DINOZAURY POZA PARKIEM: Niechciana spuścizna Stevena Spielberga

Minął już ponad miesiąc od światowej premiery filmu „Jurassic World: Dominion” – blockbustera, który efektownie i z klasą miał zamknąć nie tylko cykl Colina Trevorrowa, ale również wątki z trylogii zakończonej w 2001 roku. Po kilku tygodniach, wielu widzów zdążyło już zapewne przepracować swoje rozczarowanie poziomem produkcji – mimo to dotychczas, media branżowe płonęły od rozważań na temat przyczyn finalnego efektu widocznego na ekranie. Czy powinniśmy jednak być zaskoczeni, iż kolejny aktorski film z dinozaurami okazał się nieudany? Prześledźmy wpływ fenomenu „Parku Jurajskiego” w reżyserii Stevena Spielberga na kino lat 90. Na terenie parku, czy poza nim – dinozaury nie zawsze są synonimem dobrej rozrywki.

Moc sprawcza sztuki filmowej na przestrzeni dekad jest niezaprzeczalna. Potrafi wyznaczać trendy; pobudzać masową wyobraźnię widzów, łącząc ich w komfortowym środowisku sali kinowej; wpływać na życie codzienne w różnych jego obszarach. Niekiedy na srebrnym ekranie gościmy dzieło, które wykracza daleko poza granice sezonowego przeboju, pozostawiając trwały niczym skamieniały odcisk łapy prehistorycznego zwierzęcia ślad w świadomości publiczności. Ten ponadczasowy zasięg z pewnością jest do tej pory zauważalny w zapoczątkowanym przez George’a Lucasa cyklu „Gwiezdne wojny” lub pierwszej odsłonie serii „Matrix” sióstr Wachowskich. W okresie wakacyjnym 1993 roku odbyła się światowa premiera filmu, który wywołał powszechną falę „dinomanii”. „Park jurajski” w reżyserii Stevena Spielberga okazał się prawdziwym fenomenem – ściągnął do kin całe zastępy łaknących niezwykłej przygody widzów, a amerykańskie uczelnie odnotowały w tym czasie rekordową ilość aplikacji na studia paleontologiczne. Oto potęga porywającego, kinowego doświadczenia w służbie odnalezienia nowej, życiowej drogi.

Dinosaur_02.jpg

Włodarze wytwórni Universal Pictures musieli być dumni z tego, jak bezbłędnie wyczuli finansowy potencjał, kryjący się w tej tematyce. Powieściowy pierwowzór autorstwa Michaela Crichtona cieszył się zainteresowaniem przemysłu filmowego na długo, zanim książka trafiła na sklepowe półki w 1990 roku. O prawa do adaptacji zabiegały jeszcze trzy inne studia filmowe, posiadające już wyznaczonych kandydatów na stołek reżyserski – Warner Bros. z Timem Burtonem, Columbia Pictures z Richardem Donnerem, a także 20th Century Fox z Joem Dante. Sukces tego przedsięwzięcia można rozpatrywać na kilku płaszczyznach – na pewno duża w tym zasługa samego Crichtona. Dotychczas dał się już poznać nie tylko jako poczytny powieściopisarz, którego prace znajdowały drogę na wielki ekran, ale również twórca filmowy („Śpiączka” z Michaelem Douglasem). Nośny temat jego najnowszego projektu mocno związany jest dziecięcym wręcz marzeniem, potrzebą dotknięcia niemożliwego – z tej perspektywy, angaż Spielberga to strzał w dziesiątkę. To on swoją reżyserską maestrią z pomocą przełomowych efektów wizualnych, które do dziś obezwładniają widza, ożywił opisany w książce świat. Świat, w którym dinozaury są obiektem niewysłowionego podziwu, jak i paliwem dla koszmarów.

