NOSTALGICZNA NIEDZIELA #106: „Tombstone”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś przenosimy się na dziki zachód, do miasteczka Tombstone, by przyjrzeć się jednemu z najlepszych westernów w historii kina.

Westerny oglądałem od najmłodszych lat, w czasach kiedy jeszcze nie widać było w telewizji superbohaterów. Z początku była to „Bonanza”, potem szereg klasyków takich jak „Siedmiu wspaniałych” czy „Złamana strzała”, filmy z Johnem Wayne’em, których tytułów już nie pamiętam, następnie przyszła pora także na niemiecką serię  o „Winnetou”, ale po dziś dzień za najlepsze westerny uważam dwa filmy z początku lat 90. Pierwszym z nich jest dzieło Clinta Eastwooda, „Bez przebaczenia”, drugim – film, o którym dziś opowiem.

Tak jak w roku 1992 kinowym „bohaterem dnia” był ze zrozumiałych względów Krzysztof Kolumb, tak już rok później przyszła pora na legendarnego stróża prawa Wyatta Earpa. Scenarzysta Kevin Jarre przygotował skrypt dla „Tombstone”, w którym w roli głównej miał się pojawić Kevin Costner. Szybko się jednak okazało, że gwiazdor „Tańczącego z wilkami” ma na film zupełnie inną koncepcję. Zamiast opowiadać o całej grupie postaci w konkretnym miejscu i czasie, chciał filmu koncentrującego się na samym Earpie (i całym jego życiu). Gdy więc nie udało się dogadać co do ostatecznego kształtu scenariusza, Costner opuścił projekt, ale nie zrezygnował z roli. Połączył siły z Lawrence’em Kasdanem i rozpoczął prace nad konkurencyjną produkcją zatytułowaną „Wyatt Earp”, zgodną z jego wizją.

Rodzinka w komplecie.

Tymczasem w maju 1993 roku w Arizonie rozpoczęto prace na planie „Tombstone”. W obsadzie filmu zgromadzono imponującą ilość mniej lub bardziej znanych twarzy. W rolach głównych wystąpić mieli Kurt Russell (Wyatt Earp), Val Kilmer (Doc Holliday), Sam Elliott i Bill Paxton (jako bracia Wyatta, Virgil i Morgan). Role przeciwników Earpa wzięli na siebie Powers Boothe, Michael Biehn i Stephen Lang, prócz tego w obsadzie znaleźli się także Billy Zane, Jason Priestley, Thomas Haden Church, Michael Rooker, Billy Bob Thornton, Dana Delany w roli ukochanej Earpa, Josephine, oraz Joanna Pacuła. W epizodycznej roli pojawił się także Charlton Heston, podczas gdy obowiązki narratora w prologu i epilogu filmu wziął na siebie Robert Mitchum. Reżyserią z początku zajmować miał się debiutujący w tej roli autor scenariusza, Kevin Jarre, szybko jednak okazało się, że obowiązki go przerosły. Na jego miejsce zatrudniono więc George’a Pana Cosmatosa („Cobra”, „Rambo II”), jednak w wywiadach z ludźmi zaangażowanymi w produkcję, pojawiającymi się już po jego śmierci, powtarzają się informacje mówiące o tym, że osobą faktycznie sprawującą kontrolę nad pracami na planie był Kurt Russell. I to właśnie jego zasługą było „docinanie” scenariusza i ograniczanie czasu poświęconego na wątki poboczne, by bardziej skupić się na relacji Wyatt-Doc. Był to zatem pewien zwrot w kierunku, na jaki uprzednio nalegał Costner, choć nie do końca.

Czas tu zrobić porządek.

W gotowym filmie daje się w pewnym stopniu odczuć, że tych znanych twarzy mamy jakby trochę za dużo. Niektóre dosłownie przemykają przez ekran w kilku scenach, a ich obecność nie prowadzi do niczego istotnego z punktu widzenia głównego wątku. Co więcej, nawet – zdawać by się mogło – istotny wątek romansowy jest nieco „niewydarzony” i niezbyt zgrabnie doklejony do całej reszty fabuły. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w zwiastunie filmu widać fragment sceny miłosnej, której w filmie próżno szukać. Biorąc powyższe pod uwagę, „Tombstone” jest z pewnością jednym z tych filmów, których konkretna wersja reżyserska mogłaby okazać się niezwykle interesująca (zakładając oczywiście, że sfilmowano większą część planowanych scen i wycięto je później). Co prawda, niby takową otrzymał, ale to, co się pod tym tytułem kryje, to wersja rozszerzona o zaledwie 6 minut niespecjalnie istotnego materiału.

Słów kilka o fabule  – Wyatt Earp, słynny stróż prawa z Dodge City, szuka odpoczynku i spokojnego życia. Wraz z braćmi przenosi się do Tombstone, gdzie spotyka swego starego druha Doca Hollidaya. Wspólnie zaczynają urządzać sobie życie, przejmując kontrolę nad miejscowym lokalem i czerpiąc zyski z hazardu. Niestety szybko pojawia się komplikacja w postaci gangu Kowbojów. Sytuacja szybko eskaluje, gdy jeden z Kowbojów, Curly Bill (Powers Boothe), zabija miejscowego szeryfa. Wyatt początkowo nie chce się mieszać, zamiast tego romansując z Josephine, aktorką z wędrownej trupy teatralnej, ale gdy jego bracia ulegają namowom miejscowych i przypinają gwiazdy, ostatecznie udziela im pomocy. Dochodzi do słynnej strzelaniny w O.K. Corral, w której ginie kilku członków gangu, co staje się początkiem otwartego konfliktu między Earpami a Kowbojami, który wielu przypłaci życiem.

