„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

Od listopada na sklepowych półkach znaleźć możecie najnowszy i wielokrotnie nagradzany film Quentina Tarantino. Zapraszamy Was do lektury naszej recenzji wydawnictwa Blu-ray z „Pewnego razu... w Hollywood”.

„Pewnego razu... w Hollywood” (2019), reż. Quentin Tarantino

(dystrybucja w Polsce: Imperial CinePix)

Film:

Obrazy Quentina Tarantino określa się niekiedy – zresztą niezwykle trafnie – mianem ultimate fan-films. Artysta nigdy nie ukrywa ani swojej skłonności do podkradania od najlepszych, ani swojej miłości do określonego okresu w światowej kinematografii. „Pewnego razu... w Hollywood” jest w tym zakresie bardzo subiektywną i osobistą wizytą u źródła owej fascynacji – w pewnych względach apoteotyczną wobec wszystkiego, co znajduje się w katalogu dokonań reżysera, przy jednoczesnym zachowaniu od niego znacznej stylistycznej i tematycznej odrębności. Zmagania Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio), niegdyś gwiazdy złotego ekranu, a obecnie podupadającego cienia własnej legendy, reżyser zestawia ze schyłkowym okresem dawnego Hollywoodu i nadchodzącym końcem dekady miłości. „Zestawia” jest być może pewnym niedomówieniem, gdyż głównymi bohaterami „Pewnego razu...” są właśnie czas i przestrzeń, w których Tarantino opowiada swoją baśń – to im reżyser poświęca najwięcej metrażu i to w ich trzewiach Rick i kaskader Cliff Booth (Brad Pitt) funkcjonują jako niepewne relikty na ruchomych fundamentach przemysłu filmowego – o tyle tragiczne, co w rękach reżysera niezwykle komiczne i plastyczne. Na podobnych fundamentach zresztą znajduje się nieświadoma Sharon Tate (Margot Robbie) – młoda gwiazda nowego świata celuloidowych marzeń, do którego Rick, ku własnemu rozgoryczeniu i rozpaczy, nie ma wstępu. Wysuwając scenografię na pierwszy plan, Tarantino nie maskuje obecności „reżysera-narratora” – zza niepenetrowalnej, ale i nie do końca trwałej czwartej ściany opowiada za pomocą każdego elementu formy filmowej. Ostre cięcia montażowe, niczym pchnięcia nożem, konsekwentnie jump stopują rytm filmu – raptowne „zakończenia” kolejnych sekwencji podkreślają schyłkowość, wprowadzają element niepokoju do często głęboko sielankowej wizji Hollywoodu. Co więcej, wraz z oczekiwaniami konstruowanymi przez świadomego historii widza przyczyniają się do wytwarzania potężnego (a w obliczu raczej luźno snutych wydarzeń – mocno paradoksalnego) suspensu.Tak samo, jak z co rusz przełamywanymi konwencjami sztuki filmowej, Tarantino igra ze strukturą samej narracji.

