Ranking filmów o Batmanie. Michael Keaton, Val Kilmer, Christian Bale, George Clooney czy Ben Affleck?

Stało się. Do kin zawitała kolejna produkcja prezentująca nową interpretację Mrocznego Rycerza. Tym razem wyzwanie najgroźniejszym przestępcom z Gotham City rzucają Robert Pattinson i Matt Reeves. Jako że o filmie „The Batman” mogliście już przeczytać na łamach Filmożerców, to z okazji jego kinowej premiery, przygotowaliśmy dla Was ranking dotychczasowych produkcji o zamaskowanym mścicielu, które gościły w kinach, począwszy od 1989 roku i legendarnego filmu Tima Burtona, aż po 2016 rok, kiedy na ekrany zawitała produkcja „Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości” wyreżyserowana przez Zacka Snydera.

Miejsce 8. „Batman i Robin”

batman-i-robin-ranking-filmow-o-batmanie-min.jpg

Miał być jeden z największych przebojów sezonu letniego 1997 roku. Była wielka klapa, która spowodowała 8-letnią absencję Batmana na srebrnym ekranie. Publiczność, nie tylko ta amerykańska, zignorowała kampowe (niezamierzone zresztą przez twórców) widowisko, tłumnie wybierając się na wysokooktanowe kino akcji z kategorią wiekową R („Con Air – lot skazańców”, „Bez twarzy”, „Air Force One”) oraz pewną komedię science fiction na podstawie o wiele mniej znanego komiksu, niż świat wykreowany przez Boba Kane’a i Billa Fingera („Faceci w czerni”). „Batman i Robin” trafił do Polski 1 sierpnia (tylko kopie z dubbingiem) i też za dobrze sobie nie poradził: raptem zgromadził 221 016 widzów. Wtedy zresztą prawie cały nasz kraj żył powodzią tysiąclecia, zatem spadek frekwencji w przybytkach X muzy był nadto widoczny, przynajmniej w lecie. Teledyskowa formuła, pstrokate kadry i tona ekspozycyjnych dialogów (właściwie to monologów) – nie tego oczekiwali fani Batmana i pewnie większość tych ludzi, którzy przypadkiem zawitali do klimatyzowanej (albo i nie) sali kinowej, by odetchnąć od upalnej (tudzież deszczowej) pogody.

Na pewno obronił się Elliot Goldenthal, komponując znacznie przystępniejszą i bardziej przebojową muzykę dla słuchacza (ilustracja sceny wejścia Umy Thurman na przyjęcie dobroczynne!). Niestety score do tej pory nie ukazał się oficjalnie na CD. Aktorzy byli z reguły ganieni za swoje występy, choć George Clooney zebrał ciepłe słowa za rolę Bruce’a Wayne’a (ale nie Batmana). Natomiast Joel Schumacher do końca życia wielokrotnie podkreślał, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za ten film, nie obarczając winą nikogo innego. Reżyser chciał się zrehabilitować w oczach wszystkich, realizując kolejną, mroczniejszą część, zatytułowaną „Batman Triumphant”. W niej miał pojawić się Strach na wróble, a rolę wroga Mrocznego Rycerza podobno zaproponował Nicolasowi Cage’owi. Porażka „Batmana i Robina” przekreśliła te plany, jednakże w kolejnych latach nakręcił z ekscentrycznym aktorem dwa dreszczowce: „Osiem milimetrów” (1999) i „Anatomię strachu” (2011). Na planie tego drugiego ponownie spotkał się z Nicole Kidman (czyli doktor Chase Meridian z „Batman Forever”). Gwiazdy lubiły grać u Joela Schumachera, i to po kilka razy, a on sam najlepiej czuł się głównie w gatunku thrillera [tytuły wspomniane wcześniej oraz: „Linia życia” (1990), „Telefon” (2002), „Veronica Guerin” (2003)]. Lepiej chyba pamiętać o tych lepszych filmach, nawet sobie je przypomnieć, zamiast po raz kolejny wspominać o nieszczęsnych sutkach na bat-kostiumie w niesławnej produkcji z 1997 roku.

Autor: Tadeusz Skarbek.

