„Batman Death Metal” tom 2 – recenzja komiksu. Jakże słodko szalona jest ta apokalipsa

Pod koniec 2021 roku na komiksowym rynku zadebiutował drugi tom komiksowej serii „Batman Death Metal” ze scenariuszem Scotta Snydera, twórcy popularnej i dobrze ocenianej serii o Mrocznym Rycerzu z Nowego DC Comics. Jak scenarzysta radzi sobie przy rozwijaniu swojej nowej serii? Sprawdźcie naszą recenzję.

Materiał może zawierać treści stanowiące, w ocenie części odbiorców, spoilery do tomu pierwszego serii „Batman Death Metal”, jak również wydarzenia „Batman Metal” wydanych w Polsce przez Egmont.

Kiedy skończyłem czytać „Batman Metal”, bezpośredniego fabularnego poprzednika serii „Batman Death Metal” (również od Scotta Snydera), pomyślałem, że bardziej abstrakcyjnie już chyba być nie może. Dowiedzieliśmy się o istnieniu całego Mrocznego Multiwersum, pełnego skrzywionych wersji bohaterów zbudowanych na lękach naszych protagonistów oraz poznaliśmy Barbatosa i Batmana, Który się Śmieje. W międzyczasie, choć zagrożenie zostało pokonane, bohaterowie nadal mieli pełne ręce roboty. W kolejnych czterech tomach „Ligi Sprawiedliwości” dowiedzieliśmy się jeszcze, że geneza Uniwersum DC nie jest taka, jak myśleliśmy przez lata, a w kolejnych tomach serii „Batmana, Który się Śmieje” śledziliśmy losy niezwykle wdzięcznego, idealnego wręcz pod względem wizualno-marketingowym antagonisty. Jeszcze tylko opasłe tomiszcze „Liga Sprawiedliwości: Wojna totalna. Rok łotrów” i wydawało się, że jesteśmy gotowi na sequel słynnego „Metalu”. Zasiadłem więc do tomu pierwszego i po trzech stronach byłem pewien wyłącznie dwóch rzeczy. Po pierwsze, tylko mi się wydawało, że mogłem się na cokolwiek tutaj przygotować. Po drugie, tak – niewątpliwie „Batman Metal” nie był szczytem abstrakcji pisarskich Scotta Snydera. Dziś za mną połowa wydarzenia mierzona w tomach wydań polskich, pora więc podzielić się z Wami moimi, jakże subiektywnymi wrażeniami z rozwoju fabuły.

Batman Death Metal tom 2 plansza z komiksu egmont-min.jpg

Od czasu, kiedy w finale „Batman Metal” uszkodzona została ściana Źródła, dowiedzieliśmy się prawdy o genezie uniwersum DC oraz uwolniona została Perpetua – boski byt, którego pierwotnym zadaniem było tworzyć nowe światy i nasycać je własną esencją kreacji. Zamiast tego jednakże zaczęła ona czerpać energię z kolejnych napędzających rzeczywistość Kryzysów. Tym, którzy zetknęli się chociażby z jedną pozycją od DC, której akcja dzieje się na poziomie struktury rzeczywistości, nie trzeba wspominać, że z założenia Kryzys to w DC niezwykle ważne wydarzenie na skalę całego multiwersum, które „zmienia wszystko”, a w praktyce czyni dokładnie to, czego oczekują na danym etapie rozwoju wydarzeń siły wydawniczo-edytorskie. Oczywiście idealnie dla nas czytelników jest, gdy te niezbędne zmiany dzieją się poprzez ciekawą historię, bo równie oczywistym jest, że zarząd DC nie wyjdzie na konferencję prasową i nie powie, że na przykład od dziś Batman nie zna imienia mordercy swoich rodziców. Tak to bowiem już jest, że w świecie mainstreamowego komiksu amerykańskiego zarówno twórcy, jak i odbiorcy mają obsesję na punkcie modyfikacji świata na płaszczyźnie fabularnej, co – jak by nie było – pięknie koresponduje z istnieniem bytu, który karmi się energią takich zmian. Wracając do tematu – aktualnie Perpetua wygrała. Bohaterowie w czasie ostatecznego starcia zawiedli i zostali rozproszeni po całym metalversum (jak nazywana jest Ziemia-0 przekształcona przez Batmana, Który się Śmieje – prawą rękę Perpetui). Z jednej strony nasi herosi nie zamierzają się poddać i podejmują kolejne, coraz bardziej desperackie próby walki ze złoczyńcami, którzy w zasadzie już wygrali. Z drugiej Batman, Który się Śmieje realizuje własny zdradziecki plan, jako że ma świadomość, iż docelowo, jeżeli chce osiągnąć zamierzone przez siebie cele, musi mierzyć dużo wyżej. Mam tu na myśli na przykład sięgnięcie po ciało jednego z Batmanów z alternatywnego, mrocznego uniwersum, który posiadł moce doktora Manhattana. Tak właśnie, w czasie, w którym bohaterowie poszukują ostatnich strzępów nadziei w tej groteskowej rzeczywistości, Batman, Który się Śmieje przeistacza się w Najmroczniejszego Rycerza, istotę o pozornie nieograniczonej mocy, i rozpoczyna drogę ku starciu z Perpetuą. Potrzebny mu jednakże jest jeszcze Flash – Wally West – i Tron Mobiusa, zawierający wszelkie tajemnice multiwersum... Coś mi mówi, że niezależnie od tego, która z sił wygra – nasza rzeczywistość i nasi bohaterowie przegrają...