00001.m2ts_snapshot_00.38.04-min.png

Fabuła „Pewnego razu... w Hollywood” mogłaby zmieścić się bowiem w godzinnym metrażu. Zamiast tego reżyser transformuje opowieść w blisko trzygodzinną, subiektywną kapsułę do lat sześćdziesiątych, konsekwentnie skracając przestrzeń między widzem a światem przedstawionym – magią kina a rzeczywistością, czyniąc to ostatnie ręką demiurga zdolnego wyciąć z historii kilka niepotrzebnych klatek. Oprawione w brzmienia klasycznego rocka i reklamy samoopalaczy długie sekwencje panoramy Los Angeles rodem z piosenki „L.A. Woman” rozciągniętej w rozmazany neonowy kolaż niknący za oknami pędzącego autostradą Cliffa Bootha, sążniste partie dialogowe, których zasadniczą funkcją jest potęgowanie taktylności epoki, wątki wstępujące w fabułę i niemal natychmiastowo przez nią ignorowane niczym stacyjny zbiór pojedynczych obrazów ujętych wspólną ramą niepowtarzalnej czasoprzestrzeni – reżyser skutecznie uprawia znane już sobie światotwórstwo, nigdy wcześniej jednak nie był architektem równie subtelnym, równie wrażliwym i refleksyjnym. I choć nie brakuje tu wydłużonych partii poświęconych fetyszyzowanym przez Tarantino przejawom popkultury (wystarczy wspomnieć liczne camea postaci w rodzaju Bruce'a Lee, Steve'a McQueena i bezpośrednie odniesienia do tuzinów klasycznych obrazów), reżyser wznosi się ponad zwykłe rozpamiętywanie Złotej Ery Hollywoodu, nie brakuje też krytycznego wglądu w mechanizmy przemysłu filmowego i wizjonerskiego eksperymentowania z optyką i oczekiwaniami widza. W jednej ze scen impresyjna filmowa fikcja utrzymana w konwencji uwielbianego przez Tarantino klasycznego westernu opanowuje ramy narracji, a przy tym całkowicie transformuje punkt widzenia oglądającego. W innej reżyser na kilka minut zawiesza kamerę na ekranie telewizora wyświetlającego odcinek serialu „FBI”, przebijając jedynie do reakcji DiCaprio i Pitta, bezpretensjonalnie i osobliwie angażująco komentujących rozwój akcji. Warto podkreślić, że obie gwiazdy nie tylko dodają filmowi autoświadomego splendoru, ale w istocie stanowią idealny naekranowy duet podnoszący wartość każdej sceny olśniewającym aktorstwem i niezwykłym komediowym timingiem. Milcząca przez większość filmu Sharon Tate funkcjonuje natomiast jako swoisty emblemat dekady – otoczony przez reżysera parasolem ochronnym i szczególnym, wyczuwalnym afektem.

00001.m2ts_snapshot_00.30.58-min.png

Bez najmniejszych wątpliwości „Pewnego razu... w Hollywood” to najbardziej osobisty i dojrzały obraz w dorobku Quentina Tarantino – nieco tylko ironiczna, przede wszystkim poruszająca, kontemplacyjna fantazja. Gdy w soundtracku pojawia się i przemawia wprost do Mansona i jego „Dzieci” psychodeliczny kawałek „You Keep Me Hanging On” zespołu Vanilla Fudge, Tarantino egzorcyzmuje ciemne karty historii i przepisuje rzeczywistość w głęboko poruszającą alterację – o tyle wynagradzającą, co dosięgalną jedynie w przestrzeni artystycznej fikcji. W niej właśnie reżyser tka swoją fantazję, odziera zło z łatek potwornej antywzniosłości, oddaje sprawiedliwość i wtłacza sadystyczną kinematograficzną satysfakcję. Znamiennym w tym kontekście jest, że w odróżnieniu od swoich pozostałych filmów, Tarantino kartę tytułową zachowuje dopiero na koniec. Słodko-gorzkie ostatnie ujęcie „Pewnego razu...”, słusznie oceniane jako jedno z najlepszych w karierze artysty, niesie ogromną wartość liryczną, przenosi wszystkie motywy filmu na drugą stronę owianego złą sławą Ciello Drive i oferuje piękne, melancholijne postscriptum, możliwie zaledwie i aż w świecie opowieści.

6
Film

Obraz:

„Pewnego razu... w Hollywood” stanowi eksperyment na przynajmniej kilku płaszczyznach. Dla Tarantino najnowszy film, kontemplacyjna, refleksyjna baśń z innego świata, wiążę się z niemałym odstępstwem od formy, do której zdążył przyzwyczaić od czasu debiutu we „Wściekłych psach”. Dla Roberta Richardsona, operatora Tarantino, film okazał się sporym wyzwaniem. W „Pewnego razu...” pojawiają się sekwencje uwiecznione zarówno na 35 mm taśmie Kodaka (większość filmu), jak i 16 mm oraz słynnym Super 8, każda ma zarazem do złudzenia replikować styl, estetykę i niedoskonałości i robi to z niezwykłym wręcz skutkiem. Jak ujawnia Richardson, Tarantino zależało, by wygląd filmu wpasował się w realia lat sześćdziesiątych i naśladował kultowy Technicolor, a jednocześnie wyglądał odpowiednio współcześnie. Konsekwentnie, gdy na ekranie nie wyświetlają się monochromatyczne przebitki z filmografii Ricka Daltona, ujęcia charakteryzują się wyrazistymi, jaskrawymi kolorami, w których dominuje ciepła i żółtawa tonacja. W 1080p „Pewnego razu...” nierzadko wygląda tak, jak mogłaby prezentować się absurdalnie precyzyjnie zremasterowana produkcja z 1969 roku. A jednak, gdy na ekranie pojawiają się zalane słońcem hollywoodzkie wzgórza czy soczyste barwy neonów na Stripie, a minimalnie rozproszone światła lśnią zza okien na planie westernu, uwaga Tarantino skupia się nie tylko na odtworzeniu dawnego kina, a całej pozafilmowej rzeczywistości. Znakomity transfer udostępniony na krążku pozwala dostrzec bogactwo, jakie kryje scenografia „Pewnego razu...”, detale rekwizytów zdradzają budżet produkcji, a detale twarzy pozwalają docenić nagrodzoną toną wszelakich statuetek ekspresję aktorów. Dość będzie dodać, że transfer nie zawiera najmniejszych skaz, a jako całość „Pewnego razu...” raz jeszcze daje się poznać jako karuzela o tyle hipnotyzująca, co pozbawiona jednej słabostki, która mogłaby wzruszyć wartością tegoż niezwykłego okna do innego czasu.