Miejsce 7. „Batman Forever”

batman-forever-ranking-filmow-o-batmanie-min.jpg

Był to pierwszy film o zamaskowanym obrońcy Gotham City, jaki obejrzałem na srebrnym ekranie (na „Batmana” z 1989 roku się nie załapałem, a „Powrót Batmana” niestety ominął polskie kina; w obu przypadkach przez długie lata musiały mi wystarczyć kasety VHS). To także jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie produkcji 1995 roku oraz TEN powód, dla którego czekałem na powrót do szkoły (polska premiera odbyła się 22 września). I w zasadzie nie można się temu dziwić za bardzo, skoro „Batman Forever” był wówczas dosłownie wszędzie. W branżowej prasie drukowanej, takiej jak nieistniejące już magazyny „Film”, „Cinema” i „Ekran”, w numerach wrześniowych widowisku Warnera poświęcono nawet i po 10 stron. Również w czasopismach młodzieżowych („Popcorn”, Bravo”, „Bravo Girl”) sporo pisano o trzeciej części. W ogólnodostępnej telewizji często emitowano spoty, a na kanałach muzycznych teledyski U2 („Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me”; piosenka nominowana do Oscara) i Seala („Kiss from a Rose”). Ba, ukazał się nawet specjalny numer miesięcznika „Dobry Humor” z dowcipami o Batmanie, nie wspominając już o adaptacji komiksowej od TM-Semic. A to wszystko, wierzcie lub nie, zdarzyło się w Polsce w połowie lat 90. bez udziału internetu. Zakrojona na szeroką skalę kampania promocyjna miała przyciągnąć do kin jak najliczniejszą widownię (ostateczny wynik to solidne 438 512 widzów), przy czym zapewne liczono na więcej, głównie za sprawą Jima Carreya [w tym samym roku „Maska” (1994) i „Głupi i głupszy” (1994) zgromadziły odpowiednio po 765 tys. i 815 tys. widzów].

Zaś sam film Joela Schumachera robił wtedy spore wrażenie na kinowym ekranie. Przede wszystkim za sprawą monumentalnej scenografii (zaprojektowanej m.in. w stylu Art Deco), umiejętnie wspartej technologią CGI i pomysłowo sfotografowanej w neonowej stylistyce przez Stephena Goldblatta (nominacja do Oscara za zdjęcia). Tutaj nieodzowne okazało się również przywiązanie reżysera do uchwycenia w kamerze detali wystawnych dekoracji (Schumacher zaczynał w kinie od pionu scenograficznego w produkcjach Woody’ego Allena) oraz doświadczenie w pracy z największymi i najpopularniejszymi gwiazdami Hollywood [w wolnej chwili sprawdźcie tylko, z iloma świetnymi aktorami przez długie lata współpracował twórca „Upadku” (1993), oraz ilu młodych ludzi rozpoczęło swe kariery od występów u niego]. A tych w „Batman Forever” jest pod dostatkiem, choć nie zawsze wykorzystujących w pełni swój potencjał i talent (błaznujący Tommy Lee Jones). Zdecydowanie pochwalić wypada przebojowy soundtrack z piosenkami (ta prawdopodobnie najlepsza muzyczna składanka do filmów o Batmanie została wydana na MC, CD i LP) oraz głośną, potężną partyturę Elliota Goldenthala z mocarnym tematem głównym na czele (na szczęscie score doczekał się edycji CD, w tym rozszerzonej w postaci dwupłytowego albumu).

Kto wie, jakim filmem ostatecznie okazałby się „Batman Forever”, gdyby wytwórnia Warner Bros. pozwoliła Joelowi Schumacherowi na pokazanie publiczności autorskiego, 2,5-godzinnego metrażu (niektóre źródła podają 3 godziny). O wersji reżyserskiej wspominano już w 2005 roku przy okazji wprowadzenia do sprzedaży Antologii z lat 1989-97 z dwudyskowymi wydaniami DVD, a skończyło się tylko na zamieszczeniu na drugiej płycie bogatego zestawu scen usuniętych (łącznie ok. 14 minut). Twórca „Klienta” (1994) i „Czasu zabijania” (1996) zmarł w 2020 roku, co miejmy nadzieję, nie przekreśliło planów studia na wypuszczenie pierwotnej wizji reżysera.