Age quod agis.

Wśród całej doborowej obsady filmu, szczególnie zapadają w pamięć dwie kreacje – i, co ciekawe, nie mam tu na myśli odtwórcy roli głównej, choć także i Kurt spisuje się tu na medal (będąc zdecydowanie lepszym Earpem niż Costner). Cały show kradnie jednak Val Kilmer jako cierpiący na gruźlicę szuler i rewolwerowiec, Doc Holliday, któremu przypada w udziale kilka niezapomnianych momentów (a także cytatów). Ta wyrazista kreacja stanowi jeden z głównych asów atutowych „Tombstone”. Po przeciwnej stronie barykady mamy z kolei Johnny’ego Ringo, w którego wciela się Michael Biehn z imponującym wąsem. A jak już wspominałem przy okazji omawiania „Otchłani” Jamesa Camerona, wąs postaciom Biehna najwyraźniej nie wpływa najlepiej na psychikę. Jego Johnny Ringo to bezwględny morderca z błyskiem szaleństwa w oku, idealny westernowy antagonista.


Epicness overload!

Prócz wyśmienitej obsady, plenerowych zdjęć i efektownych strzelanin (ze szczególnym naciskiem na krótkie, acz efektowne starcie w O.K. Corral), wartym uwagi plusem jest także muzyka autorstwa Bruce’a Broughtona. Kompozytor ten stworzył bardzo udaną ilustrację muzyczną z niezwykle wyrazistym motywem przewodnim, z którego mógłby jednak robić nieco większy użytek, bo w pełnej okazałości słyszymy go w zasadzie dopiero na napisach końcowych. Jeśli zaś chodzi o mankamenty produkcji, to prócz wcześniej wspomnianych problemów tyczących się zbyt wielu nieistotnych bohaterów wskazałbym jeszcze zakończenie, któremu, zważywszy na czas uśmiercenia kluczowych postaci, brakuje nieco tej filmowej zgrabności. No ale tak czasami bywa w przypadku scenariuszy opartych o prawdziwe wydarzenia, a wersja z Costnerem również i pod tym względem wypadała gorzej.

You called down the thunder, well now you've got it!

Film wszedł na kinowe ekrany w Boże Narodzenie 1993 roku i zarobił 56 milionów $ przy liczącym 25 mln $ budżecie. Przyzwoicie, choć bez szału, miejmy jednak na uwadze to, że nie były to już czasy, w których westerny kosiły grube pieniądze w Box Office. Warto też wspomnieć, że między pierwszym a drugim weekendem wyświetlania „Tombstone” odnotowało 35-procentowy wzrost zysków. Co ciekawe, konkurencyjny „Wyatt Earp” z Costnerem w roli głównej, który w kinach zawitał pół roku później, przy 63 milionach budżetu skończył z zaledwie 25 milionami na koncie i kilkoma nominacjami do Złotych Malin (przy czym sam Costner zgarnął Malinę za rolę główną). Gdy wziąć pod uwagę, że gwiazdor „Księcia złodziei” z chwilą, gdy tylko wystartował z własną produkcją, robił co w jego mocy, by uniemożliwić powstanie konkurencyjnego filmu, agitując przeciwko niemu, gdzie tylko się dało, wychodzi na to, że sprawiedliwości stało się zadość.

Mimo pewnych niedoskonałości, „Tombstone” od lat pozostaje westernem, do którego wracam najczęściej. W przeciwieństwie do zbyt długiego i potrafiącego przynudzać „Wyatta Earpa” (którego to pozbyłem się z kolekcji po dwóch seansach), tutaj akcja mknie do przodu chwilami wręcz zbyt szybko i aż chciałoby się spędzić w tytułowym miasteczku nieco więcej czasu. Jest to kawałek przedniej jakości kina rozrywkowego wielokrotnego użytku, wypełnionego pamiętnymi scenami i aktorskimi popisami najwyższej próby. Osobiście nie zetknąłem się z żadnym powstałym później westernem, który mógłby z nim konkurować.

W Polsce film ukazał się na VHS (czytał Tomasz Knapik), następnie także na DVD z polskimi napisami (i fatalną jakością obrazu) oraz na Blu-ray zaopatrzonym polskie napisy i lektora w osobie Piotra Borowca (swoją drogą, to właśnie od „Tombstone” zacząłem przygodę z tym nośnikiem). Warto w tym miejscu wspomnieć, że każde ze wspomnianych wydań zawierało wyłącznie kinową wersję filmu. Wersję rozszerzoną można znaleźć tylko na niektórych zagranicznych wydaniach 2DVD, ale osobiście nie uważam, by warto było szukać.

zdj. Hollywood Pictures