Powrót klasycznej serii animowanej Marvela to oczywista odpowiedź na nieustający głód nostalgii, ale czy tylko? W poniższej recenzji oceniamy „X-Men '97”, czyli pełnokrwisty sequel superbohaterskiego klasyka z końcówki ubiegłego stulecia. Jak wypada zderzenie grupy mutantów z oczekiwaniami współczesnej widowni?
Marvel wraca do klasycznej serii o mutantach
Nasz serial nie został anulowany. Udało nam się zrealizować plan – przekonywał przed paroma laty Will Meugnio, jeden z głównych twórców oryginalnego serialu o X-Menach. W wywiadzie dla The Hollywood Reporter artysta odnosił się do zakończenia animacji z lat 90., które wielu widzów odczytało podczas oryginalnej emisji jako niezamierzony cliffhanger: świadectwo przedwcześnie uciętego projektu. Obok sygnalizowanego powrotu superzłoczyńcy Apocalypse'a, niejasnego losu profesora Xaviera i dalszego kierunku pozbawionej lidera tytułowej grupy, pod znakiem zapytania pozostały też dalsze starania o zbliżenie do siebie opartych na uprzedzeniach światów ludzi i mutantów.
Przy okazji powrotu po latach, warto przypomnieć, że produkcja wcale nie doczekała się skreślenia – przynajmniej nie w tradycyjnym sensie. Twórcom udało się wypełnić kontraktowy plan na przygotowanie 65 odcinków serialu. Wraz z rozgłosem zyskiwanym przez komiksową kreskówkę amerykańska stacja Fox zleciła ekipie zrealizowanie dodatkowego sezonu, wykraczającego poza przedstawiony przez twórców, oryginalny zamysł na serię.
Sprawdź też: W Marvelu pojawi się nowy złoczyńca! Co dalej z Kangiem?
Jednocześnie, kierownicy stacji zaczęli sukcesywnie skręcać budżet „X-Menów”. „Z czasem zauważyłem, że im popularniejszy stawał się serial w ramówce Fox Kids, tym oszczędniej do niego podchodzono. Taka logika miała najwyraźniej wiele sensu dla biznesmenów” – komentował te okoliczności Fran Squillance, jeden z czołowych grafików odpowiedzialnych za „X-Menów”.
Na pewnym etapie budżet przewidziany dla całości serialu został kompletnie wyczerpany – tłumaczono przy okazji dwudziestopięciolecia „X-Menów” – a do zrealizowania ostatnich odcinków, wykraczających poza ramy oryginalnej historii, outsourcowano tańsze studio animacyjne. Niestety z zauważalnym efektem. Wkrótce po tym serial dobiegł końca bez zamiarów kontynuowania historii.
„X-Men '97” – recenzja serialu Marvela. Przeszłość, która nadeszła
Po latach widzowie powracają na Ziemię-92131. To bowiem w tym zakątku marvelowego wszechświata – co istotne: odległym od MCU – toczą się przygody nie tylko animowanych X-Menów, ale i Spider-Mana ze starego serialu Foxa. Zgodnie z programowym założeniem serii: fanom łezka zakręci się w oku już od pierwszych sekund – wraz z klasyczną (choć odpowiednio upgradowaną) czołówką, opartą na uber-najntisowym rockowym hymnie Rona Wassermana. A wkrótce po tym ulubieni mutanci powracają w dynamicznej scenie akcji, wplecionej w rytm odcinka, tak jakby nie minęła ni jedna sobota od ostatniego odcinka.
W rzeczywistości serialu upłynął tylko rok od zamachu na życie profesora Xaviera. Jego podopieczni – przede wszystkim Cyclops, Beast, Wolverine, Jean Grey i Storm – mierzą się z nowymi kryzysami, na czele z utratą lidera i głównego mentora. Dramatyczne wydarzenia z finału oryginalnej serii polepszyły nieco sytuację mutantów, ale społeczne napięcia – podsycane działaniami ekstremistów – trwają nadal. Mało tego: wciągają w konflikt nowe pokolenia „odmieńców”. W pierwszych trzech odcinkach, które Disney+ pokazało nam przedpremierowo, tytułowi bohaterowie napotykają kilku klasycznych złoli (i paru takich, których do tej pory znaliśmy tylko z komiksów), usiłują udaremnić atak terrorystyczny na siedzibę ONZ i bronią Instytutu Xaviera pod wpływem przerażających halucynacji. Szybciutko upływające, trzydziestominutowe odcinki pękają w szwach od scen akcji i pączkujących z każdej strony zagrożeń – pod tym względem niewiele zmieniło się od dawnej serii. Na wzór jej najlepszych odcinków scenarzyści odnajdują też solidne „pięć minut” na budowanie relacji głównych bohaterów (na chwilę obecną najwięcej uwagi dostają od nich Cyclops i Jean).
