
O wadze zakończenia filmowej opowieści nie trzeba nikogo przekonywać – wszak rozwiązanie konfliktu i wyrazista pointa ekranowej historii jest tym, na co czekamy przez cały seans. Jednakże dzieła takie jak „Thelma i Louise” bądź „Butch Cassidy i Sundance Kid” udowadniają, że magia finałowych sekwencji potrafi być zaklęta w jednym, charakterystycznym kadrze. Warto zatem przyjrzeć się, w których produkcjach pojawiały się jeszcze tak wyraziste obrazy, idealnie podsumowujące drogę bohaterów, a także nasze doznania podczas projekcji.
Zakończenie dzieła filmowego potrafi być nie tylko klarownym spięciem wątków prezentowanej historii, ale – przewrotnie – może nadać jej nowego, nieoczekiwanego kontekstu. Cechą dobrej pointy jest moc, z jaką zakorzenia się w świadomości widza – w opowieści mogą pojawiać się przestoje fabularne albo zaburzony rytm narracyjny, ale gdy zwieńczenie filmu jest w punkt to zostanie ona zapamiętana. W swojej książce, „Story: Substance, Structure, Style, and the Principles of Screenwriting”, Robert McKee zapewnia, że „kluczowy obraz” w scenie kulminacyjnej odbija się echem i rezonuje ze wszystkimi wcześniejszymi elementami struktury fabularnej. W rozumieniu autora, „kluczowy obraz” to scena lub ujęcie tak zestrojone z przekazem dzieła, że przypominając je sobie cały film wraca z dreszczem emocji.
McKee w podręczniku, który przez wielu nazywany jest biblią dla scenarzystów, raptem w kilku zdaniach wyczerpuje temat znaczenia zamknięcia historii. Ponadto – nawiązuje do Arystotelesa, według którego zakończenie utworu dramatycznego musi być jednocześnie nieuniknione i nieoczekiwane, a także do Francoisa Truffauta, określającego finał historii jako kombinację spektaklu oraz prawdy. Wszystkie te tezy składają się na jeden, bardzo oczywisty wniosek – to, jak prezentuje się pointa, w jaki sposób kończy się seans oraz z jakimi emocjami opuszczamy salę kinową decyduje o żywotności doświadczenia. Czasem jeden, szczególny kadr potrafi idealnie podsumować drogę bohatera dzięki mocy wizualnego języka przekazu. Jeden obraz, który stanowi wizytówkę filmu, oddaje jego przesłanie, a także podkreśla emocjonalne spektrum opowieści.
Najlepsze kadry, które wieńczą wyjątkowe dzieła światowej kinematografii potrafią wdrukować się w umyśle widza jako pamiątka po niezwykłym przeżyciu. Czasem decydują o tym wrażenia estetyczne, czasem znaczenie sceny w narracji... Intrygujące zakończenia kinowych opowieści powodują, że filmy zostają z nami dłużej, a w związku z tym chciałbym wyszczególnić kilka z nich. Przedstawiam zatem listę ostatnich ujęć, które w mistrzowski sposób pointowały znakomite produkcje. Które tytuły nieodwracalnie Wam wryły się w pamięć dzięki finałowym kadrom?
UWAGA! Poniższy ranking zawiera elementy zdradzające ważne elementy filmowych fabuł. Prosimy o czytanie z rozwagą!