Autor: Tadeusz Skarbek.

Sprawdź też: Czy w filmie „The Batman” jest scena po napisach? Jacy złoczyńcy pojawią się w kontynuacji?

Miejsce 6. „Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości”

batman-v-superman-ranking-filmow-o-batmanie-min.jpg

W dniu swojej premiery „Batman vs Superman: Świt Sprawiedliwości nazywane było zakałą kina superhero, a jego reżyser stał się wrogiem publicznym numer 1 wszystkich odbiorców.
Może to kwestia tego, że w tym samym okresie premierę miało marvelowskie „Civil War, może jako publika nie byliśmy jeszcze wymęczeni pewną schematycznością produkcji spod jego szyldu, a może faktycznie w tamtym momencie nie byliśmy wystarczająco otwarci na inne, odważniejsze i zdecydowanie bardziej charakterne podejście do etosu super herosów, jakie zaserwował nam w swoim filmie Zack Snyder? I to tyczyć się będzie zarówno Supermana, który ze złotego chłopaka ze Smallville przeistoczył się w rozdartego między powinnością a namiętnościami boga w ludzkiej skórze, jak i samego Batmana, który w przeciwieństwie do swojego oponenta miał już okazję jawić się przed nami na ekranach nie raz. Ci, którzy jednak myśleli, że znają mrocznego rycerza na wylot, mieli okazję przekonać się, jak wiele jeszcze można z tą postacią zrobić. Absolutnie uwielbiam tego zgorzkniałego, lekko nadrdzewiałego Batmana, który po ponad 20 latach walki na ulicach Gotham powoli zaczyna wątpić w swoje kredo, niesiony tylko i wyłącznie paranoicznym poczuciem obowiązku i duszonym w sobie od lat gniewem. To Batman, który przez innych traktowany jest jak odklejeniec, przestępca – czy po 20 latach faktycznie byłby nadal tak wrażliwy na ludzką krzywdę? Ale nawet on w trakcie trwania fabuły odkrywa na nowo, na czym polega bycie prawdziwym bohaterem – nadal ma w sobie masę mroku, ale zaczyna powoli zbliżać się ku światłu i zaczyna przypominać pod koniec filmu tego Batmana, którego znamy chociażby z kart komiksów. To może jeszcze nie Thomas Wayne z niesławnego „Flashpointu, który pruje do ulicznych gangsterów ze spluw, ale kroczek dalej w kinowym rozwoju tej postaci, po wizji „złamanego nietoperza z filmu „Mroczny Rycerz powstaje – nagle gdy zobaczyliśmy w dniu premiery Bena Afflecka na ekranie, czas od kiedy widzieliśmy go w zwieńczeniu trylogii Nolana, wydał się o wiele dłuższy i mogliśmy odczuć na własnej skórze, jak dużo ta postać przeszła już w filmowym i komiksowym medium. Co zaś do samej kreacji aktorskiej, niech najlepszym dowodem na jej dobitność będzie fakt, że nawet najwięksi krytycy „BvS w dniu premiery zwracali uwagę na to, że Ben Affleck jest prawdopodobnie najlepszym Batmanem (a zwłaszcza Bruce’em Wayne’em!), jakiego oglądaliśmy do tej pory. I kto wie, może teraz, gdy do kin wchodzi kolejna z rzędu już wersja tej ikonicznej postaci, a widownia doceni stylizowane, może nieco poważniejsze i bardziej autorskie podejście, znajdzie się i szansa na to, że film Snydera po latach będzie wspominany w takich superlatywach, jak Batman który w nim zadebiutował?

Autor: Maciej Maj.

