„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” – recenzja filmu i wydania Blu-ray. Co za dużo, to niezdrowo

W lutym swoją premierę miały wydania Blu-ray oraz DVD z filmem „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Jak wypadło jedno z ostatnich kinowych widowisk Marvela na fizycznych nośnikach? Zapraszamy do naszej recenzji wydania Blu-ray.

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” (2022), reż. Ryan Coogler

(dystrybucja w Polsce: Galapagos)

Film „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

Postać Czarnej Pantery zadebiutowała na wielkim ekranie w 2016 roku w filmie „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” zaliczając udany występ i stanowiąc jeden z atutów tej produkcji. Koncepcja wydawała się ciekawa toteż z zainteresowaniem oczekiwałem solowego występu nowego bohatera MCU, w którego wcielił się Chadwick Boseman. A potem zobaczyłem zwiastuny i cały entuzjazm wyparował, bowiem to, co się w nich znalazło, nie napawało optymizmem (szczególnie warstwa wizualna zdawała się wyraźnie niedomagać). Chęć na kinowy seans mi przeszła, ale wybrałem się z uwagi na krótki okres między premierą Pantery, a „Wojny bez granic”, przy której nie chciałem mieć zaległości. Film odniósł co prawda spektakularny sukces, ale spójrzmy prawdzie w oczy: nijak nie wynikało to z jego poziomu (ten mocno niedomagał), a z zupełnie innych czynników. Po szczegóły odsyłam do recenzji pierwszego filmu, a teraz pora przyjrzeć się sequelowi.

Sukces pierwszej „Czarnej pantery” pociągnął za sobą szybkie ogłoszenie decyzji o powstaniu kontynuacji, lecz na drodze do realizacji filmu stanął poważny problem. 28 sierpnia 2020 w wyniku choroby, którą trzymano w tajemnicy, zmarł nagle odtwórca roli głównej. Kevin Feige stanął przed trudną decyzją. Co zrobić w tej sytuacji? Rola Bosemana, choć tak naprawdę mocno nijaka (jego postać we własnym filmie była notorycznie spychana na drugi plan i przedstawiona w dość niekorzystnym świetle, czego większość widzów zdaje się nie zauważać), zdążyła już stać się obiektem kultu, w związku czym trudno podjąć jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję, którą byłoby obsadzenie w tej roli innego aktora. Zamiast tego zdecydowano się uśmiercić również i bohatera, co w moim odczuciu było absurdalnym i całkowicie chybionym posunięciem. Posuwając się do przeniesienia prawdziwego zdarzenia do świata filmu, zdecydowano się w tym momencie robić kasę na czyjejś śmierci. I nawet fakt, że sequel rozpoczyna się wzruszającym hołdem dla zmarłego aktora i odgrywanej przez niego postaci nie zmywa niesmaku, które wywołało we mnie to niefortunne posunięcie.

Skoro więc T'Challa pożegnał się z tym światem, o kim opowiada film? Ano o jego siostrze Shuri (Letitia Wright) matce – królowej Ramondzie (Angela Bassett), partnerce – Nakii (Lupita Nyong'o), szefowej gwardii królewskiej – Okoye (Danai Gurira) oraz nowej, wprowadzonej w tym filmie postaci – Riri Williams (Dominique Thorn). Pięć postaci kobiecych. W recenzji pierwszego filmu wspominałem o tym, że reżyser zdawał się nie lubić głównego bohatera, albo po prostu nie wiedział, co z nim robić, więc przy każdej okazji zastępowały go i wyręczały kobiety. Tym razem problem rozwiązał się sam, co przynajmniej oszczędza widzom tego dziwnego odczucia, że główny bohater jest ustawicznie odsuwany na dalszy plan. Problem tylko w tym, że z całej tej plejady bohaterek, które w sequelu grają pierwsze skrzypce, chyba tylko królowa Ramonda budzi jakieś emocje. Reszcie brakuje jakiejkolwiek wyrazistości, trudno się przejmować ich losem, a tym samym bardziej zaangażować w fabułę.

