NOSTALGICZNA NIEDZIELA #135: „Wigilijny show” (1988)

 W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu świąteczno-wigilijna pozycja (choć już po wigilii). Raz jeszcze Richard Donner, tym razem serwujący nieco inne spojrzenie na świąteczną klasykę – „Wigilijny show” z Billem Murrayem w roli głównej.

Rok w rok, na krótko przed świętami, przeglądam półkę, by wybrać na wieczorny seans świąteczny (lub okołoświąteczny) film. Od wielu lat w tym „żelaznym kanonie” znajdują się dwie pierwsze części „Szklanej pułapki”, „Kevin” i inne pozycje, o których mowa była w świątecznym wydaniu Nostalgicznej Niedzieli sprzed kilku lat. Jednak prócz tego, co roku staram się także wypróbować jakiś świąteczny film, z którym nie miałem wcześniej do czynienia (np. w zeszłym roku był to animowany „Klaus” na Netflixie – udany seans, swoją drogą). Większość z tych filmów dostaje jedną szansę, z reguły na tym się kończy i nie wchodzą na stałe do gwiazdkowego repertuaru. Jednak w tym roku odżyła we mnie chęć na powtórkę jednego z nich. Choć jest to produkcja z lat 80., to jednak zapoznałem się z nią dopiero dwa lub trzy lata temu, stwierdziłem, że „no, fajne” i na jakiś czas o niej zapomniałem. Gdy jednak przed tegorocznymi świętami, naszła mnie ochota na powtórkę, długo się nie wahałem i wydanie Blu-ray wylądowało na półce. 

„Wigilijny show” ma jeden główny atut, na którym opiera się cała siła filmu. Jest nim oczywiście odtwórca roli głównej, jeden z moich ulubionych aktorów, obdarzony wyjątkowym talentem komediowym, jedyny i niepowtarzalny Bill Murray. Pięć lat później zaliczy rolę życia w „Dniu świstaka”, z którym omawiana dziś produkcja ma kilka punktów wspólnych – są nimi zimowa oprawa, a także główny bohater o podobnym charakterze, który wskutek niezwykłych wydarzeń przechodzi drastyczną przemianę i odnajduje właściwą drogę – jednak jak banalnie by to nie brzmiało, kiedy taki bohater ma twarz Billa Murraya, niezapomniane wrażenia gwarantowane.

Jeśli chodzi o fabułę, to mamy tu do czynienia z uwspółcześnioną adaptacją „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Frank Cross (Murray) to samolubny i cyniczny producent telewizyjny, odpowiedzialny za organizację telewizyjnego show opartego na „Opowieści wigilijnej”. Dziwnym zbiegiem okoliczności, podobnie jak bohater przedstawienia, tak i on jest nawiedzany przez duchy – pierwszym jest jego były szef, który przynosi mu przestrogę. Wkrótce po nim zjawią się duchy przeszłych, przyszłych i obecnych świąt. Frank zostaje zmuszony do skonfrontowania się z własnymi demonami, przeszłością i przyszłością, by w końcu zacząć doceniać zarówno własne życie, jak i otaczających go ludzi. Niemałą rolę w tej podróży odgrywać będzie dawna miłość bohatera, Claire (znana z „Poszukiwaczy zaginionej arki” Karen Allen). W filmie pojawiają się także trzej bracia Murraya: Joel miał tylko cameo, natomiast Brian Doyle-Murray (znany także z „Dnia Świstaka” czy „Witaj Święty Mikołaju”) zagrał ojca głównego bohatera, a John – wcielił się w jego brata. W pozostałych rolach wystąpili także Robert Mitchum (którego Murray osobiście przekonał do występu w niewielkiej roli), John Forsythe (Blake Carrington z „Dynastii”), Carol Kane („Addams Family Values”), Michael J. Pollard („Tango i Cash”, „Mroczny anioł”) Bobcat Goldthwait (znany z roli Zeda w serii „Akdemia Policyjna”), jak również etatowi aktorzy drugoplanowi Donnera tacy jak Steve Kahan czy Mary Ellen Trainor (znani z „Zabójczej Broni”). Już w pierwszych sekundach filmu można stwierdzić, że muzykę skomponował Danny Elfman