Miejsce 5. „Mroczny Rycerz powstaje”

mroczny-rycerz-powstaje-ranking-filmow-o-batmanie-min.jpg

Od pierwszego seansu uważam, że „Mroczny Rycerz powstaje jest dla Batmanów Nolana tym, czym „Na krańcu świata dla Piratów z Karaibów – ewidentnym spadkiem jakościowym po dwóch świetnych filmach. Uwielbiam Bane'a Toma Hardy'ego, uwielbiam Anne Hathaway w roli Seliny Kyle, a Christian Bale jest moim ulubionym filmowym Batmanem. „Mroczny Rycerz powstaje ma znakomitą muzykę, zdjęcia, efekty wizualne, uwielbiam wiele jego pojedynczych scen w tym ostatni montaż, który jest satysfakcjonującym zakończeniem całej trylogii (o czymś takim marzyłem przez kilka lat oczekiwania na film). Szkoda, że Nolan nie przypilnował reszty, która po drodze często potrafi zażenować. Raz „Mroczny Rycerz powstaje wydaje się spektakularnym widowiskiem, pełnym ogromnych planów, tysięcy statystów, imponującej realizacji scen akcji, po którym widać blisko 250 milionów dolarów budżetu, by za chwilę wyglądać na film porzucony, jakby Nolan był zmęczony Batmanem po tych dziewięciu latach pracy nad trylogią i na kilka miesięcy przed premierą machnął na wszystko ręką, mówiąc: „Zmontujcie to tak, żeby trwało max. 165 minut i niech leci”. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć statystów zasypiających kiedy ich postacie powinny umierać, najemników, którzy potykają się o własne nogi w scenach walk, czy też zielonych drzew, które pojawiają się w tle, gdy akcja filmu rozgrywa się zimą! David Fincher siedziałby nad postprodukcją tygodniami, byleby każde ujęcie było perfekcyjne, korzystając przy tym z setek niewidocznych dla oka efektów komputerowych. Nolan zbagatelizował szczegóły. Jego film od początku atakuje widza wieloma złymi pomysłami, a odkąd Bane porywa zarząd Wayne Enterprises robi się niemiłosiernie idiotyczny. Potrafiłbym przymknąć na to oko gdyby realizacja była tip-top (bo emocje są, a nudy brak) tak, jak przymykam oko na absurdy np. „Armagedonu Michaela Baya (uwielbiam). Jest jednak inaczej. W oczy rzucają się błędy montażu, zbędny IMAX, złagodzenia pod kategorię wiekową PG-13 i nietrafione decyzje scenariusza. W „TDK też dostrzegam kilka dziwnych decyzji, jak brak reakcji ludzi na wyjeżdżający ze ściany banku autobus szkolny, z tym że jemu mogłem wszystko wybaczyć, ponieważ historia była rewelacyjna, Batmana tyle ile trzeba, akcji toczącej się w nocy również. W ostatniej części trylogii batmanowego klimatu brakuje, klisz (nie tylko gatunku) jest co niemiara, w Gotham wieje pustką, a Batmana jest zdecydowanie za mało (reszty drugoplanowych postaci z poprzednich części też). Przy każdej powtórce staram się ignorować wszystkie jego problemy i dobrze na nim bawić – udaje się, ale czasami „TDKR przekracza nawet mój wysoki próg tolerancji.

Autor: Juby.

Miejsce 4. „Powrót Batmana”