10. „Poszukiwacze zaginionej Arki”
reż.: Steven Spielberg
Esencja Kina Nowej Przygody oraz ponadczasowe dziedzictwo twórczości Stevena Spielberga. Opowieść o awanturniczym archeologu na tropie skrzyni zawierającej potłuczone tablice z wyrytym Dekalogiem to porywające widowisko, które wciąż inspiruje kolejne pokolenia filmowców. Na sukces pierwszej części cyklu o przygodach Indiany Jonesa złożyły się na pewno znakomicie zrealizowane sceny akcji, popisy kaskaderów, aura tajemnicy, a także – przede wszystkim – charyzmatyczny Harrison Ford w roli głównej. Archeologiczny wyścig protagonisty z jego głównym konkurentem, współpracującym z nazistowską armią Belloqiem (Paul Freeman), to gra o stawkę większą niż życie. Ostatecznie Arka Przymierza, w której drzemie wielka, niezbadana moc nie zostaje powierzona naukowcom do badań, a trafia w ręce amerykańskich służb. W scenie zamykającej „Poszukiwaczy zaginionej Arki” okazuje się, że mistyczny, tytułowy artefakt, za który wielu ludzi poświęciło swoje życie jest jedynie kolejnym przedmiotem w zaplombowanej skrzyni, skazanym na zapomnienie wśród przepastnej otchłani rządowego magazynu. Unikalne i dość ponure zwieńczenie dynamicznego filmu przygodowego okraszone cudownym motywem muzycznym autorstwa Johna Williamsa.
9. „Saint Maud”
reż.: Rose Glass
Ten niezależny film grozy to prawdziwy rarytas na rynku, a także potwierdzenie trwającego obecnie renesansu horroru. Debiutantka, Rose Glass, przedstawia historię naznaczoną traumą, potrzebą odkupienia, a także obłędem zakamuflowanym w idei poszukiwań celu. Tytułowa bohaterka (wyborna Morfydd Clark) pod wpływem tragicznego błędu z przeszłości całkowicie zmienia swoje życie – porzuca niezdrowe nawyki i wkracza na ścieżkę wiary z ascetycznym wręcz namaszczeniem. Maud jest przekonana, że Stwórca dał jej specjalną misję; zadanie, którego sensu jeszcze nie dostrzega. Narracja filmu jest całkowicie poddana jej perspektywie, co budzi sceptycyzm widza wobec metafizycznych elementów świata przedstawionego. Kontakt z Bogiem ma charakter seksualnych uniesień, a jego budzący grozę głos jest obecny w ostatnim akcie produkcji. Gdy Maud nadaje znaczenie wewnętrznej podróży i w swojej percepcji wypełnia „boską” misję, udaje się na miejscową plażę, by w chwale objawić światu anielskie powołanie za pomocą aktu samospalenia… Punkt widzenia bohaterki pozwala nam zobaczyć ją jako świetlistą istotę, przed którą padają zdumieni wierni, a ona z uśmiechem oraz wzruszeniem przystępuje do wniebowstąpienia. Ujęcie zamykające „Saint Maud” trwa niecałą sekundę – na chwilę odrywamy się od nierzetelnej narracji głównej bohaterki i możemy zobaczyć realną reakcję na trawiące jej ciało płomienie. Glass pozostawia publiczność z obrazem zwęglonej skóry oraz z rozpaczliwym krzykiem bohaterki. „Święta” Maud jest postacią tragiczną, którą w wyniku nieprzepracowanych emocji oraz żalu spotyka bolesny koniec.
8. „Bękarty wojny”
reż.: Quentin Tarantino
„You know something, Utivich? I think this just might be my masterpiece” – te słowa padają w ostatnim ujęciu „Bękartów wojny” z ust porucznika Aldo Raine’a (Brad Pitt). Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Quentin Tarantino za pośrednictwem jednego z głównych bohaterów swojego filmu nie komentuje wyciętej nożem swastyki na czole pułkownika Landy (doskonały Christoph Waltz), ale raczej podsumowuje jakość kinowego doświadczenia. Przez jednych może być to odbierane jako popadanie w niezdrowy samozachwyt, a dla drugich jest formą nieskromnego, jednakże szczerego podejścia do wartości dzieła i zadowolenia z dobrze wykonanej pracy. Twórca „Django” podczas The Howard Stern Show w 2022 roku wyznał, że kocha swoje produkcje oraz kręci filmy przede wszystkim dla siebie, ale wszyscy inni są zaproszeni na seans. Tarantino zdecydowanie opowiada historie, które sam chciałby oglądać na ekranie i najwyraźniej czerpie z tego niesamowitą radochę. Dobrze, że w sali kinowej na koniec projekcji jego produkcji z 2009 roku nie brakuje odwzajemnionych uśmiechów Raine’a oraz Utivicha.