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

„Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite] „Pewnego razu... w Hollywood” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray

Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także bitrate obrazu filmu „Pewnego razu... w Hollywood dostępnego w bibliotece serwisu iTunes dla posiadaczy urządzeń Apple TV i Apple TV 4K w rozdzielczości 4K i Full HD. Pamiętajcie, że w przypadku filmu 4K został użyty inny kodek.

Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.

once-upon-a-time-in-hollywood-2019-bitrate-bd-it.png

6
Obraz

Dźwięk:

O ile o muzyce, którą Tarantino wyselekcjonował do swojego najnowszego filmu, mówiliśmy szerzej w innym miejscu, tak w kontekście wydania Blu-ray warto dodać, że umożliwia ono interesujący sposób nawigowania pomiędzy kolejnymi rozdziałami filmu. Otóż obok klasycznego „wyboru scen” po metrażu możemy poruszać się również w oparciu o zestaw muzycznych hitów zawartych w „Pewnego razu... w Hollywood”. Bardzo przyjemny dodatek dla entuzjastów ścieżki dźwiękowej, którą Tarantino złożył do perfekcji.

Zapis dźwięku, który odnajdziecie na płytce, to niezawodny DTS-HD MA 5.1. Ponieważ w filmie nie brakuje momentów, w których muzyczna ścieżka dźwiękowa jest całkowicie nieobecna, a Tarantino faworyzuje teksturę „powietrza” Krainy Snów, Blu-ray ma przed sobą niemałe zadanie dorównania warstwie wizualnej w kontekście bezbrzeżnego zaabsorbowania uwagi. Zadaniu temu krążek szczęśliwie sprostał – zapis nie zwyciężyłby, być może, w starciu z ostatnio recenzowanym przez nas „To 2”, ale nie taki jest jego zamysł. Dynamizm wyprzedza tu konieczność budowania ambientalnego krajobrazu, przestrzeni ujawniającej kolejne piętra dźwięków. Nie znaczy to również, że struktura nie potrafi pozytywnie wyrwać z zadumy, chociażby gdy na ekranie pojawiają się sceny z użyciem miotacza ognia albo przyjemnie dudniący volkswagen Cliffa Bootha. Nie mam najmniejszych zarzutów do brzmienia „Pewnego razu... w Hollywood”. Po wizycie w kinie doszedłem do wniosku, że mógłbym oglądać i słuchać najnowszego Tarantino wielokrotnie, nawet gdyby trwał trzy godziny dłużej (i kto wie, może któregoś dnia dostanę taką wersję). Jakość Blu-raya tylko to przemyślenie umacnia.

Polska wersja lektorska (Dolby Digital 5.1) to z kolei, niestety, porażka na całej linii – choć samo tłumaczenie zostało poprawnie nieugrzecznione, to niestety już głos Pana lektora wyklucza zdolność przetrwania seansu bez rwania włosów z głowy. Unikać!