powrot-batmana-ranking-filmow-o-batmanie-min.jpg

W historii kina mieliśmy wiele wybitnych sequeli – „Ojciec Chrzestny II”, „Imperium kontratakuje”, czy – trzymając się klimatów Człowieka-Nietoperza – „Mroczny Rycerz”. Do tego grona można, a nawet trzeba, zaliczyć też „Powrót Batmana” z 1992 roku. Kontynuacja filmu „Batman” Tima Burtona nie ma, co prawda, wybitnego Jacka Nicholsona, jako Jokera, ale ma wszystko inne na jeszcze lepszym poziomie. Zacznijmy od samych postaci – Michael Keaton, który dalej jest uważany przez wielu za najlepszego Gacka i Bruce'a Wayne'a; Michelle Pfeiffer, jako zjawiskowa, elektryzująca femme fatale, czyli Kobieta-Kot oraz Danny DeVito, w oryginalnej charakteryzacji, jako Pingwin. Nie można także zapomnieć o Nosferatu, przepraszam Maksie Schrecku, w którego wcielił się Christopher Walken. Zgodnie z żelazną zasadą sequeli – jest tu więcej, lepiej i efektowniej. A to wszystko w złotym okresie twórczości Tima Burtona, który ukazał tę historię Mrocznego Rycerza niemalże w konwencji gotyckiego horroru. Muzyka Danny'ego Elfmana już w filmie z 1989 roku świetnie się sprawdzała, ale tu połączona z absolutnie fenomenalnymi zdjęciami Stefana Chapsky'ego robi jeszcze lepsze wrażenie. Właśnie – zdjęcia. Od razu widać tu inspiracje niemieckim ekspresjonizmem i kinem noir budujące niepowtarzalny klimat, którego od tamtej pory nie powtórzyła żadna osłona z przygodami Batmana. Chociaż ta produkcja kończy, w tym roku równo 30 lat, to dalej pozostaje jedną z najlepszych, a dla niektórych pewnie i najlepszą, odsłoną przygód Człowieka-Nietoperza. Połączenie wspaniałych technikaliów z historią, która, jak to u Burtona, może rozbawić, ale i zaniepokoić, sprawia, że „Powrót Batmana” pozostanie na zawsze jedną z najoryginalniejszych produkcji superbohaterskich w historii kina. Pozostaje mieć nadzieję, że tegoroczna odsłona „Batmana”, w tę trzydziestą rocznicę premiery filmu Burtona, godnie zapisze się w historii kina, jako kolejny, wspaniały rozdział ekranizacji historii bohatera Gotham City.

Autor: Jakub Trochimowicz.

Miejsce 3. „Batman”

batman-ranking-filmow-o-batmanie.jpg-min.jpeg

Pierwsze skąpane w mroku, a jednocześnie przynajmniej częściowo poważne podejście do tematyki superbohaterskiej. Spod ręki Tima Burtona wyszedł jeden z kamieni milowych gatunku, który po dziś dzień cieszy się zasłużonym poważaniem wśród fanów ekranizacji komiksu i samego Człowieka-Nietoperza. Na tę bliską doskonałości wizję złożyły się takie czynniki jak: niepowtarzalna atmosfera, ujmująca retro-stylistyka nawiązująca do kina noir, niesamowita ścieżka dźwiękowa autorstwa Danny’ego Elfmana, (którą po dziś dzień wraz z soundtrackiem kontynuacji stawiam na pierwszym miejscu pośród wszystkich ilustracji muzycznych kina komiksowego), a przede wszystkim świetne kreacje aktorskie Jacka Nicholsona i Michaela Keatona. Ten pierwszy brawurowo wcielił się w najsłynniejszego z przeciwników Batmana, a drugi w samego Bruce’a Wayne’a. Do dzisiaj rola Keatona pozostaje dla wielu najlepszą (a czasami wręcz jedyną słuszną) filmową interpretacją tej postaci. Wielce wymowna to zresztą sytuacja, kiedy wybór aktora przed premierą filmu wywołuje wielkie oburzenie fanów, a przeszło trzy dekady później jego powrót do roli wzbudza powszechny entuzjazm. Jest także burtonowski „Batman” jednym z kilku najważniejszych filmów, jakie niżej podpisany miał okazję (wielokrotnie zresztą), oglądać, a przy okazji także i pierwszym, który nazywał ulubionym. Niezliczone seanse na VHS (jeszcze z Mirosławem Uttą w roli lektora), następnie w telewizji, na DVD i Blu-Ray, na przestrzeni tych trzydziestu kilku lat utwierdzały mnie jedynie w przekonaniu, że mam do czynienia z dziełem ponadczasowym i (mimo kilku drobnych zgrzytów) świetnie znoszącym upływ czasu. „Batman” Burtona to absolutny kult i klasyka, którą postawić można w jednym rzędzie z najsłynniejszymi produkcjami reprezentującymi kino rozrywkowe, film przełomowy, jeden z najważniejszych fundamentów gatunku i przez długie lata niedościgniony wzorzec. Wielka szkoda, że decyzją wytwórni, kurs wytyczony przez Tima Burtona został już po drugim filmie drastycznie zmieniony, a jego następca obrał zgoła odmienny kierunek, wiodący (choć może nie bezpośrednio) ku sromotnej klęsce, która pociągnąć za sobą miała koniec pierwszej kinowej serii o przygodach Batmana.

