Oscary 2022: „Zaułek koszmarów” – recenzja filmu. Człowiek czy bestia?

Wraz z ogłoszonymi ostatnio nominacjami do Oscarów, szansę na drugie życie i odnowiony rozgłos otrzymały produkcje pominięte przy okazji debiutanckich pokazów na wielkim ekranie. Jednym z takich niedocenionych obrazów jest z pewnością „Zaułek koszmarów”, świetny thriller psychologiczny, który opuszcza już polskie kina. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Korupcję duszy hiszpański reżyser Guillermo del Toro, jak nikt inny, potrafi inscenizować w okolicznościach magicznych, na poły wręcz baśniowych. Tak było w „Labiryncie Fauna”, „Kręgosłupie diabła”, gotyckim „Crimson Peak. Wzgórzu krwi” i wyróżnionym Oscarem „Kształcie wody”, w którym dosłownego stwora reżyser przeciwstawił stworom metaforycznym: ludziom, którzy boją się i odpychają inność. „Zaułek koszmarów” wpisuje się w ulubione motywy tego twórcy. I tu bowiem, mimo nieobecności elementów nadprzyrodzonych, największą bestią okazuje się człowiek, jego chorobliwe ambicje i mroczne pragnienia.

Nad „Zaułkiem koszmarów” – samym filmem i jego literackim pierwowzorem – unosi się dziwne fatum. Wydane w połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku dzieło przez dekady padało ofiarą bezlitosnej cenzury, a z niektórych rynków wydawniczych zostało wręcz całkowicie wyparte przez „niestosowne treści” zawarte w tekście. Sam autor, William Lindsay Gresham, w depresji i biedzie odebrał sobie życie. W 1962 roku, krótko po zdiagnozowaniu, z gruźlicą i nowotworem języka przyjął krytyczną dawkę środków nasennych. Pierwszą ekranizację „Zaułka koszmarów” przyjęto chłodno, choć dziś film uważany jest za klasyk gatunku. Krytycy piętnowali wówczas płytki scenariusz i nierówną reżyserię. Z kolei adaptacja Guillerma del Toro trafiła do kin za oceanem w grudniu ubiegłego roku i nie zarobiła nawet połowy zainwestowanego weń budżetu. O zysku nie wspominając. W samej Polsce film poradził sobie równie kiepsko, już w pierwszy weekend plasując się nisko na liście nowości, wyparty przez takie produkcje jak rodzime „Kogel-mogel 4” czy rom-com „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. To wszystko wielka szkoda. Bo „Zaułek koszmarów” to wyjątkowe studium charakteru, zrealizowane z misternością i wizualnym wysmakowaniem, które najlepiej działa właśnie na wielkim ekranie.

Amerykańskie serce ciemności. „Zaułek koszmarów” jako parabola

Rzecz dzieje się na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. Głównego bohatera, Stana Carlisle’a (w tej roli znakomicie przenoszący cechy noirowych protagonistów, Bradley Cooper), poznajemy krótko po tym, jak ten – w okolicznościach aż do samego końca filmu zachowanych w tajemnicy – żegna umierającego ojca, wsiada do autokaru i rusza w poszukiwaniu, być może, lepszego losu vel amerykańskiego snu. Bez grosza przy duszy trafia na obwoźny jarmark i za gorący posiłek i nocleg przyjmuje pracę dla amoralnego „cyrkowego krzykacza” Clema Hatleya (zagranego przez Willema Dafoe). Wielobarwny świat wesołego miasteczka, cyrkowców, kuriozów i groteskowych osobliwości przykuwa jego uwagę na dłużej. Wkrótce na stałe dołącza do trupy kuglarzy i objawia przed samym sobą wrodzony talent do kontrolowania publiczności.

Oś narracji filmu stanowi występ tak zwanego „świra”, jednej z głównych atrakcji jarmarku. Istota afiszowana jako hybryda człowieka i bestii to w istocie starannie urobiony nieszczęśnik: żebrak z kompletnie poluzowanymi społecznymi hamulcami, który za kieliszek wódki z opium zrobi dla odhumanizowanej publiczności wszystko. Carlisle nawiązuje z tym mężczyzną dziwne porozumienie. Wszystko czego podejmie się wraz z rozwojem opowieści ma oddalić go od wizji podobnego upadku. Bohater pnie się więc coraz wyżej po szczeblach kariery: swoją bezwzględność i niegodziwość wykorzystuje do szlifowania nowo odkrytego talentu mentalisty. W istocie wchodzi w posiadanie zestawu trików, które z pomocą wyostrzonej do maksimum percepcji pozwalają mu w rozpracowywaniu naiwnych klientów.

