowaną ciążą. Trudności zaczęły narastać i w konsekwencji Jadzia straciła kolejno pracę, dach nad głową i sens życia. Nikt nie chciał pomóc samotnej, bezdomnej i ciężarnej kobiecie. Zainteresowano się nią dopiero po śmierci jej potomka. Dziewczyna została oskarżona o dzieciobójstwo i tylko jedno dzieliło ją od szafotu – nieoczekiwana pomoc ze strony ambitnej i pełnej empatii pani adwokat.
Scenarzystka Maria Morozowicz-Szczepkowska i reżyser Juliusz Gardan nie tylko przedstawili poruszające losy młodej kobiety i interesujące zmagania emancypantki, która do świata palestry wprowadziła żeńską perspektywę na kwestie społeczne. Twórcy zaprezentowali tu również mało przyjemny obraz społeczeństwa. Obraz namalowany pesymizmem, znieczulicą i fałszem. Za frazesami o cudzie macierzyństwa i błogosławieństwie, jakim są dzieci, nie idzie realna pomoc dla nieletnich ofiar przemocy domowej lub wsparcie dla ludzi postrzegających potomstwo jako kolejne „gęby do żarcia”. Mało tego, samo życie ludzkie i zasądzony dla niego kres dla ogółu są jedynie sensacją dnia, specyficzną ucztą dla złaknionych wieści o czyjejś tragedii. W tym świecie młoda i samotna matka może liczyć niemal wyłącznie na odrzucenie i oceniające spojrzenia.

Co ważne, główna bohaterka nie jest wyłącznie chodzącą przestrogą czy tubą, przy pomocy której wygłasza się określone komentarze społeczne. To kobieta z krwi i kości, postać wiarygodna psychologicznie i świetnie wykreowana przez Jadwigę Andrzejewską. Aktorka miała już za sobą sukces na teatralnych deskach, ale rola w „Wyroku życia” była jej debiutem na srebrnym ekranie. Podczas jednego z wywiadów Andrzejewska, zapytana o to, czy jest zadowolona ze swojego występu, odpowiedziała:
I tak, i nie. Chciałam, żeby było lepiej (...). Ale to przecież mój pierwszy film. Wiele się nauczyłam, dużo zrozumiałam.
W ten dość pokorny sposób została oceniona fenomenalna kreacja, którą śmiało mogę nazwać jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) w filmografii aktorki. Występ ten otworzył dla niej wiele drzwi – nie tylko w kraju, ale również za granicą. Trzeba przecież przypomnieć, że Andrzejewska powtórzyła swoją rolę we francuskim remake’u „Wyroku życia” („Femmes” z 1937 roku). Doświadczenie zdobyte w filmie Gardana z pewnością pomogło jej w innych popisach na ekranie. W 1938 do kin trafiły „Kobiety nad przepaścią” i „Strachy”. W pierwszym z wymienionych z powodzeniem wcieliła się w agentkę Policji kobiecej, a w drugim równie udanie zagrała wyniszczoną psychicznie i fizycznie przyjaciółkę głównej bohaterki. Zawodzi za to Irena Eichlerówna, czyli ekranowa obrończyni protagonistki. Jej gra była mocno nierówna, a blask bijący od Andrzejewskiej rzucał światło na wszelkie niedociągnięcia Eichlerówny.
Przypominając „Wyrok życia” nie można nie wspomnieć o religijnej symbolice tego filmu. Twórcy chętnie odwoływali się do chrześcijańskich motywów, ale nie zawsze wydźwięk scen był zgodny z charakterem poszczególnych fragmentów Biblii. O ile obmycie rąk po wydaniu wyroku nie różniło się w wymowie, to już inne momenty tak. Ciekawie wypadł tu motyw raju, kuszenia i owocu. Tym razem owoc (być może chęć dosłowności zastąpiła potrzeba dalszych zmian i zamiast jabłka pojawiła się pomarańcza) „Ewie” przekazał „Adam”. On też, niczym wąż, kusił ją przy drzewie, gdzie nastąpiło również skonsumowanie owocu, a na końcu Ewa została wypędzona z pracy i mieszkania. Zmuszono ją do opuszczenia miejsc, które był niczym raj w porównaniu do piekła, w jakim się później znalazła. Interesująco wypadła także scena wędrówki poprzedzającej poród w oborze. Morozowicz-Szczepkowska i Gardan zdają się niemal wprost pytać czy wierzących wciąż cechuje chrześcijańskie miłosierdzie wobec bliźniego. Mijany przez osamotnioną Jadzię krucyfiks może być zarówno komentarzem na temat powierzchownej religijności, ale też bolesnym przypomnieniem – każdy sam niesie swój krzyż.
Trzeba też zaznaczyć, że wizualna potęga „Wyroku życia” nie wywodzi się jedynie z religijnych odniesień. Poza scenami nawiązującymi do Biblii, jest też tu wiele fragmentów wybijających się ponad standardy polskiego kina (nie tylko przedwojennego). Twórcy nie bali się opowiadania obrazem oraz świetnie wykorzystywali cienie i przestrzeń.
„Wyrok życia” jest jednym z najbardziej posępnych, a zarazem najciekawszych i najlepszych, obrazów nakręconych w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że śmiało on może konkurować ze współczesnymi produkcjami i gdyby dzieło Gardana trafiło do kin dziś, to z pewnością wzbudziłoby nie lada szum i to nie tylko ze względu na fabułę. Film można obejrzeć za darmo i bez logowania w serwisie Ninateka.
Źródła:
- „Wyrok życia” (1933), reż. J. Gardan, scen. M. Morozowicz-Szczepkowska
- „Kino” nr 1 (1934) (za pośrednictwem mbc.cyfrowemazowsze.pl)
- „Kino” nr 12 (1934) (za pośrednictwem mbc.cyfrowemazowsze.pl)
Zdj. BLOK / FINA / Ninateka