Po śmierci króla T'Challi, nim jeszcze dobiega końca okres żałoby, pojawia się nowy problem – otóż światowe mocarstwa zainteresowane są złożami wibranium, znajdującymi się w posiadaniu Wakandyjczyków, ci nie chcą się nimi dzielić, trzeba więc poszukać alternatywnych źródeł pozyskiwania cennego metalu. Opracowany zostaje wykrywacz wibranium, po czym zaczynają się poszukiwania. W trakcie przeczesywania dna morskiego jedna z ekspedycji zostaje zaatakowana przez przedstawicieli tajemniczej rasy Talokan zamieszkującej podmorskie miasto. Napastnikom przewodzi niejaki Namor (Tenoch Huerta), który, wychodząc z założenia, że najlepszą obroną jest atak, zamierza wystąpić przeciwko mieszkańcom lądów. Liczy na sojusz z Wakandą, która w końcu także ma powody, by nie lubić się z zewnętrznym światem. Pierwszym jego celem staje się genialna czarnoskóra dziewczyna (tak, kolejna), która wynalazła ów nieszczęsny wykrywacz wibranium. Shuri w towarzystwie Okoye wyruszają z zamiarem jej odnalezienia, nim ta padnie ofiarą Namora. W efekcie następczyni tronu Wakandy trafia do podmorskiego miasta, gdzie otrzymuje propozycję. Ostatecznie dojdzie do zaostrzenia konfliktu między dwiema nacjami, bowiem Namor raczej nie jest ugodowym władcą, a gdy sytuacja zrobi się nieprzyjemna, Wakanda znowu będzie potrzebowała swego obrońcy w osobie Czarnej Pantery.

Film jest długi. Zdecydowanie za długi. Do tego naładowany wątkami postaci, w przypadku których nikt nie zadaje sobie trudu, by ich losy uczynić angażującymi. Wprowadza się nową postać, która jest pod wieloma względami zbyt podobna do głównej bohaterki, ale w sumie niewiele o niej wiemy. Wątek Nakii mocno niedomaga, robi wrażenie dodanego na siłę, byle tylko jakoś tę postać zmieścić. W dodatku by zrobić jej miejsce,  Okoye (akurat w momencie gdy jej losy zaczynają się robić interesujące) zostaje zepchnięta na dalszy plan. Do tego dochodzi zupełnie nieciekawy wątek postaci Martina Freemana, który tylko niepotrzebnie przedłuża i tak już nadmiernie rozciągnięty film. Gdyby choć postać antagonisty była wystarczająco wyrazista, ale i ten nie przekonuje, a jego skrzydełka u kostek, przeniesione wprost z komiksu, w filmie aktorskim nieustannie przyprawiają widza o kpiący uśmieszek. Nie robią większego wrażenie także sceny akcji, którymi wyładowano trzeci akt, czy tym bardziej efekty specjalne, choć muszę przyznać, że nie przypominam sobie przypadku tak marnych jak te z finałowego pojedynku „jedynki”. W dodatku mamy zagrania w stylu „bohaterka zostaje przebita włócznią na wylot i w sumie niewiele z tego wynika”. Czyli co, mam rozumieć, że jest nieśmiertelna? A przecież w poprzedniej części Killmonger zginął od podobnej rany. Pewnie zasługa „Girl power”, bo tutaj tylko kobiety sobie radzą, a jedyny (w miarę) istotny mężczyzna – Wakandyjczyk robi w tym filmie za popychadło i błazna.

Muszę tu także wspomnieć o muzyce – o ile jej część instrumentalna wypada w porządku (choć nie na tyle, by o niej pamiętać po seansie), to kilka piosenek, które usłyszymy w filmie, (w tym w scenach akcji) kompletnie wybijało mnie z nastroju, powodując, że zamiast skupić się na tym, co widać na ekranie, zastanawiałem się, kto uznał za dobry pomysł wstawienie tu tych kawałków.