W jednej ze scen „Parku Jurajskiego”, dr Ian Malcolm artykułuje swoje obawy związane z nieodgadnionymi konsekwencjami klonowania oraz przywrócenia do życia wymarłych przed milionami lat istot. „Stanąłeś na ramionach geniuszy, aby zrobić coś tak szybko, jak tylko potrafiłeś i zanim jeszcze zorientowałeś się, co masz, opatentowałeś to, zapakowałeś i włożyłeś do plastikowego pudełka na lunch, a teraz to sprzedajesz” – mówi naukowiec, w którego na ekranie wciela się Jeff Goldblum. Pełny wywód tej postaci obnaża główną myśl filmu – jego ekologiczny przekaz, a także refleksję o zgubnym efekcie pędu rozwoju w dziedzinie inżynierii genetycznej. Czas pokazał jednak, iż cytat ten może zostać również zastosowany w kontekście projektów, starających się spieniężyć panującą ówcześnie jurajską gorączkę. Oczywiście – bezpośrednie kontynuacje spielbergowskiego przeboju prezentują mieszany poziom, ale produkcji niespokrewnionych z serią, wykorzystujących fragmenty jej kodu genetycznego, nie brakuje. Przypomnijmy sobie zatem kilka tytułów aktorskich filmów z lat 90., które starały się o uwagę na fali wcześniej wspomnianej „dinomanii”.

Dinosaur_03.jpg

Warto wspomnieć, że dwie z prezentowanych produkcji wyprzedziły wywołaną przez dzieło Spielberga modę zaledwie o kilka tygodni. Aktualnie trudno jest ocenić, czy było to podyktowane powszechną wiedzą w kwestii tematyki nowego projektu znanego reżysera, popularnością książki Michaela Crichtona, czy niebywałym wręcz zrządzeniem losu. Mowa tu o skierowanym bezpośrednio na rynek VHS horrorze „Carnosaur” oraz pierwszą w historii filmową adaptacją gry komputerowej, czyli „Super Mario Bros.”. Zapytacie – co ma wspólnego ekranizacja kultowej platformówki o włoskim hydrauliku, poszukującym porwanej księżniczki z dinozaurami? Otóż każdy, kto obejrzał film z Bobem Hoskinsem i Johnem Leguizamo w głównych rolach wie, że twórcy pozwolili sobie na dużo „artystycznej” swobody przy pisaniu scenariusza. W swoim tekście Ed Solomon oraz Parker Bennett, wprowadzili elementy pseudonauki, a także quasi-paleontologii do magicznego świata Mario. Dzięki stylizowanemu, animowanemu prologowi dowiadujemy się, że meteoryt, który uderzył w ziemię 65 milionów lat temu, tak naprawdę otworzył portal do równoległego wymiaru. Za jego przyczyną dinozaury przetrwały i ewoluowały, tworząc własną cywilizację, a główny antagonista – Król Koopa (biedny Dennis Hopper) – jest nikim innym, jak potomkiem wielkiego tyranozaura. Fabularne absurdy zdecydowanie odcinają publiczność od pokrewieństwa produkcji z materiałem źródłowym, odznaczającego się przecież dość umowną logiką świata gry. Do dziś krążą legendy dotyczące toksycznej atmosfery na planie filmowym, ale należy uczciwie przyznać, iż większość praktycznych efektów specjalnych wygląda doprawdy imponująco (budżet rzędu 48. milionów dolarów nie poszedł na marne). Ponadto – wielu kinomanów wychowanych w latach 90., może traktować ten seans jako nostalgiczną wyprawę do czasów młodości lub film z gatunku „tak zły, że aż dobry”.

Carnosaur”, mimo iż swoją wątpliwą jakością przyprawia o ból głowy, to jest zdecydowanie bliższym krewnym „Parku Jurajskiego”. Został zrealizowany na motywach powieści australijskiego pisarza Harry’ego Adama Knighta – co interesujące – wydanej sześć lat przed debiutem książki Crichtona na sklepowych półkach. Nie brakuje tu nonsensu w postaci zmutowanego drobiu albo kobiet rodzących gadzie jaja, ale ta b-klasowa makabreska prowadzi do zaskakującej, pesymistycznej pointy. Popularność tytułu w wypożyczalniach VHS zaowocowała nakręceniem dwóch sequeli, a jako ciekawostkę warto wspomnieć, iż jedną z głównych ról w pierwszej części cyklu zagrała Diane Ladd – matka znanej z jurajskiego blockbustera, Laury Dern.