5
Dźwięk

Materiały dodatkowe:

pewnego-razu-w-hollywood-bd-menu-min.png

Dodatki dostępne na Blu-rayu stanowią niezły, jakkolwiek odległy od wyczerpującego, zestaw. Najciekawszym, a jednocześnie wychodzącym poza standardowe dokumenty, elementem są z pewnością usunięte sceny. Otrzymujemy tu kilka wydłużonych sekwencji, materiał pochodzący z przygotowanych na potrzeby „Pewnego razu...” seriali telewizyjnych oraz kilka nakręconych przez Tarantino reklam (m.in. piwa Old Chattanooga, której narratorem jest Walton Goggins). Nastrojowo, ale trzeba przyznać, że tego typu produkcja zasługuje na znacznie obfitszy zestaw. Pełna lista dodatków:

  • Dodatkowe sceny (25 minut)
  • Quentin Tarantino i jego list miłosny do Hollywood (5 minut) – wywiady z obsadą i twórcami filmu.
  • Bob Richardson. Z miłości do filmu (5 minut) – więcej wywiadów z obsadą i twórcami, tym razem poświęconych operatorowi „Pewnego razu... w Hollywood”.
  • Rozmowa. Samochody w 1969 (6 minut) – krótki przegląd samochodów, które pojawiają się w filmie.
  • Odtwarzanie Hollywood. Scenografia (9 minut) – twórcy opowiadają o przywiązaniu do detali i szczegółów wchodzących w skład rzeczywistości „Pewnego razu... w Hollywood”.
  • Moda z 1969 (7 minut) – minidokument poświęcony zrekreowaniu mody lat sześćdziesiątych.

Warto dodać, że jakie by owe dodatki nie były, to niestety nie zaopatrzono ich w polską wersję językową (brak tu nawet rodzimych napisów).

4
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

Polskie wydanie najnowszego filmu Tarantino to klasyczne opakowanie Elite. Grafika wybrana na okładkę pochodzi z najpopularniejszego plakatu „Pewnego razu... w Hollywood”. Wewnątrz znajdziemy wyłącznie pojedynczą płytkę z filmem. Jedynym elementem wyróżniającym jest z pewnością stylowy nadruk na samym krążku. Wygląda on trochę tak, jakby należał do znacznie ciekawszego wydania filmu.

DSC01557.jpg DSC01561.jpg

DSC01593.jpg DSC01595.jpg

4
Opakowanie

Podstawowe informacje z raportu BDInfo:

Disc Title: Once Upon a Time... in Hollywood
Disc Size: 45,953,291,315 bytes
Length: 2:41:29.680 (h:m:s.ms)
Size: 38,163,763,200 bytes
Total Bitrate: 31.51 Mbps

VIDEO:

Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 23922 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1

AUDIO:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
DTS-HD Master Audio English 3440 kbps 5.1 / 48 kHz / 3440 kbps / 24-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 24-bit)
Dolby Digital Audio Polish 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -31dB

SUBTITLES:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics English 33.285 kbps
Presentation Graphics Polish 26.790 kbps

Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Pewnego razu... w Hollywood” – raport BDInfo z płyty 2D.

Specyfikacja wydania

Dystrybucja

Imperial CinePix

Data wydania

11 grudnia

Opakowanie

Elite

Czas trwania [min.]

161

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS-HD MA 5.1 angielski

Polska wersja

Dolby Digital 5.1 (lektor: Marek Lelek) i napisy

Podsumowanie:

W momencie, w którym ktoś mógłby pomyśleć, że udało mu się zaszufladkować Quentina Tarantino jako twórcę o wyraźnych artystycznych tendencjach, reżyser obdarowuje świat głęboko odmiennym majstersztykiem w rodzaju „Pewnego razu... w Hollywood”. Oto Tarantino najbardziej eksperymentalny, najbardziej osobisty i bez wątpienia (nie ubliżając jego wcześniejszym dziełom) najdojrzalszy. Pozostaje więc nie tracić czasu i wchłonąć w fantazję, którą tak rozlewnie proponuje nam reżyser. Podejmując film na Blu-rayu otrzymujemy ją w wersji najbliższej autorskiej intencji – przynajmniej do czasu aż swój błękitny krążek otrzyma któraś z wersji reżyserskich, za co będę bardzo mocno trzymał kciuki.

Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Pewnego razu... w Hollywood” znajdziecie na Filmoskopie.

6
Film
6
Obraz
5
Dźwięk
4
Dodatki
4
Opakowanie
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić?

zdj. Sony Pictures