Oscary 2022: „CODA” – recenzja filmu. Wszyscy znamy tę historię

Trzy nominacje dla filmu „CODA”, zwycięzcy ubiegłorocznego festiwalu Sundance, to jedne z największych zaskoczeń tegorocznych nominacji oscarowych. Czy są one zasłużone? Przekonacie się o tym z naszej recenzji.

Zacznijmy od tego, że „CODA” jest remakiem francuskiego filmu „Rozumiemy się bez słów” z 2014 roku. Mamy więc, po raz wtóry, do czynienia z sytuacją, gdy Amerykanie opowiadają zagraniczną historię, ale przekuwają ją na swoją modłę. Zaznaczę w tym miejscu, że francuskiego oryginału nie widziałem, więc film Sian Heder jest moim pierwszym zetknięciem z tą opowieścią. Przy okazji, co oznacza samo CODA? A no nic innego, jak „Children/Child of Deaf Adults”, co odnosi się do osób niemających problemu ze słuchem mimo tego, że ich rodzice są osobami niesłyszącymi.

Skoro mamy wyjaśniony tytułowy skrót, to łatwo można sobie wyobrazić zarys historii przedstawionej w filmie amerykańskiej reżyserki. Ruby (Emilia Jones) jest jedynym niegłuchoniemym członkiem swojej rodziny. W związku z tym jest łącznikiem między bliskimi a „normalnym” światem, ponieważ z jednej strony kończy szkołę średnią, a z drugiej pomaga w prowadzeniu rodzinnego interesu, którym jest połów ryb. Sama opowieść jest, jak w tytule tego tekstu, historią, którą wszyscy znamy. Ruby jest wyśmiewana w szkole z powodu swojej rodziny, odkrywa swoją pasję do śpiewu, którą chce rozwijać i tu rodzi się konflikt, bo żeby rozwijać swój talent, to musi wyjechać z rodzinnego domu i zostawić bliskich „samych” bez tego łącznika, którym była do tej pory. A w tym wszystkim przejawia się postać szkolnego przystojniaka, z którym bohaterka ma zaśpiewać główną partię w szkolnym musicalu. Mamy więc do czynienia ze znanym schematem z filmów coming-of-age, w którym mamy wszystkie klasyczne punkty węzłowe, jak odkrycie pasji, kryzys w jej rozwijaniu czy spór z rodziną.

Tym, co jednak dodaje świeżego powietrza w tym scenariuszu, to właśnie rodzina, w której trzech członków jest głuchoniemych. To sprawia, że Heder ma przestrzeń, żeby ukazać nam, jak małżeństwo Franka (Troy Kotsur) i Jackie (Marlee Martin) musi radzić sobie w tej rzeczywistości, w której jeszcze wsparciem jest syn, Leo (Daniel Durant). W rzeczywistości, w której trudno się porozumieć osobom posługującym się językiem migowym z resztą społeczeństwa. Tutaj wsparciem jest Ruby, ale twórcy wystawiają bohaterów na próbę, gdy ci muszą przejść kontrolę inspekcji podczas pracy, a nie mogą się porozumieć z powodu braku dziewczyny na łódce. Do tego dochodzi brak zrozumienia pasji Ruby. Z oczywistego względu.

coda-recenzja-filmu-oscary-2022-Emilia Jones.jpg

Jednak to, co się najbardziej wyróżnia w tej produkcji, to chemia między aktorami. To, że czuć te emocje, tę miłość w oczach, spojrzeniach, drobnych gestach. Zwłaszcza że mamy tu trójkę aktorów głuchoniemych – Troya Kotsura, Marlee Martin (nagrodzona Oscarem w 1987 roku za „Dzieci gorszego Boga”) oraz Daniela Duranta – zestawionych z bohaterką Emilii Jones, która posługuje się zarówno mową, jak i językiem migowym. Wypada to wszystko bardzo naturalnie, płynnie, co sprawia poczucie, że cała czwórka zbudowała na ekranie prawdziwą rodzinę (przyznam, że tuż po obejrzeniu filmu nie wierzyłem, że nie są spokrewnieni). Jest też w tym ogromny pokaz aktorski Troya Kotsura, który bez słów, przez cały film, potrafi ukazać wszelkie możliwe spektrum emocji, za co zdecydowanie zasłużył na nominację. Do tego sama Emilia Jones zapowiada się na świetną aktorkę, bo wspaniale żongluje językiem migowym, a słownym. Będąc przy aktorach nie sposób nie wspomnieć o Eugenio Derbezie w roli nauczyciela muzyki, Bernardo Villalobosa. I tak – to postać, jakby wyjęta z szablonu – belfer, który kładzie nacisk na rozwijanie talentu, jest surowy, ale w środku skrywa swoje ciepłe serce. Nie ma w tej postaci w zasadzie nic niezwykłego, co wychodziłoby poza schemat, ale Derbez poprzez swoją ekstrawagancję i latynoską werwę sprawia, że przymykamy oko na ten brak oryginalności i dajemy się porwać jego naukom i hiszpańskim wtrąceniom, w co drugim zdaniu.

Taka jest też „CODA”. Nie jest to oryginalny film u swoich podstaw, a klasyczny feel good movie. To uniwersalna historia, którą wzbogaca aspekt rodziny głuchoniemych, ale ten pierwiastek rodzinny jest najważniejszy. Dorastanie, dojrzewanie do decyzji o opuszczeniu rodzinnego gniazda i poszukiwaniu własnej drogi. Coś, co Akademia lubi i co widzieliśmy przy okazji nominacji dla „Lady Bird” czy (muszę wspomnieć) „Elegii dla bidoków”. To też, jak wspomniałem, opowieść oparta na schematach, które wszyscy znamy i lubimy. Czasem może lekko przesłodzona, ale działa to w ramach produkcji, po której ma nam się zrobić cieplej na sercu i z uśmiechem możemy spojrzeć za okno. Można ten film określić mianem crowdpleasera, ale takie oscar-baity mogę oglądać, bo to po prostu miło spędzony czas. Ot, takie Sound High School of Whiplash.

Na koniec, co do szans oscarowych. „CODA” otrzymała trzy nominacje – najlepszy film, najlepszy aktor drugoplanowy dla Troya Kotsura oraz najlepszy scenariusz adaptowany. Jeśli chodzi o pierwszą i trzecią kategorię, to nawet nie ma, co analizować, ale aktor drugoplanowy? Konkurencja jest niesamowita w postaci – szczególnie – panów z „Psich pazurów”, ale będę trzymał kciuki za Kotsura. Raz, że to naprawdę świetnie zagrana rola, a dwa, że byłaby to nobilitacja dla środowiska aktorów głuchoniemych. A poza tym, Jessie Plemons i Kodi Smit-McPhee na pewno są na fali wznoszącej i jeszcze nie raz zagoszczą na rozdaniu statuetek oscarowych.

Ocena filmu „CODA”: 4/6

Sprawdź recenzje innych filmów nominowanych do Oscarów 2022:

zdj. Apple