„Strażnicy Galaktyki 3” – recenzja filmu. Marvel wstaje z kolan

Wszystko ma swój koniec. Do kin zawitała właśnie finałowa odsłona filmowej serii o „Strażnikach Galaktyki”. Trzecią odsłoną z Marvelem żegnają się nie tylko niektórzy z głównych bohaterów, ale także sam James Gunn, który przez najbliższe lata będzie koncentrował się na budowaniu filmowego uniwersum DC Comics. Czy na odchodne Gunn zaprezentował nam godną uwagi produkcję?

Jak dzwonić po pomoc, to do konkurencji. James Gunn pokazuje, jak się robi filmy

Wiele wskazuje, że tym razem Marvel zatęskni za Jamesem Gunnem jeszcze bardziej. Niespełna roczna separacja z powodu wątpliwej jakości tweetów może okazać się błahostką w porównaniu z rozstaniem na rzecz konkurencji. Po trzeciej części „Strażników Galaktyki” jak na dłoni widać, że studio potrzebuje gości takich jak nowy prezes DC Studios. Granica między komiksowymi wyjadaczami a spluwami do wynajęcia od dawna nie była bowiem tak ewidentna. Brygada Kevina Feigiego może dalej wysługiwać się rzemieślnikami pokroju Peytona Reeda („Ant-Man”); może nawet wabić artystów na wzór Sama Raimiego („Doktor Strange 2”) czy Chloé Zhao („Eternals”). Lecz kiedy przychodzi co do czego, to szaleni popaprańcy tacy jak Gunn ostatecznie kształtują wizerunek filmowego makrokosmosu. Po prawie dekadzie od debiutu twórcy „Robali” w MCU łatwo przecież zapomnieć, w jakim stopniu pierwsi „Strażnicy” wpłynęli na kolejne lata marvelowskiej dominacji. Czy dziewięć wiosen później autorytet Gunna wewnątrz produkcyjnego giganta pozostanie równie wyraźny? Patrząc na cztery filmowe projekty w przód – i cztery filmowe projekty wstecz – śmiem twierdzić, że nie wiem, choć się domyślam.

Sprawdź też: Tych piosenek będziecie chcieli posłuchać po seansie „Strażników Galaktyki 3”.

straznicy galaktyki 3 zdjecie z filmu-min(2).jpg

Skala sukcesu absolwenta hollywoodzkiej B-klasy w znacznej mierze tkwi w kontroli, którą powierzono mu przy okazji tych wielkich filmów. O kreatywnej swobodzie Gunna w MCU mówią zresztą wszyscy – od wysoko postawionych oficjeli Marvela, przez członków obsady „Strażników”, aż po samego reżysera, który nieraz głośno dziwił się sprawom, na które studio przymknęło oko. Na przekór wspomnianej separacji „trójka” podtrzymuje tę tradycję, choć nie w tak klarownym rozmiarze, jak miało to miejsce wcześniej (wiecie, jesteśmy już w V fazie, a film Marvela bez choćby jednego nowo wprowadzonego herosa to film stracony). Zgodnie z powyższym po trzecim woluminieStrażników Galaktyki” możecie spodziewać się pełnoprawnego obrazu podpisanego nazwiskiem Gunna. To wciąż autorski projekt ze śmiało dyndającą przepustką VIP (komu, jak nie jemu pozwolonoby na pierwszego marvelowskiego f*cka w PG-13) i odtwórczą dezynwolturą. Adoracji i uznania względem bohaterów jest tutaj tyle, ile nie zdołano pomieścić w całej IV fazie. Przekaz wzmacnia świadomość, że to ostatni rozdział w opowieści. Reżyser może i przypomina o tym zbyt często, ale co z tego, jeśli za chwilę naprawdę będziemy za nim tęsknić.

Co słychać u Strażników Galaktyki? O czym opowiada nowy film Marvela?

Łabędzi śpiew Gunna w MCU rozpoczynamy na Knowhere (możecie pamiętać tę dryfującą po kosmosie gigantyczną głowę Celestiala), gdzie Strażnicy osiedlili się na dobre i na złe. Star-Lord (Chris Pratt) nieustannie rozpacza po utracie Gamory (Zoe Saldaña, która wraca pod postacią jednego z wariantów), podczas gdy reszta gangu mniej lub bardziej wiąże koniec z końcem. Nie minie wiele czasu, nim stację zaatakuje niejaki Adam Warlock (Will Poulter), byt na miarę Supermana stworzony przez Suwerennych (galaktyczna rasa złotych skurczybyków, z którymi Strażnicy zadarli w poprzedniej odsłonie). Świeżo narodzony superczłowiek został wysłany z rozkazu Wielkiego Ewolucjonisty (Chukwudi Iwuji), by pojmać Rocketa (Bradley Cooper). Marvelowski Frankenstein powołał do życia antropomorficznego szopa w wyniku krwawych eksperymentów, a teraz pragnie przejąć jego intelekt w celu podkręcenia kolejnego stopnia ewolucji. Chcąc powstrzymać barbarzyńcę, bohaterowie wybiorą się na misję śladem bolesnych początków Rocketa, gdzie po drodze przyjdzie im zrewidować poglądy w kwestii indywidualności. Jeśli byliście na bieżąco z zapowiedziami, to pewnie wiecie, że to ostatni film, w którym tytułowa ekipa występuje w tradycyjnym składzie. Powiem tylko tyle, że komunikaty były prawdziwe.