Muszę jednak przyznać, że pomimo szeregu mniej i bardziej poważnych problemów, film wciąż okazał się być lepszy, niż oczekiwałem, że będzie (bo, prawdę mówiąc, spodziewałem się zupełnej porażki). Miał te kilka poruszających momentów i dało się przez niego w miarę bezboleśnie przebrnąć. W zasadzie można by go postawić na równi z częścią pierwszą, co jednak wciąż oznacza, że to te najsłabsze rejony MCU. Kinowe uniwersum Marvela po „Avengers: Koniec gry” coraz wyraźniej utyka, staje się coraz mniej angażujące, polega na pomysłach, które wręcz zabijają zaangażowanie (jak multiwersum i alternatywne linie czasowe), a kolejne filmy nie wybijają się ponad zupełną przeciętność. W zasadzie prócz drugiej części Doktora Strange'a, której to Sam Raimi nadał nieco charakteru i niezłej „Czarnej Wdowy”, nie dostaliśmy od kilku lat niczego, co by można określić mianem udanego. Oby tę złą passę udało się przełamać trzecim „Strażnikom Galaktyki”. Tymczasem dla sequela „Czarnej Pantery” szkolna trójczyna.

3
Film

Obraz w filmie „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”

Jeśli miałbym wskazać najmocniejszą stronę omawianego wydania, byłaby nią zapewne jego strona wizualna. Sęk, w tym, że w tym konkretnym wypadku „najlepsze” niewiele znaczy.  Filmy wchodzące w skład MCU wizualnego wrażenia już dawno nie robią, szczególnie gdy właśnie obejrzało się drugiego „Avatara”. Po pierwszym filmie spodziewałem się pod tym względem sporo i srodze się rozczarowałem, tym razem więc oczekiwania były już niewielkie. Chętnie zobaczyłbym efektowne (prawdziwe) afrykańskie widoki, ale tych jest tu niewiele, a gdy już są, wyglądają jak zrobione na komputerze (bo i pewnie takie są) i nie porywają. Sama jakość obrazu jest poprawna, ale i bez fajerwerków. Niby trudno się dopatrzeć jakichś rażących uchybień, ale zachwycać się w zasadzie nie ma czym. W dodatku część scen rozgrywających się w nocy jest ciemna,  mdła i zwyczajnie brzydka. Obraz niejednokrotnie robi wrażenie płaskiego, i pozbawionego życia. Zdarzają się co prawda sceny, w których soczyste kolory, czy detale kostiumów cieszą oko, ale ich częstotliwość pozostawia sporo do życzenia. Od strony poziomu wykonania efektów specjalnych jest w miarę nieźle i nic ponadto. Ot poprawna prezentacja, o której nie ma się co specjalnie rozpisywać.

vlcsnap-2023-02-25-11h06m39s340.jpg vlcsnap-2023-02-25-10h53m47s565.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h07m30s177.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h10m29s891.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h08m49s121.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h11m46s948.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h37m01s780.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h38m15s273.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h38m49s306.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h39m36s814.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h40m48s597.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h40m15s218.jpg

vlcsnap-2023-02-25-11h41m34s005.jpg vlcsnap-2023-02-25-11h11m16s278.jpg   

4+
Obraz

Dźwięk w filmie „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu

Disney nigdy się nie nauczy. Podobnie jak w przypadku poprzednich filmów Marvel Studios, także i tym razem angielskiej ścieżce DTS-HD MA 7.1 brak wystarczającej mocy i dynamiki, a podczas seansu zapewne nie obejdzie się bez pogłaśniania. Ścieżka charakteryzuje się co prawda sporym bogactwem dźwięków rozrzuconych po wszystkich kanałach, a także całkiem efektownym ich przemieszczaniem się między głośnikami, ale trudno się tym wszystkim w pełni nacieszyć, gdy dźwięk zwyczajnie niedomaga, brakuje mu głębi i intensywności.  Ani muzyka, ani efekty dźwiękowe w scenach akcji nie wybrzmiewają tu z należytą siłą. Na plus można policzyć wyraźne dialogi.

