NOSTALGICZNA NIEDZIELA #178: „Ukryty” (1987)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Tak jakoś wyszło, że pozostaniemy dziś w roku 1987, sięgając tym razem po thriller science fiction „Ukryty”. 

Gdy w pierwszej połowie lat 90. w domu pojawił się wreszcie magnetowid, szybko staliśmy się z bratem bywalcami osiedlowej wypożyczalni video. Największe zainteresowanie budziła półka z wszelakimi filmami science fiction, z której w pierwszej kolejności zapoznaliśmy się z aktualną nowością, czyli „Robocopem 3”, a następnie drugim terminatorem. Potem przyszła kolej na inne, często mniej znane tytuły, o części z nich – tych najbardziej niskobudżetowych, przeznaczonych prosto na kasety VHS i dawno zapomnianych pisałem już kilka lat temu w jubileuszowym, setnym wydaniu naszego cyklu. Tytuł, o którym mowa dziś, celowo pominąłem w tej wyliczance, bo jako że byl to pełnoprawny film kinowy, do tego całkiem niezły, zasługuje na swój osobny artykuł. 

Mający swą premierę w 1987 roku „Ukryty”, w reżyserii Jacka Sholdera, swoim surowym klimatem przypomina chwilami pierwszego terminatora, a jeszcze bardziej kojarzyć się może z powstałą kilka lat później produkcją z Dolphem Lundgrenem znaną u nas jako „Mroczny Anioł”. Początek filmu wrzuca nas w środek akcji, kiedy to niejaki Jack DeVries, zwyczajny obywatel bez kryminalnej przeszłości ni stąd, ni zowąd napada na bank, z zimną krwią mordując ochroniarzy. Następnie ma miejsce efektowny pościg samochodowy z hard rockową muzyką w tle, po którym delikwent zostaje ostatecznie, choć z niemałym trudem unieszkodliwiony (wskutek przedawkowania ołowiu), po czym trafia na oddział intensywnej terapii w miejskim szpitalu, bez perspektyw na przeżycie najbliższej doby. 

Sprawą, która, zdawać by się mogło, lada moment będzie zamknięta, zajmuje się detektyw Tom Beck (Michael Nouri). Gdy wraca na komisariat, zastaje tam agenta FBI, niejakiego Lloyda Gallaghera (Kyle McLachlan), który, najwyraźniej nie będąc na czasie, informuje go, że mają współpracować celem odnalezienia DeVriesa. Gdy dowiaduje się, że ten jest już jak najbardziej odnaleziony i w każdej chwili może pożegnać się z tym światem, Gallagher natychmiast udaje się do szpitala, jednak dociera tam za późno. Jak się okazuje, tajemnicza obca forma życia, za sprawą której DeVries przeistoczył się w pozbawionego skrupułów zabójcę (a przy okazji fana ostrej muzyki i szybkich samochodów), zdążyła już znaleźć sobie kolejne ciało i wkrótce cała zabawa zacznie się na nowo. Beck i Gallagher rozpoczynają wyścig z czasem, próbując powstrzymać morderczego kosmitę jednak szybko okazuje się, że rzekomy agent FBI również ma swoje tajemnice, o kluczowym dla fabuły znaczeniu. 

Mamy w „Ukrytym” sporo strzelania, elementy „buddy cop movie”, gdzie ścierają się odmienne charaktery i zwyczaje bohaterów, no i przede wszystkim kluczowy element science fiction, który pozostaje przeważnie… cóż… ukryty przed okiem widza. Gdy oglądałem go po raz pierwszy był to dla mnie w zasadzie tylko jeszcze jeden akcyjniak sci fi, jakie łykałem wtedy hurtowo. Powrót po latach sprawił jednak, że zacząłem postrzegać tę produkcję jako jeden z ciekawszych tego rodzaju filmów z tamtych czasów.  Duża w tym zasługa dość ciężkiego klimatu, zapadającego w pamięć motywu z kosmitą-fanem metalu i szybkich samochodów, ale i roli McLachlana. Aktor ten znakomicie wciela się tu w swoją dość tajemniczą (czasem sprawiającą też wrażenie jakby nieco autystycznej) postać, sprawdzając się w szerokim spektrum scen poczynając od tych o zabarwieniu komediowym, kończąc na dramatycznych. I tak jak nie mogłem go przeboleć w „Showgirls”, gdzie po dziś dzień uważam go za obsadową pomyłkę, tak tutaj był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Nic dziwnego, że kilka lat później McLachlan ponownie wcieli się w agenta FBI – wszyscy wiemy gdzie. Nieco blado wypada przy nim Michael Nouri, którego rola po latach, dzielących mój pierwszy i drugi seans praktycznie całkowicie zatarła mi się w pamięci — a podobno chwilę wcześniej proponowano temu aktorowi rolę Riggsa w „Zabójczej broni”, całe szczęście, że odmówił. Ale skoro już przy tym jesteśmy – jest w filmie scena, w której bohater McLachlana przeładowuje broń w charakterystyczny sposób, nie patrząc na nią — manewr podpatrzony przez aktora właśnie w „Zabójczej broni”, (która weszła do kina ponad pół roku wcześniej) i wprowadzony w życie z jego inicjatywy. 

Wspomnieć można jeszcze o zapadającej w pamięć roli Claudii Christian (ta pani na zdjęciu poniżej), wcielającej się w striptizerkę.  Aktorka w trakcie kręcenia sceny strzelaniny omal nie straciła oka.

Film zebrał swego czasu niezłe recenzje, a także kilka pomniejszych nagród, a choć z początku nie przyciągnął szerokiej publiczności, to jednak z czasem zyskał pewne znamiona „kultowości”. W 1993 roku doczekał się także sequela (straight-to-VHS), po który jakoś nigdy nie zdarzyło mi się sięgnąć, choć również znajdował się na półce w osiedlowej wypożyczalni. Zdaje się, że odstraszyły mnie kiepskie opinie, a wszystko, co o filmie przeczytałem po latach, jakoś nie nastrajało do dania mu szansy. Jednak co się tyczy oryginału – zdecydowanie warto znać, a już dla fanów sci-fi z naszych kochanych lat 80. jest to wręcz pozycja obowiązkowa. 

„Ukryty” ukazał się w naszym kraju wyłącznie na VHS. Po latach zaopatrzyłem się w brytyjskie wydanie DVD, później, bo w 2017 roku film ukazał się także na Blu-ray.

 Zdj. Warner