7. „Lśnienie”
reż.: Stanley Kubrick
Finał dzieła Stanleya Kubricka prześladuje mnie od mojego pierwszego seansu, który odbył się bodaj ponad 20 lat temu – po dziś dzień nie daje mi spokoju. W scenie zamykającej ten ambitny horror obiektyw kamery powoli skupia się na grupowej fotografii, na której możemy zobaczyć pozującego głównego bohatera, Jacka Torrance’a (demoniczny Jack Nicholson). Podstawowym źródłem niepokoju jest przede wszystkim data widniejąca na zdjęciu – 4 lipca 1921 roku, czyli ponad pół wieku przed mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami zaprezentowanymi na ekranie. Nie pytajcie mnie, co oznacza to zakończenie… Czy jest to sygnał, że Jack był częścią hotelu Overlook na długo zanim fizycznie się w nim pojawił? Prawdopodobnie. Czy może stał się więźniem przybytku po tym, gdy w obłędzie próbował wymordować swoją rodzinę? Całkiem możliwe. Overlook w „Lśnieniu” jest filmowym piekłem, które reżyser opiera na powieściowym pierwowzorze Stephena Kinga bez fanatycznej potrzeby adaptowania jego prozy. Mimo wszystko – podobnie, jak w materiale źródłowym odnajdziemy tu ukryte w scenografii oraz kostiumach echa kolonializmu, jak i zbierającą swoje żniwo chorobę alkoholową Torrance’a. Ostatnie ujęcie natomiast uwypukla metafizyczny charakter opowieści, a także ambiwalentną naturę tego kultowego już filmu grozy. Kubrick nie chce pozostawić publiczności obojętnej i nawet w ostatnich sekundach swojego dzieła daje nam przestrzeń dla intelektualnej gimnastyki.
6. „Planeta małp”
reż.: Franklin J. Schaffner
Jedno z najbardziej ikonicznych filmowych zakończeń wszech czasów. Ujęcie tak charakterystyczne, że specjaliści od marketingu często wykorzystują je w materiałach promocyjnych lub wznowieniach wydań DVD, narażając nowych widzów na bezwstydny spoiler! Ostatni kadr produkcji Franklina J. Schaffnera jest przy okazji zwrotem akcji, które dzięki swojej popularności znajduje się w tej samej puli, co słynne „No, I am your father” z piątego epizodu „Gwiezdnych wojen”. Grupa astronautów ląduje na planecie, zdominowanej przez rozwinięte cywilizacyjnie człekokształtne małpy. Zmiana układu sił w ewolucyjnej hierarchii staje się źródłem zagrożenia dla szefa ekspedycji, George’a Taylora (Charlton Heston), i jego ekipy, będących obiektami polowań oraz późniejszych badań ze strony gatunku nadrzędnego. Odkrycie zniszczonej, w połowie pogrzebanej Statui Wolności jest ostatecznym potwierdzeniem dla protagonisty, że planeta, na której wylądował jest Ziemią z odległej przyszłości po wojnie nuklearnej. Łamiąca serce reakcja zdruzgotanego bohatera jest obrazem, który na stałe wpisał się do panteonu niezapomnianych kadrów, kształtujących siłę kina.