Strukturalnie, jeżeli idzie o zbiorcze wydanie polskie, idziemy dalej sprawdzoną formułą. W tomie drugim „Death Metalu” dostajemy więc kolejną porcję lektury, na którą będą składały się zeszyt czwarty oryginalnej miniserii oraz mrowie one-shotów i historii pobocznych wypełniających fabularne luki  (no bo oczywiście w głównej miniserii nie mamy na tyle przestrzeni, żeby przedstawić każdą z 30 nowych, stworzonych wyłącznie dla tego wydarzenia postaci i mrocznych hybryd bohaterów). Tym samym możemy spodziewać się wrzutki wielkich filmowych kadrów wypełnionych kolorowymi postaciami oznaczonymi wyłącznie imionami i pseudonimami w bloczkach narracyjnych, aby następnie większość z nich otrzymała swoje pięć minut w dedykowanej historii, kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt stron dalej. Pod tym względem wydanie polskie, wzorowane na amerykańskim wydaniu twardookładkowym, będzie kompletne w sensie wszelkich powiązanych treści, natomiast w czasie pierwszej lektury możemy mieć wrażenie zwalniającego tempa głównej akcji i co rusz dopowiadania wydarzeń pobocznych. Merytorycznie bez zmian w stosunku do tomu pierwszego, w czym głównego fabularnego architekta wspierać będą m.in. James Tynion IV (aktualny scenarzysta regularnej serii „Batmana”) oraz Peter J. Tomasi („Batman & Robin”, „Superman” z DC Odrodzenia). Nadal wlewane są nam do głów gigantyczne ilości pomysłów Scotta Snydera, od przedstawiania świata skonstruowanego przez scenarzystę na potrzeby tej opowieści do kolejnych, coraz bardziej groteskowych wersji i permutacji bohaterów z uniwersum DC. Nie każdy czytelnik znajdzie w tym zapewne równą radość z lekkiej zabawy motywami i wątkami ukształtowanymi w naszych świadomościach przez dziesięciolecia, niemniej jednak ja nadal odkrywam w tym wiele świeżości. Jakkolwiek mam świadomość, że cokolwiek Snyder zgotuje w głównym uniwersum DC, to zostanie to niewątpliwie wcześniej czy później odwrócone, póki co jednak czerpię wielką przyjemność z przejażdżki.

Batman Death Metal tom 2 plansza z komiksu-min.jpg

W kwestii oprawy graficznej można powiedzieć generalnie, że struktura tomu zbiorczego wymusza różnorodność. Jeżeli poszukujecie miękkich, odrobinę kreskówkowych kształtów Grega Capullo, to jak najbardziej znajdziecie je i tu, ale niestety wyłącznie w części stanowiącej kolejny rozdział właściwej miniserii. Czas lektury podczas absencji głównego ilustratora będą nam wypełniać m.in. kanciasty, acz dynamiczny Francis Manapul („Flash”) oraz mięsisty i pełen detali Eddy Burrows („Detective Comics”, „Nightwing”). Jedna drobna uwaga, co do której nie mam pewności, czy kierować do części artystycznej czy scenariuszowej, jednakże z uwagi na przewagę aspektów estetycznych – umieszczę ją tutaj. Wraz z rozwojem fabuły modyfikacjom ulega wygląd niektórych postaci, w tym antagonistów, i o ile część modeli prezentuje się całkiem nieźle, to niektóre odstają dość drastycznie od oczekiwań i tchną relatywnie szybkim i odrobinę nieprzemyślanym – w mojej ocenie – procesem twórczym. Może to kwestia gustu, niemniej jednak spodziewałbym się poświęcenia nieco więcej uwagi oprawie historii tak dużego kalibru i o tak wielkim znaczeniu dla całego multiversum DC.

Wydanie polskie to nadal klasyka kredowego papieru w twardej oprawie z lakierowanymi detalami na matowej okładce. Tym samym wszystko od pierwszego „Metalu” poprzez miniserię „Batman, Który się Śmieje” i „Ligę Sprawiedliwości: Wojnę totalną. Rok łotrów” będzie idealnie prezentowało się na półce. Okładki alternatywne – a i owszem – również znajdziecie w środku i to w ponadprzeciętnej ilości, jak to zwykle przy wydarzeniach tej skali. Idealnie niczym w superbohaterskim artbooku.

Podsumowanie

Oto przed Wami kolejne rozdziały „Batman Death Metal” i, jak dla mnie, dzieją się tu niezwykle ciekawe rzeczy. Dalej rozwijamy motyw Batmanów z Mrocznego Multiwersum (w końcu wszyscy chcemy zakupić figurki z większością z nich), a główna oś wydarzenia wznosi się na skrzydłach naszych oczekiwań, co rusz dając nam nadzieję i pozbawiając nas niej. Graficznie, w ślad za konstrukcją tomu zebranego z głównej miniserii oraz dopchniętej historiami pobocznymi  i one-shotami, będzie świetny jak zwykle Greg Capullo i tie-iny, w których będzie Wam go mocno brakować (choć w większości będą solidne). Na tym etapie lektury, choć nie jestem do końca zachwycony pewnymi rozwiązaniami i zastosowanymi zwrotami fabuły, to muszę przyznać, że z czysto rozrywkowego punktu widzenia bawiłem się świetnie. Nie mogę się doczekać dwóch kolejnych tomów, choć trochę mi przykro, że zaledwie dwóch.

Więcej recenzji komiksów o Batmanie, które mogą Cię zainteresować:

Oceny końcowe

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
5
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Scott Snyder, James Tynion IV, Peter J. Tomasi

Rysunki

Greg Capullo, Francis Manapul, Eddy Barrows

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

240

Tłumaczenie

Tomasz Sidorkiewicz

Data premiery

8 grudnia 2021

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC Comics