Autor: Mariusz.

Miejsce 2. „Batman: Początek”

batman-poczatek-ranking-filmow-o-batmanie.jpg-min.jpg

Gdy w pierwszych latach XXI wieku rozpoczął się rozkwit kina superbohaterskiego, zdążyłem już nieco stracić zainteresowanie tematyką, toteż ignorowałem premiery kolejnych części Spider-Mana, czy X-Menów, a po nieszczęsnym „Batmanie i Robinie” również i do kolejnych produkcji o Batmanie byłem nastawiony mocno sceptycznie, wychodząc z założenia, że filmów Burtona i tak nikt przebić nie zdoła. Jakież więc było moje zdumienie, gdy okazało się, że oto niejaki Christopher Nolan (którego nazwisko niewiele mi wtedy mówiło), zdołał sprawić, że w kinie poczułem się ponownie jak dzieciak z szeroko otwartymi oczyma obserwujący poczynania swego ulubionego bohatera. W dodatku zrobił to w sposób, który sprawił, że z miejsca uznałem jego wersję za tę najbliższą czytanym w dzieciństwie komiksom. Zgodnie z tym, co sugeruje tytuł, film prezentuje nam to, co pominął Tim Burton – czyli początki działalności Batmana. Połączenie komiksowej historii z pseudo-realistycznym podejściem twórców, którzy starają się wyjaśniać, tłumaczyć i uzasadniać wszelkie aspekty prezentowanej widzom postaci, okazało się strzałem w dziesiątkę. Film, w przeciwieństwie do wcześniejszych produkcji zamiast koncentrować się na plejadzie barwnych przeciwników człowieka-nietoperza, skupił się na nim samym, czyniąc to w wyjątkowo sprawny i satysfakcjonujący sposób. I choć nie okazał się wielkim sukcesem kasowym, to jednak położył solidny fundament pod wielkie kinowe odrodzenie Mrocznego Rycerza, które nastąpić miało w nadchodzącym sequelu. W rolach głównych pojawili się Christian Bale (jako Bruce Wayne), który miał tu zdecydowanie więcej do zagrania, niż Keaton u Burtona, oraz Liam Neeson i Cillian Murphy w roli antagonistów – cała trójka spisała się bez zarzutu, a bodaj jedynym obsadowym zgrzytem okazała się wcielająca się w obiekt uczuć naszego bohatera Katie Holmes (pozostaje żałować, że nie obsadzono w tej roli od razu Maggie Gyllenhaal, która zastąpiła ją w sequelu).

W tym wcieleniu kinowego Batmana zdecydowanie ciekawiej wypadli nieodłączni bohaterowie drugoplanowi, to jest lokaj Alfred Pennywroth (w którego tym razem wcielił się Michael Caine), oraz policjant Jim Gordon (bezbłędny Gary Oldman), którego występy we wcześniejszych filmach były z reguły mocno ograniczone, a który tym razem w końcu otrzymał do odegrania znaczącą rolę. Warto także wspomnieć o muzyce Hansa Zimmera i Jamesa Newtona Howarda, która doskonale się wpasowała w klimat ilustrowanej produkcji.

Po dziś dzień stawiam zarówno „Początek” jak i jego pierwszą kontynuację na równi z uwielbianymi przeze mnie od dzieciństwa filmami Burtona, a był taki czas, że skłonny je byłem oceniać nieco wyżej (o ile to w ogóle możliwe, wszak brakłoby skali). I choć trzecia część trylogii Nolana zaliczyła znaczący spadek formy, nie zmienia to faktu, że kto jak kto, ale Batman miał sporo szczęścia do filmowych adaptacji. Żaden inny superbohater nie może się z nim pod tym względem równać.

Autor: Mariusz.