Rooney Mara i Bradley Cooper w filmie Zaułek koszmarów recenzja oscary 2022

Ramy tego utworu wyznacza więc pytanie, ile bohater będzie w stanie poświęcić dla sukcesu i ekonomicznego postępu. To wielki amerykański topos, który del Toro uwydatnia elementami bodaj najbardziej charakterystycznego nurtu w kinie zachodnim. A jednak, choć historia, którą opowiada, nosi wszelkie znamiona kina noir (demoralizacja i trauma wpisana w rysy każdego z głównych bohaterów, obecność zawiłego wątku kryminalnego i postaci-archetypów), reżyser pogłębia swój „Zaułek koszmarów” jeszcze szerszymi skojarzeniami. W filmie próżno szukać typowych dla del Toro wątków nadprzyrodzonych, ale nie brakuje w nim motywów religijnych, sugerujących widzom istnienie wyższej siły, która nie tylko napędza fabułę, ale wręcz rzuca wyzwanie głównemu bohaterowi – przeprowadza go przez próbę, ocenia i osądza. Odpowiednie skojarzenia znajdziemy w powracającym motywie oczu: symbolicznym „trzecim oku”, za którym Carlisle zasłania swoje krętactwa, ale przede wszystkim w „obserwujących” bohatera elementach scenografii, rekwizytach i charakterystykach postaci. Do jednego z najbardziej odrażających czynów Carlisle’a dochodzi na przykład w obecności mrugającego czerwienią i błękitem neonu, ze szczerbatym tytułem psalmu „Jesus Saves”. Z kolei jego główna wspólniczka „w zbrodni”, doktor Lillith Ritter (Cate Blanchett), nosi imię po jednym ze starotestamentowych demonów. Motywy spirytualizmu potęgują też parokrotne wróżby z kart tarota (talia gra znaczącą rolę w powieści Greshama). Wszystkie te detale, wplecione przez del Toro w sprawnie prowadzoną kryminalną intrygę pozwalają odczytać „Zaułek koszmarów” jako swoistą parabolę: posępny moralitet o upadku ducha w obliczu fortuny i sukcesu. Wydarzenia przedstawione przez reżysera układają się wręcz w mroczny rewers przywołanego już wcześniej amerykańskiego snu. Fantasmagorie wesołego miasteczka stają się w tej interpretacji skrzywionym odbiciem kapitalistycznej utopii, jaką wyobrażano sobie w dobie Wielkiego Kryzyzu.

Guillermo del Toro znów hipnotyzuje. To jeden z jego najmocniejszych filmów

Obok swoich tematycznych implikacji, „Zaułek koszmarów” to jednak (być może przede wszystkim) precyzyjnie spięty thriller, który do samego końca znakomicie kontroluje przepływ informacji: ostatni, kluczowy element układanki Stana Carlisle’a otrzymujemy dopiero w finałowych minutach produkcji. Dość będzie powiedzieć, że film del Toro to raz jeszcze wielki popis możliwości realizacyjnych. W koronkowej inscenizacji największe zachwyty przyciągają bajeczne scenografie, ewokujące ducha art déco epoki, wspaniałe kostiumy i charakteryzacja oraz części oprawy (z naciskiem na nastrojowe frazy fortepianowe, skomponowane przez Nathana Johnsona, czyli brata reżysera Riana Johnsona). Del Toro nie tyle budzi tym filmem skojarzenia z klasycznym kinem, ale wręcz przywołuje formalne ozdobniki z innej epoki. Na przykład łączy sceny diegetycznym efektem wygaszania i wykrawuje ujęcia pomysłowym użyciem światłocienia. Słowem, mamy tu do czynienia z doświadczeniem hipnotyzującym, mrocznym i niezapomnianym. Być może teraz, gdy film doczekał się nominacji w najważniejszej oscarowej kategorii, czeka na niego nieco lepszy los. Bo do tej pory kinowy (a wcześniej przez wiele lat również literacki) „Zaułek koszmarów” podziela los swojego bohatera. Jakby w tarocie też wypadł mu odwrócony Wisielec, czyli zwiastun całkowitej bierności i apatii.

Ocena końcowa filmu „Zaułek koszmarów”: 5/6

Sprawdź recenzje innych filmów nominowanych do Oscarów 2022:

zdj. Disney