O „sequelowości” nowego serialu animowanego świadczy z resztą nie tylko pociągnięcie wątków porzuconych blisko trzy dekady temu, a wierne przetworzenie tonu oryginału. W produkcji opartej na bliźniaczym, dwuwymiarowym stylu animacji nie doszukamy się ironicznego zacięcia pokroju niedawnych „Władców wszechświata” od Kevina Smitha. Projekt Marvela potraktowano bez prześmiewania klasycznych „X-Menów”, a z pełną wiernością wobec schematów konstruowania poszczególnych wątków i tyleż kiczowatego, co czarującego języka pierwowzoru. (Dosłownie: w części kreacji powracają głosy znane z tamtej produkcji – usłyszycie Cala Dodda w roli Wolverine'a, Lenore Zann jako Rogue, Catherine Disher jako Jean Grey i wielu, wielu innych oryginalnych aktorów). W nieco odmienionej wersji wraca nawet sekwencja napisów końcowych z kursorem „klikającym” i odkrywającym bio wybranych mutantów.
Efektowna rozwałka, lekka konwencja i rozczulające odniesienia to jednak nie wszystko. Dawne przygody X-Menów nie stroniły od komentowania na ekranie aktualnych społecznych problemów – obok odpowiadania na obawę społecznego wykluczenia i marginalizacji, fabuły oryginalnej serii kodowały chociażby panikę wokół AIDS, temat Holocaustu, czy problematykę religijną – i w przypadku kontynuacji nie jest inaczej. Losy X-Menów ponownie odbijają między innymi lęk przed odmiennością. Widzimy to zwłaszcza w wątku Roberto Da Costy aka komiksowego Sunspota, który dołącza do mutantów, stając się – wprawdzie tylko na krótką chwilę – odpowiednikiem nowego widza, wstępującego dopiero w przygody drużyny marvelowych herosów. Dodajmy przy tym, że „X-Men '97” obiecująco komplikuje podziały na dobrych i złych: najciekawiej w odcienie szarości wpisuje się znakomicie grany przez Matthew Watersona Magneto, który – (ostatnią) wolą Charlesa Xaviera – obejmuje przywództwo nad zespołem.
Przy okazji „X-Men '97” Marvel poszedł więc za przykładem Avengersów: powędrował w czasie i wydobył z przeszłości coś, co – jak sygnalizuje spadające zainteresowanie marką – było mu rozpaczliwie potrzebne. Reboot kultowej animowanej ramotki to szczęśliwie nie (tylko) nostalgia-bait, ale swoisty powrót do podstaw ekranowego superbohaterstwa pre-MCU. Tak się to kiedyś robiło. I jak widać: nadal się da.
Ocena końcowa trzech pierwszych odcinków: 4/6
Sprawdź też: Marvel zwolnił twórcę serialu o X-Menach! Co wydarzyło się za kulisami nowej animacji?
„Poprzednio... w „X-Menach” – czy trzeba znać oryginał, by zrozumieć „X-Men '97”?
I tak i nie. Oglądanie „X-Men '97” bez przygotowania w postaci oryginalnej serii jest trochę tak, jak zabieranie się za lekturę komiksowego crossoveru od Marvel Comics bez znajomości poprzednich zeszytów każdego cyklu. Złoczyńcy tłumaczą się tu sami, a bohaterowie – zwracają do siebie tak, by wyeksponować dla widzów najważniejsze aspekty dawnych ekranowych relacji. Serial podaje widzom wszystkie informacje konieczne do zrozumienia bieżącej fabuły i podstawowe zaangażowania się w akcję oraz treści przewijające się w podtekstach. Ani przez chwilę nie ma jednak wątpliwości, że „X-Men '97” poprzedza długa i zawiła historia – im więcej elementów z dawnego kontinuum zaczyna wplątywać się w fabułę, tym łatwiej o poczucie zdezorientowania wobec szerszego planu na serię. Nadrobienie oryginalnego cyklu, a przynajmniej solidny recap na YouTubie, może więc okazać się konieczne, by pochwycić pełną opowieść sequelowej serii.
Nadrobienie całego oryginalnego serialu stało się właśnie możliwe, bowiem wraz z premierą nowej serii w ofercie platformy Disney+ pojawiły się także kolejne sezony serialu „X-Men”. Aktualnie w serwisie znajdziecie wszystkie 76 odcinków składające się na 5 sezonów.
„X-Men '97” debiutuje serwisie streamingowym Disneya dokładnie 20 marca. Na początek pokazane zostaną dwa epizody. Kolejne będą trafiały do widzów w tygodniowych odstępach. Na pierwszy sezon składa się 10 odcinków.
zdj. Marvel / Disney