Miejsce 1. „Mroczny Rycerz”

mroczny-rycerz-ranking-filmow-o-batmanie.jpg-min.jpg

Drugie z autorskiego cyklu o zamaskowanym mścicielu, a zarazem szóste z kolei dzieło z repertuaru Christophera Nolana jest najprawdopodobniej „tym filmem”, o którym zbiorowo myślimy, gdy ktoś rzuci hasło „Batman”. Pomimo tego, że w obrazie z 2008 roku legendarny protagonista przestał być aż tak centralną figurą, jak w poprzedniej odsłonie serii, siła filmowego przekazu „Mrocznego Rycerza” zdaje się działać ze zdwojoną siłą. Scementowała ją przede wszystkim rewia butnego adwersarza Człowieka Nietoperza; pełen trwogi i obłędu spektakl samozwańczego księcia zła – brawurowo zagranego Jokera przez Heatha Ledgera. To przecież nie kto inny, jak komiksowy klaun z niedbałym make-upem, przetłuszczonymi włosami i uśmiechem z Glasgow przekradł się do masowej wyobraźni, w równym stopniu zapisując się w historii kina i internetowej ikonografii. Naczelny antagonista filmu kradnie show, lecz nie odbiera obrazowi potęgi przekazu. Skrzętnie nakreślona przez braci Nolan (wraz z Chrisem za scenariusz odpowiadał też Jonathan, zaś David S. Goyer współtworzył z reżyserem historię) opowieść o „trójpodziale władzy” w Gotham jawi się jako zasadnicza idea „Mrocznego Rycerza”, a zarazem pretekst do rozważania tego, gdzie mieszczą się limity moralności, i jak cienka granica istnieje między idealizmem a anarchią.

Decydujący o losie Gotham trójkąt, w którym oprócz Batmana i Jokera miejsce znalazł też Harvey Dent/Dwie Twarze (ideowy prokurator okręgowy z inklinacjami młodszego z Kennedych) służy Nolanowi jako punkt zapalny do filozoficzno-moralnej bitwy. Podczas gdy Joker wytacza działa niszczycielskiego chaosu w stronę zestawu norm moralnych Batmana, w najbardziej nieoczekiwanym momencie na pole walki przedostaje się zasada przypadku reprezentowana przez Two-Face’a. Fakt wykorzystania tak dobrze znanych figur w celu egzystencjalnych dywagacji budzi podziw podwójnie, gdy weźmiemy pod uwagę okoliczności, w których Batman debiutował w popkulturze, a także to, jak na przestrzeni lat formowało go kino i telewizja (patrz: spray na rekiny i spektakularne bat-sutki). „Mroczny Rycerz” nie stał się jednak czwartym najlepiej zarabiającym filmem w historii (na stan z 2008 roku) tylko ze względu na ciągoty Nolana do filozofii. Obraz z Christianem Bale’em w roli głównej do dziś pozostaje przecież jednym z największych dokonań reżysera pod względem czysto filmowym.

Przypomnijcie sobie choćby wybitnie nakręconą i zmontowaną sekwencję pościgu za przyczajonym w centrum konwoju Dentem, w której realna ciężarówka zostaje wywrócona do góry nogami. Raz jeszcze odtwórzcie pełną grozy ścieżkę dźwiękową, przeszywającą ekran od pierwszych sekund, kiedy sfilmowany w stylu „Gorączki” Joker okrada bank. Zwróćcie uwagę na zabarwione rozmaitymi odcieniami niebieskiego kadry, jak ten, w którym na tle hongkońskich drapaczy chmur efektywnie powiewa peleryna głównego bohatera. Względem poprzednika w „Mrocznym Rycerzu” usprawniono również sceny walk. Aktorzy otrzymali więcej przestrzeni, obiektyw kamery stał się szerszy, a same ciosy nie ucierpiały od przesadnej ilości cięć. Pozytywów jest tak wiele, że wszystkie nie zmieściłyby się w tym formacie. Jeden z nich przytoczyć jednak trzeba – nikt w kinie komiksowym nie poszybował tak blisko nieba, jak Christopher Nolan w 2008 roku.

Autor: Karol Urbański.

A Wy? Którego „Batmana” lubicie najbardziej, a którego najmniej? Zachęcamy do podrzucania swoich rankingów w komentarzach.

zdj. Warner Bros.