5. „Incepcja”
reż.: Christopher Nolan
Od momentu premiery nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że poza tematyką żałoby i nieprzepracowanego poczucia winy wplecionego w tkankę wartkiego kina sensacyjnego, „Incepcja” stanowi również metaforę procesu twórczego na planie filmowym. W wymagającym blockbusterze Christophera Nolana każdy z członków zespołu pod wodzą Doma Cobba (Leonardo DiCaprio) ma inne zadanie, korespondujące z działaniami ekipy zdjęciowej. Saito (Ken Watanabe) pełni funkcję producenta przedsięwzięcia, określany mianem „oszusta” Eames (Tom Hardy) to tak naprawdę zawodowy aktor, a całość powstaje pod okiem reżysera w osobie głównego bohatera, będącego alter ego samego Nolana. Ponadto – projektowane z precyzją kolejne poziomy snu są filmową scenografią, imitującą rzeczywistość w ludzkiej podświadomości. W tym kontekście – wirujący totem w finałowej scenie jest nie tylko nieoczywistą pointą, podkreślającą zacierającą się granicę między jawą a snem, ale również zaproszeniem dla publiczności do dopisania własnego, satysfakcjonującego końca historii. Ostatnia scena tego dzieła może stanowić także metafilmową deklarację, że ta ekranowa przygoda jest wyłącznie fantazją rodem z Fabryki – nomen omen – Snów. Twórca „Memento” zafundował widzom doskonale zmontowany heist movie i emocjonalną wycieczkę po skrywanych traumach w formie letniego kinowego widowiska – inteligentne kino akcji najwyższej próby. Sen we śnie w ramach snu.
4. „Psychoza”
reż.: Alfred Hitchcock
Dzieło w reżyserii Alfreda Hitchcocka jest w mojej opinii ojcem chrzestnym współczesnego thrillera psychologicznego. Bez „Psychozy” moglibyśmy nie uświadczyć „Milczenia owiec” od Jonathana Demme’a lub fincherowskiego „Siedem” w kształcie, w jakim je obecnie znamy i kochamy. W 1960 roku produkcja z wybitnymi kreacjami Janet Leigh oraz Anthony’ego Perkinsa budziła kontrowersje, a także łamała filmowe schematy w różnych formach. Od niestandardowej konstrukcji narracyjnej i plastycznych rozwiązań audiowizualnych, po portretowanie przemocy i pożądania. Tytuł ten wsławił się nawet mianem pierwszego obrazu w historii amerykańskiej kinematografii, w którym przedstawiono spłukiwanie wody w ubikacji. W końcowych scenach na publiczność spada szokująca informacja na temat tożsamości mordercy w przydrożnym motelu oraz trudnych relacji Normana Batesa z jego rodzicielką. Finałowe ujęcie prezentuje tego bohatera, prowadzącego wewnętrzny monolog głosem swojej matki – dowód na to, iż jej osobowość całkowicie zdominowała umysł syna. Na koniec przemyśleń o pozorach swojej delikatnej natury, złowrogi uśmiech Normana łączy się z rysami twarzy wysuszonych zwłok pani Bates. Niepokojąca poetyka grozy według Hitchcocka.
3. „Podziemny krąg”
reż.: David Fincher
Dywagacje na temat najlepszego filmu Davida Finchera można prowadzić w nieskończoność… „Siedem”? „Zodiak”? A może „The Social Network”? W zależności od tego kogo zapytacie – każda odpowiedź wydaje się prawidłowa. Rozmowa na temat najbardziej kultowego dzieła Amerykanina mogłaby już przynieść bardziej konkretne rezultaty. „Podziemny krąg” to pozycja w filmografii tego wybitnego współczesnego reżysera, która miała największy wpływ na popkulturę i jest najchętniej cytowana. Tytuł ten idealnie wpasował się w kinowy trend, niezwykle zauważalny wśród produkcji z końca XX wieku, krytykujących radykalny konsumpcjonizm, a także wołających o przypomnienie znaczenia człowieczeństwa w ulegającym korporyzacji społeczeństwie. Odklejony od magazynów wnętrzarskich główny bohater (Edward Norton) podąża za swoim mrocznym alter ego, Tylerem Durdenem (Brad Pitt), w celu wyzwolenia się od wpływów demaskulinizacyjnej kultury posiadania. Ostatecznie prowadzi go to do działania w ramach ekstremistycznego projektu „Mayhem” oraz do podłożenia materiałów wybuchowych pod budynki będące siedzibami firm obsługujących karty kredytowe. Zgodnie z tym, co postać Nortona deklarowała w scenie otwierającej film – wszystko to było związane z dziewczyną, która nazywa się Marla Singer (Helena Bonham Carter). Finalnie to właśnie skomplikowana relacja z nią staje się dla protagonisty motywacją do odnalezienia równowagi. Ujęte to zostaje w niewinnym geście trzymania się za dłonie na tle eksplodujących wieżowców w akompaniamencie utworu zespołu Pixies… „You met me at a very strange time in my life”.