Dodatkowo otrzymujemy także polski dubbing w DD5.1, który z pewnością przyda się zwolennikom polskich ścieżek dźwiękowych, ale podobnie jak i w przypadku pierwszego filmu, tak i tym razem język polski w ustach mieszkańców Afryki wypada co najmniej dziwnie i skutecznie wybija z klimatu produkcji.

3+
Dźwięk

Dodatki na płycie z filmemCzarna Pantera: Wakanda w moim sercu”:

Na płycie znalazł się tradycyjnie już, dość mizerny zestaw materiałów dodatkowych, w skład którego wchodzą:

  • Dwa światy - (10:55) – materiał skupiający się miejscach akcji – Wakandzie i podmorskim królestwie Namora.
  • Dziedzictwo (5:50) – pobieżne i ogólnikowe słów kilka o głównych postaciach filmu z Shuri na czele. Porusza się także kwestię wielkiego nieobecnego – T'Challi.
  • Gagi (2:28) – standardowe wygłupy.
  • Sceny niewykorzystane (10:11) – cztery sceny, które nie trafiły do filmu. Skupiają się na postaciach Everetta Rossa i Okoye (która, jak widać mogła mieć tu nieco więcej do roboty).
  • Komentarz audio twórców – reżyser Ryan Coogler, scenarzysta Joe Robert Cole oraz odpowiadająca za zdjęcia Autumn Durald Arkapaw omawiają różne aspekty produkcji. Niestety wypowiedzi obu panów są często niezbyt konkretne, chwilami wręcz bełkotliwe, a do tego przeplatane serwowanym w przerażających ilościach słowem „Yeah”, przez co po jakichś 20 minutach miałem szczerze dosyć słuchania ich. Polskiego tłumaczenia do komentarza oczywiście brak.
2
Dodatki

Opis i prezentacja wydania filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”:

Standardowe opakowanie elite, plakat kinowy na froncie, kilka zdjęć i opis wydania na tylnej stronie okładki. Podobnie jak w przypadku poprzednich filmów czwartej fazy, również i tym razem otrzymujemy kolorowy  nadruk na płycie.

czarna pantera wakanda w moim sercu wydanie blu-ray okladka-min.jpg czarna pantera wakanda w moim sercu wydanie blu-ray okladka tyl-min.jpg

4
Opakowanie

Specyfikacja wydania Blu-ray filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”

Dystrybucja

Galapagos

Data wydania

 09.02.2023

Opakowanie

 Elite

Czas trwania [min.]

161

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS-HD Master Audio 7.1 angielski

Polska wersja

Dolby Digital 5.1 (dubbing) i napisy

Podsumowanie:

Quo vadis, MCU? Takie pytanie nasuwa się w momencie, gdy na ekranie widać już napisy końcowe. Kolejna odsłona liczącej już sobie blisko piętnaście lat serii utwierdza mnie w przekonaniu, że obecne kinowe uniwersum Marvela jest tylko cieniem samego siebie sprzed kilku lat. Część postaci zastąpiono mdłymi następcami, a inne także nie budzą sympatii, jaką się darzyło Iron Mana, Kapitana Amerykę czy Thora, całość przybiera przekombinowaną i męczącą formę. Aż sobie człowiek zadaje pytanie – ile to jeszcze pociągnie? (pewnie długo, ludzie są już teraz skłonni płacić za wszystko, co wychodzi pod znakiem MCU). „Wakanda w moim sercu” nie robi absolutnie nic, co by napawało jakąkolwiek nadzieją na lepszą przyszłość.  Mocno przeciętny film, niezły obraz, niedomagający dźwięk, marne dodatki. Niech każdy sam sobie odpowie, czy warto.

3
Film
4+
Obraz
3+
Dźwięk
2
Dodatki
4
Opakowanie
3
Średnia

Gdzie kupić wydanie Blu-ray filmu „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”:

Film do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Galapagos.

zdj. Disney / Galapagos / zdjęcia własne – Filmozercy.com