straznicy galaktyki 3 zoe saldana jako gamora-min-min(1).jpg

Pierwszy rozdział „Strażników Galaktyki” opowiadał o formowaniu się rodziny, w drugim opisano, jak egoizm komplikuje utrzymanie jej w ryzach. Trzecia odsłona stawia z kolei na powrót do korzeni i akcentuje pojęcie indywidualności względem grupy. Od dawna jasne było, że ulubiona patchworkowa familia popkultury będzie musiała wymyślić się na nowo. Mało kto spodziewał się jednak, że dojdzie do tego w tak radykalnych warunkach. I jasne, wpływ na ten obrót spraw miało wiele czynników pozafilmowych, ale z drugiej strony czasem korzystniej jest przeorganizować szyki, niż kreślić tę samą historię na przestrzeni dziewięciu sezonów. Za sprawą każdej z części „Strażników” Gunn demonstruje kolegom i koleżankom po fachu, że nawet najbardziej rozkochane przez fanów postaci mają określoną żywotność (Yondu w interpretacji Michaela Rookera na zawsze w pamięci). W krajobrazie, w którym bohaterowie tytułowi coraz częściej równają się dekoracji (ekhem… Osa w… ekhem „Kwantomanii”) śmiałość winna chyba liczyć się podwójnie. Bez wkradania się na terytorium spoilerów pozostaje zwieńczyć akapit opinią, że z każdym ze Strażników Gunn pożegnał się godnie.

Potok łez i czuła błazenada. „Strażnicy Galaktyki” to najlepsza trylogia MCU

Zestawiając finał „Strażników Galaktyki” z dwiema poprzednimi odsłonami, odnosi się mimo wszystko wrażenie, że część wyborów stawała twórcy kością w gardle. Ucierpiały na tym głównie zmiany tonalne, których nawarstwienie jest w stanie zdekoncentrować. W poszczególnych scenach wygląda to trochę tak, jakby Gunn nie mógł się zdecydować, czy dany fragment lepiej wyjdzie na smutno, czy na wesoło, co raz na jakiś czas skutkuje fikuśnym rozstrzałem emocjonalnym. Podczas gdy w ogólnym rozrachunku narracja jawi się – w typowy dla autora sposób – harmonijna, nieco chaosu przysparza już wizualny charakter „trójki”. Wiele z wdzięku, którym odznaczały się poprzedniczki (szczególnie ta pierwsza w obiektywie znanego z „Duchów Inisherin” Bena Davisa) odbiera decyzja o nagminnych zbliżeniach. Choć można zrozumieć chęć zrekompensowania sobie finiszu kręceniem blisko aktorów, to w przypadku sekwencji akcji (oczywiście poza tą jedną w trzecim akcie) podejście okazuje się przestrzelone. W kontrze do błahej operatorki i całkiem-niezłego-jak-na-ostatnie-lata-CGI fenomenalnie wypadają natomiast scenografia i kostiumy. Stemplem jakości Guna wewnątrz gatunku stają się kolejne wyszukane lokacje, na czele z dystopijną Antyziemią przerabiającą amerykańskie przedmieścia lat 80. czy Orgoscope – siedzibą antagonisty, której wnętrze przypomina romans Cronenberga z animacją „Było sobie życie”.

Sprawdź też: Czy Star-Lord powróci po „Strażnikach Galaktyki 3”? Marvel udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Jak wygląda drużyna na koniec filmu?

Jeśli w hierarchii MCU stawiacie „Strażników Galaktyki” wysoko, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że na ostatniej prostej odnajdziecie się doskonale. Czuła błazenada, która co rusz napina mięśnie brzucha, znów miesza się tu z niekłamanym klanowym sentymentem, o jaki trudno w blockbusterach. To – poza kilkoma niedoskonałościami – należyte zamknięcie najlepszej filmowej trylogii rodem z komiksów Marvela. Optymalnym podsumowaniem rozdziału trzeciego niech będą skrajne reakcje moich kinowych sąsiadów. Dziewczyna po lewej stronie wylała potok łez, w czasie gdy chłopak po mojej prawej szukał wdechu po ponownym ataku śmiechu. No i wcale im się nie dziwię. Sam zżyłem się z tą bandą kosmicznych głupoli i ich eklektycznym gustem muzycznym. Tym razem przypomnieli mi, jak wzruszającym utworem może być „Dog Days Are Over” i jak fajne może być kopanie tyłków do odpałów Beastie Boys. Pal licho kolejnego krzykliwego złola z kompleksem Boga, dajcie mi jeszcze jeden przemarsz Strażników w zwolnionym tempie i będę spełniony.

Ocena filmu „Strażnicy Galaktyki 3”: 4+/6

 

zdj. Marvel