2. „2001: Odyseja kosmiczna”
reż.: Stanley Kubrick
Kino totalne. Czysta, ekranowa wirtuozeria. Niedoścignione arcydzieło. Temu wyjątkowemu filmowi science fiction autorstwa Stanleya Kubricka można nadawać rozmaite formalne tytuły, ale żaden nie będzie w stanie oddać jego monumentalnej wagi – jako ponadczasowego, egzystencjalnego traktatu na temat rozwoju gatunkowego i postępu, a także jako kinowego doświadczenia. Po ponad pół wieku od premiery „2001: Odyseja kosmiczna” wciąż zaskakuje swoją świeżością i zaprasza do interpretacji nowe pokolenia. W ostatnich scenach dr David Bowman (Keir Dullea), który podąża za tajemniczym monolitem, towarzyszącemu ludzkości od jej zarania, odbywa surrealistyczną podróż. W jej efekcie staje się gwiezdnym dzieckiem, przemierzającym przez przestrzeń kosmiczną – zapowiedź kolejnego kroku w ewolucji człowieka. Ten podniosły filmowy moment, wzbogacony poematem symfonicznym Richarda Straussa to doskonałe spointowanie eposu Kubricka, podkreślające ważkość i wielowymiarowość scenariusza. Kinowy monolit podsumowany jednym z najbardziej charakterystycznych kadrów w historii X muzy.
1. „Absolwent”
reż.: Mike Nichols
Film Mike’a Nicholsa, mimo iż miał swoją premierę w 1967 roku, pozostaje niezwykle aktualny jako głos pokolenia, które po wypełnieniu swoich edukacyjnych obowiązków nie potrafi odnaleźć się w dorosłym życiu. Benjamin Braddock (Dustin Hoffman) po powrocie z college’u do rodzinnego domu staje pod ostrzałem rad, związanych z jego dalszymi krokami. Ta presja nie pomaga jednak głównemu bohaterowi w zbudowaniu planu na dalsze życie oraz w poradzeniu sobie z bezradnością wobec przyszłości; przyszłości, która właśnie się zaczęła. Uwiedziony przez zamężną sąsiadkę swoich rodziców, panią Robinson (Anne Bancroft), a następnie zakochując się w jej córce (Katharine Ross), zostaje bohaterem skandalu obyczajowego. Sytuacja skazanego na społeczny ostracyzm Bena to dla reżysera okazja do napiętnowania hipokryzji ówczesnej klasy średniej oraz mentalności amerykańskich przedmieść. W ostatniej scenie protagonista zdobywa się na romantyczny akt, porywając Elaine sprzed ołtarza w dniu jej ślubu. Młodzi, uciekając z kościoła, wsiadają do przypadkowego autobusu, w którym wiwatują w geście samozadowolenia. Po chwili – euforia przemija, a na ich twarzach maluje się zderzenie z prozą rzeczywistości – przyszłość jest wciąż niepewna, a pomysłów na dalszą drogę nadal brakuje. Gorzkie odczarowanie zakończenia w stylu „żyli długo i szczęśliwie” w jednym kadrze bez dialogów. Film „Absolwent” wyróżnia się znakomitą reżyserią, przemyślanym i kreatywnym montażem, wspaniałą grą aktorską, a także ujęciem wieńczącym seans, które pozostaje z widzem na zawsze.
zdj. Warner Bros. / Paramount Pictures / Lucasfilm / StudioCanal / Universal Pictures / 20th Century Studios / United Artists