Dinosaur_04.jpg

W połowie lat 90. nie zabrakło również twórców, pragnących wykorzystać motyw dinozaurów egzystujących wśród ludzi na innej płaszczyźnie gatunkowej. „Młody T-Rex” to młodzieżowa komedia gore w reżyserii Stewarta Raffilla, czyli autora niesławnego „Mac i ja”, będącego zarazem nieudaną imitacją „E.T.”, jak i przedstawicielem nachalnego lokowania produktu zapakowanego w jednym, niestrawnym McZestawie… Co mogło pójść źle? Obraz, w którym pierwsze kroki do swojej późniejszej hollywoodzkiej sławy stawiali Denise Richards oraz Paul Walker ma dość oryginalne źródło inspiracji. Raffill zdecydował się na realizację filmu wyłącznie z powodu dostępu do pełnowymiarowego, animatronicznego tyranozaura. Osoba, która mogła go użyczyć reżyserowi, wyznaczyła jednak bardzo wąski przedział czasowy, ponieważ musiał być on niebawem przetransportowany do parku w Teksasie. Zdeterminowany filmowiec nakreślił w ciągu tygodnia historię dla pełnometrażowej produkcji, a scenariusz był poprawiany już w trakcie realizacji zdjęć. Tak powstała opowieść o nastolatku, który wraz ze swą sympatią poszukuje pomocy po tym, jak jego mózg został połączony z mechanicznym teropodem… Radziłbym obniżyć wszelkie oczekiwania związane z tym seansem.

Innym przedsięwzięciem z prehistorycznymi zwierzętami w tle, idącym w kierunku niezobowiązującej, wręcz campowej rozrywki jest „Theodore Rex” z 1995 roku. Ostatni reżyserski projekt Jonathana R. Betuela przedstawia świat niedalekiej przyszłości zamieszkany przez ludzi oraz antropomorficzne dinozaury, a prezentowana intryga jest zanurzona w konwencji buddy cop comedy. Ówcześnie była to najdroższa produkcja dedykowana na rynek wideo z budżetem przekraczającym 33 miliony dolarów. Odtwórczyni głównej roli, Whoopi Goldberg, walczyła o możliwość wycofania się z zobligowań kontraktowych, ostatecznie jednak pozostając na planie, ale za wyższą gażę sięgającą 7 milionów dolarów. Mało angażująca zagadka kryminalna wymieszana ze slapstickowym humorem nie stanowiły receptury na sukces artystyczny, pozostając niewartym większej uwagi eksperymentem gatunkowym.

Dinosaur_05.jpg

Niezwykły sukces kasowy powiązany z rozpoznawalnością obrazu dramatycznego jest zazwyczaj łatwym celem dla miłośników parodii filmowych. Ten komediowy format to jednak niebezpieczne narzędzie w rękach pozbawionych wrażliwości i zrozumienia wartości obiektu ekranowego pastiszu. Z jednej strony parodia może być nie tylko doskonałym sposobem na wypunktowanie schematów, rządzących danym nurtem, a także na zadrwienie z nielogiczności poważnego dzieła, ale jednocześnie – nietypowym hołdem mu złożonym (patrz wczesne filmy Mela Brooksa). Z drugiej jednak – brak ambicji oraz chęci poznania esencji popkulturowego zjawiska, prowadzi do naplucia w twarz potrzebom widza; kinowej tortury w postaci festynu żenady i mało błyskotliwego humoru (patrz „Od zmierzchu do śmiechuCraiga Mossa). Zgadnijcie – do której kategorii może zaliczać się włoska komedia „Park Jajcarski”?

Produkcja z 1994 roku to reżyserski debiut znanego we Włoszech komika Calogero Alessandro Augusto Calà, znanego pod pseudonimem Jerry Calà. Jego film wybrzmiewa niczym zapowiedź upadku zachodniej cywilizacji – przeładowana seksistowskim i homofobicznym dowcipem, próba rozbawienia publiczności nonsensowną trawestacją bez uzasadnienia. Scenariusz Gino Capone bazuje w głównej mierze na motywach fabularnych zaczerpniętych z „Parku Jurajskiego” (zamiast dinozaurów otrzymujemy zmodyfikowane genetycznie, gigantyczne kury), ale wplecione zostały również nawiązania do innych, wielkich wówczas hitów – cykl „Rambo”, „Tańczący z wilkami” lub „Rodzina Addamsów”. Calà podkrada skecze oraz zabiegi od kolegów po fachu zza Wielkiej Wody (Jim Abrahams, bracia Zucker, czy wspomniany wcześniej Brooks), ale pointy jego dowcipów (lub ich brak) nie trafiają w wyznaczony punkt, pozostawiając odbiorców skonfundowanych i zażenowanych jednocześnie. Słabo zaprojektowane skecze, przypominające zbiór niepowiązanych epizodów, bezpodstawnie żerujących na znanych tytułach, stanowią preludium do kinopodobnych tworów Jasona Friedberga i Aarona Seltzera.