„Wigilijny show” sfilmowano w ciągu trzech i pół miesiąca w studiach Hollywood i Nowym Jorku. Bill Murray wracał wtedy po kilku „chudych” latach następujących po sukcesie „Pogromców duchów”, w czasie których nie zaliczył ani jednej głównej roli, jak sam twierdził, czuł się nieco „zardzewiały”. Za występ otrzymał 6 milionów dolarów (cały budżet wyniósł 32 miliony). Z chwilą przyjęcia roli bezzwłocznie zaczął wprowadzać zmiany w scenariuszu (m.in. rozwijając wątek romantyczny z udziałem postaci Karen Allen). Problematyczna okazała się finałowa scena, w której bohater wygłasza swe przemówienie – nawet gdy scenariusz zdawał się już przybrać zadowalającą dla wszystkich formę, Murray zaszalał na planie, improwizując sporą część sceny, co ostatecznie spotkało się z aplauzem ze strony całej ekipy (prócz zszokowanego takim obrotem sprawy scenarzysty Michaela O’Donoghue). Pełniący obowiązki reżysera Richard Donner również miał sporo do powiedzenia w kwestii ostatecznego kształtu filmu – jedynie 40% oryginalnego scenariusza zostało sfilmowane w postaci z grubsza zgodnej z zamysłem scenarzystów. Ścierające się na planie silne osobowości reżysera i gwiazdora nieuchronnie prowadziły do konfliktu, gdy każdy z nich miał nieco odmienną wizję. Po latach Murray wspominał produkcję jako wyjątkowo ciężką i nieszczególnie lubił o niej mówić, na pytanie o konflikty z reżyserem odpowiadał, że „było ich kilka, mniej więcej jeden na minutę”, dodając przy tym „To mógł być naprawdę świetny film”.  Zapewne potęgował te odczucia fakt, że produkcja była dla aktora dość wyczerpująca, tylko jego potrzebowano na planie codziennie, podczas gdy cała reszta obsady wpadała na dzień czy dwa, by nakręcić kilka scen. W zdecydowanie bardziej pozytywny sposób wspominał filmowanie „Wigilijnego Show” Donner. Reżyser nie miał wcześniej do czynienia z improwizującym na planie komikiem, a podejście do pracy z Murrayem skomentował następująco: „Billowi nie mówisz, co ma robić, po prostu go wyhamowujesz”. 

Film reklamowano hasłem „Bill Murray znów otoczony duchami, ale tym razem są trzy na jednego”. Premiera odbyła się pod koniec listopada 1988 roku, a wpływy z kin sięgnęły 100 milionów dolarów, co stanowiło umiarkowany, lecz wciąż sukces. Recenzje były stosunkowo przychylne. Tak czy inaczej, film znalazł się w panteonie świątecznych klasyków i powracał regularnie na ekrany telewizyjne w okresie świątecznym. Przez wielu uważany jest za jedną z najlepszych wariacji na temat „Opowieści wigilijnej” (choć jest to z pewnością wersja nietypowa). Mimo to wspomniany wcześniej scenarzysta odciął się od niego, twierdząc, że to, co było w scenariuszu, było zdecydowanie zabawniejsze od tego, co trafiło na ekrany. Z kolei słynny krytyk, Roger Ebert, powiedział podobno, że jest to najgorsza adaptacja dzieła Dickensa, jaką widział.

Nie byłem nigdy fanem „Opowieści wigilijnej”, przewałkowana na wszystkie strony historia, nawet jeśli ponadczasowa, od lat jawiła mi się już jako coś wyjątkowo nieświeżego i jej kolejne wcielenia nie budziły we mnie zainteresowania. Jednak kreacja Murraya i komediowe ujęcie tematu sprawiają, że „Wigilijny show” wyróżnia się z grona innych znanych mi adaptacji w sposób, które zapewnia mu stałe miejsce w moim prywatnym świątecznym kanonie na kolejne lata. Aż dziwne, że zetknąłem się z tą pozycją tak późno.

Film ukazał się w Polsce na DVD zaopatrzonym w napisy. Za granicą dostępne są wydania Blu-ray bez polskiej wersji językowej. Warto w tym miejscu dodać, że w 2006 roku zapowiadano specjalne wydanie DVD zaopatrzone w bogaty zestaw dodatków – ostatecznie nigdy się ono nie ukazało (w wydaniu Blu-ray jedynym dodatkiem jest zwiastun kinowy).

 Zdj. Paramount.