Dinosaur_06.jpg

Wśród b-klasowych produkcji, które nie mogły liczyć na większy rozgłos przez negatywny odbiór, bądź sposób dystrybucji, najbardziej wystawnym i znanym dziełem inspirowanym spielbergowskim przebojem jest „Godzilla” w reżyserii Rolanda Emmericha. Oczywiście – film z 1998 roku powstał na licencji serii słynnych monster movies japońskiej wytwórni Tōhō, ale finalny efekt dowodzi, iż mistrz ekranowej katastrofy poddał się innym popkulturowym wpływom. Sam design tytułowego potwora autorstwa Patricka Tatopoulosa niewiele ma wspólnego z klasycznym projektem postaci Tomoyuki Tanaki – widać w nim cechy kojarzące się z modelami teropodów Stana Winstona. Ponadto – trzeci akt opowieści Emmericha, rozgrywający się w gnieździe Godzilli  w Madison Square Garden, to jawny hołd (lub plagiat) dla scen akcji z „Parku Jurajskiego”. Świeżo wyklute z jaj potomstwo wiernie odtwarza ataki welociraptorów, potęgując wrażenie braku oryginalności oraz przerośniętych (niczym tytułowe monstrum) ambicji twórców. Film reżysera „Dnia Niepodległości” rozczarował zarówno recenzentów, fanów oryginalnego cyklu, jak i miłośników wakacyjnych blockbusterów, zarabiając poniżej oczekiwań wytwórni.

Kolejnym obrazem pijącym z dwóch źródeł równolegle jest telewizyjna produkcja pod tytułem „Gargantua”. Obraz Bradforda Maya można spokojnie określić mianem „australijskiej Godzilli” – nawet premierowa emisja odbyła się w dniu, w którym najnowszy spektakl destrukcji Emmericha wstąpił na kinowe ekrany. Przemarsz oceanicznej bestii przez miasteczko na polinezyjskiej wyspie Malau również nawiązuje do franczyzy studio Tōhō, ale generalny ton filmu, a także jego przekaz leżą bliżej granic spielbergowskich motywów. Design tytułowych stworów, również w tym przypadku, nawiązuje do ówcześnie zakorzenionego w popkulturze wyglądu teropodów, a główną osią konfliktu nie jest pokonanie niebezpiecznych zwierząt, a ochronienie ich przed agresją ludzi. W filmie z Adamem Baldwinem i debiutującym, nastoletnim Emilem Hirschem nie zabrakło też miejsca dla szorstkiej, lecz ewoluującej relacji między ojcem a synem. „Gargantua” to tytuł, który zdecydowanie jest daleki od ideału, jednakże w swojej kategorii wagowej, opowieść okraszona drętwym dialogiem oraz niespecjalnymi efektami specjalnymi posiada najwięcej serca ze wszystkich omawianych w niniejszym artykule pozycji.

Przeglądając publikowane w internecie rankingi dotyczące najlepszych filmów o dinozaurach doprawdy trudno, by laur pierwszeństwa przypadł innemu tytułowi niż „Park Jurajski”. Co więcej – zestawienia te często zasilane są obecnością produkcji animowanych („Pradawny ląd”, „Dinozaur”, „Wędrówki z dinozaurami”), jednakże dla aktorskich projektów, zwłaszcza tych zrealizowanych po 1993 roku, nie ma dużo miejsca. Może to nie tylko oznaczać, iż przebój w reżyserii Stevena Spielberga stworzył nową jakość opowieści o prehistorycznych stworzeniach, ale również, że filmowcy wykorzystywali panującą w latach 90. „dinomanię” w mało ambitny sposób. Scenariusze, które bardziej przypominają późniejsze dokonania wytwórni The Asylum nie służą celom dalekim od drobnego zarobku niskim kosztem. Dla przypomnienia – jurajska seria, nawet w przypadku tych bardziej udanych sequeli, nie była w stanie zbliżyć się do poziomu przygód w oryginalnym parku. Pozostaje mieć nadzieję, iż kinowy potencjał dinozaurów jeszcze się nie wyczerpał i – niezależnie, czy w parku, czy poza nim – znajdą swoją drogę do celuloidowego odrodzenia.

zdj. Imperial Entertainment / Universal Pictures / Buena Vista Pictures / Metro Film / TriStar Pictures